- Ja z tego okresu niewiele pamiętam. Sąsiedzi zauważyli leżącego Arka i wezwali karetkę. Do mnie przyjechała kolejna, bo dostałam drugiego zawału – opowiada mama Arka, Mariola Mytych – Turek.
Kiedy wyszła ze szpitala, Arek leżał na OIOM. Rokowania były kiepskie.
- Arek doznał ciężkiego urazu czaszkowo-mózgowego, który zabrał niemalże wszystko: ruch, czucie, mowę, słuch, wzrok, zostawiając ciało z bijącym sercem. Lekarze nie dawali żadnych szans, rokowania zerowe, wiele razy słyszałam: stan wegetatywny, roślinka, nie da pani rady sama opiekować się synem, proszę przygotować się na najgorsze. Po trzech miesiącach usłyszałam, że albo odstawią mi syna pod drzwi, albo do hospicjum. Decyzja była jedna – Arek wraca do domu, choć ja nie byłam na to kompletnie przygotowana. Musiałam zrezygnować z pracy, zostaliśmy bez pieniędzy – opowiada pani Mariola.
Arek skończył socjologię na Uniwersytecie Jagielońskim. Niestety, nie był w stanie w Tarnobrzegu znaleźć stałej pracy. Tułał się po różnych stażach, zatrudniany był na krótkie okresy na śmieciówkach, na częściach etatu.
- Do tego dołączył się kryzys w związku, chodził ze swoją dziewczyną 6 lat. W wigilię Bożego Narodzenia w 2014 roku nagle z nim zerwała. Półtora roku syn jeszcze walczył o swoją miłość, ale dziewczyna stwierdziła, że jej decyzja jest ostateczna – mówi pani Mariola. I podkreśla, że nie ma do niej żalu, życie jest jakie jest.
Obserwowała jednak, jak syn załamuje się coraz bardziej. Zaczął brać dopalacze, miał kłopoty z psychiką, nie mógł zapomnieć o swojej miłości. Jeździli do psychiatry, Arek był na oddziale. Cały czas groził samobójstwem.
- Leczenie nie dało efektów. Lekarz wręcz mi powiedział, że nie dam rady go upilnować, że zrobi to w najmniej oczekiwanym momencie, jeśli podejmie taką decyzję. I tak się stało – wzdycha ciężko mama Arka.
Nie ma też słów, by opisać, co w takiej chwili przeżywa matka. To był dla pani Marioli najgorszy dzień w całym jej życiu. Nie mogła się jednak załamać, musiała ratować dziecko. Robi to od pięciu lat i są widoczne postępy.
- Dobrzy ludzie pomogli założyć zbiórkę, zapożyczyłam się, udało się wysłać Arka do Polskiego Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej Votum, to prywatny ośrodek, pobyt nie jest tani, ale syn tam pojechał. Był w ośrodku dwa miesiące, potem wrócił do domu. Niestety, nie było wielkiej poprawy. Arek był bez kontaktu, nie ruszał się, miał zamglony wzrok. Przystosowano go jedynie do siedzenia na wózku z rożnymi podpórkami – opowiada pani Mariola.
Ona jednak nie miała zamiaru ustąpić. Zbierała na rehabilitację, ciężko z synem pracowała. Po kilku miesiącach zobaczyła, że Arek poruszył minimalnie lewą ręką, potem nogą.
- To był przełom i wielkie szczęście. Dziś syn jest już na innym etapie. Próbuje coś mówić, sygnalizuje, gdy dzieje się coś złego, zaczyna sam przełykać rozdrobnione pokarmy. A przecież był czas, kiedy w domu był pod respiratorem – cieszy się mama Arka.
Synem zajmuje się sama. Jej mąż zmarł 20 lat temu, swoich rodziców pochowała jeszcze jako młoda dziewczyna. Teściowa też nie żyje, razem z synem zajmowali się nią przed jej śmiercią, spędziła w ich domu półtora roku.
- To była cudowna kobieta, pomagała mi wychowywać Arka. Uznaliśmy obydwoje, że nigdzie jej nie oddamy, choć mąż już nie żył i nie miałam wobec niej żadnych obowiązków. Postanowiliśmy więc, że zajmiemy się babcią – wspomina pani Mariola.
Po śmierci teściowej zostali właściwie sami z synem na świecie. Jest dalsza rodzina, ale nie interesuje się kompletnie ich losem. Pani Mariola musi dawać radę sama, pracować nie ma jak, żyją z pomocy z MOPR.
- Arkowi nic się nie należy, żadna renta. Przez te śmieciówki i cząstki etatu. Nie przepracował wymaganych lat w całości – wzdycha pani Mariola.
Dlatego organizuje zbiórki, bo chciałaby, aby syn pojechał na kolejne turnusy rehabilitacyjne. Do domu przychodzi neurologopeda i rehabilitant i widać, że Arek powoli, ale robi postępy. Ona nie odpuszcza.
- Kiedyś zdecydowałam się być matką, a to moje dziecko, będę o Arka walczyć, póki starczy sił – mówi.
Ma też gorącą prośbę o bożonarodzeniowe kartki z życzeniami dla Arka. I jeśli ktoś może wysłać paczkę ze środkami higienicznymi, byłaby bardzo wdzięczna.
- Chodzi o pampersy, podkłady, żele higieniczne. Mnie niczego nie potrzeba, wszystko tylko dla syna – podkreśla pani Mariola. Cieszy się też, że po jej poście na Facebooku zaczęły przychodzić pierwsze kartki i paczki. Arek 1 grudnia skończył 38 lat, a ona chciałaby, żeby w kolejne urodziny syn był jeszcze bardziej sprawny. Wie jednak, że bez pomocy innych ludzi to się nie może udać.
Magdalena Gorostiza
Jeśli chcecie pomóc, podajemy adres
Arkadiusz Turek
ul. Zwierzyniecka 25 m 9
39-400 Tarnobrzeg.
Można też pomóc Arkowi wpłacając na zrzutkę - https://zrzutka.pl/tpv7g6?utm_medium=social&utm_source=facebook&utm_campaign=sharing_button&fbclid=IwAR1dQdW2DJdUWw9ziuI9T4jvUng_DCue4ZZPY42xvlbZ537fG78imWqtwpI
lub biorąc udział w akcji Ubrania do oddania. Tam też zbierane są fundusze na rehabilitację Arka, który jest podopiecznym Fundacji Votum - https://www.ubraniadooddania.pl/campaigns/1044?fbclid=IwAR0i3smKmUn4lnjayFoJ3tlcUHBsNWcvy-Vj2EfRJRvcW8IR0cTGRoP1Gqs