- Trzy dni, trzy dni nie mam od nich znaku życia. Może ktoś wie, czy żyją, co się z nimi dzieje? - mówi mi przez telefon Wiktoria z dalekiej Barcelony. Nie śpi, nie je, tylko płacze.
Wrzuciła post na Facbooka, bo tylko tyle może zrobić. Niestety, nadal nie ma żadnych wieści o rodzinie.
Maks ma neuroblastomę, to dziecięcy, rzadki nowotwór powstający najczęściej w jamie brzusznej oraz w nadnerczach, ale także w klatce piersiowej, przy kręgosłupie oraz w kościach. Rodzina sprzedała wszystko, żeby ratować syna. Wiktoria od trzech lat w nieustającej podróży. Wędruje z synem po rożnych szpitalach. Kiedy wydawałoby się, że znalazł się ratunek dla Maksa w Barcelonie, Rosja zaatakowała Ukrainę.
- Ta kobieta nie ma chwili wytchnienia, ona przez ostatnie lata ratowała syna, teraz nie wie, jak pomóc pozostałym dzieciom i mężowi. Nie wie nawet, czy jeszcze żyją – mówi Jolanta Kuśmierczyk, która organizuje zbiórki na chorego Maksa.
To właśnie u niej w Krakowie miała schronić się reszta rodziny. Aleksander Nazarenko, czternastoletnia Daria, siedmioletni Andriej, rodzice Wiktorii i jej siostra z roczną córeczką.
- Czekałam na nich, dom był przygotowany, niestety, nie udało im się z Ukrainy uciec – opowiada Jolanta.
Z Wiktorią rozmawiałam na początku wojny, kiedy pisałam o sytuacji matek chorych dzieci, które wyjechały z Ukrainy na leczenie zagranicę. Już wtedy drżała o najbliższych, bo Irpień była atakowany. To miejscowość nieopodal Kijowa, po wysadzeniu mostu, kontakt z Irpieniem został praktycznie zerwany.
Aleksander z dziećmi został w Irpieniu, rodziców Wiktorii, jej siostrę i córeczkę wywieźli z Kijowa sąsiedzi, są bezpieczni. Jolanta Kuśmierczyk czyniła starania, aby znaleźć sposób na odszukanie Aleksandra z dziećmi i wywiezienie go z Irpienia do Polski.
- Bez zdradzania szczegółów powiem tylko, że po wielu poszukiwaniach udało się znaleźć ludzi, którzy się tego podjęli. Rodzina miała być wywieziona 1 marca pod osłoną nocy. Ale Aleksander bał się opuścić schronu z dziećmi, bo Rosjanie strzelali do uciekających cywilów. Został więc na miejscu, choć miał wówczas szansę. Mówił, że wolontariusze przynieśli jedzenie i picie, że są bezpieczni. – opowiada Jolanta.
Co wiadomo? Ze schronu Aleksander z dziećmi przeniósł się do szkoły nr 2 przy ul. Turgieniewskiej. Szkoła była zbombardowana, ale podobno nikt nie zginął. Podobno z Irpienia ewakuowano część ludności cywilnej.
- Ale to wszystko „podobno”. Z Aleksandrem i dziećmi nie ma od trzech dni żadnego kontaktu. Wiktoria powiedziała mi kiedyś, że bez nich nie chce żyć, bo jej życie straciłoby sens. Jest w rozpaczy. Jeśli ktoś wie, co dzieje się z rodziną, prosimy o kontakt – mówi Jolanta Kuśmierczyk.