- I mnie jest bardzo, ale to bardzo przykro. Bo mam wrażenie, że jakbym jakiś grzech popełniała. A tymczasem to chyba naturalne, że ludzie się pobierają w różnych czasach? Czy już nie mam prawa do szczęścia? - pyta retorycznie Anka.
Oni mieli mieć wesele w 2020 roku. Przyszła pandemia, nastał lockdown, trzeba było wszystko odwołać. Bo Anka ślubu online nie chciała. Marzyła o weselu, dobrej zabawie i fizycznej obecności rodziny i przyjaciół.
- Przeczekaliśmy jeszcze jeden rok, bo zmarła babcia narzeczonego, z która był bardzo związany. Jakoś tak nie chcieliśmy wesela kilka miesięcy po jej śmierci. Ustaliliśmy termin na koniec marca. Mamy wszystko dopięte na ostatni guzik. No to teraz przyszła ta wojna – mówi smutno Anka.
Ale wesela odwoływać nie chce. Jej prababcia ślub brała podczas okupacji. Babcia jej opowiadała, że i wtedy ludzie się bawili, chcieli jakiejś normalności. Nawet podczas tamtej koszmarnej wojny.
- Ta wojna też bardzo przygnębia, ale czy naprawdę należy z życia zrezygnować? Zawsze są na świecie jakieś konflikty, umierają ludzie. Nikomu to jednak nie przeszkadza, bo jest daleko. Teraz dopiero zaczęło, bo bliżej? Tamci ludzie są mnie ważni? Ja już rożnie to sobie tłumaczę – wzdycha Anka.
Zrobiło jej się przykro jak zobaczyła na Facebooku wpis koleżanki pod urodzinowym zdjęciem przyjaciółki Anki. Była fajna impreza, wrzucili kilka fotek. No i zaczął spływać hejt. Że ludzie umierają, a oni się bawią, że to żenujące, szczególnie to wrzucanie zdjęć.
- A ja się pytam dlaczego? Czy już nie mamy prawa do śmiechu, do radości? Czy ta wojna ma oznaczać, że mamy żyć w jakiejś żałobie? Ja bardzo pomagam uchodźcom, jestem wolontariuszką. Widzę, co się dzieje. Ale też chcę mieć swoje życie, nie chcę się z ich losem do końca identyfikować – mówi Anka.
Tymczasem niektórzy znajomi już kręcą nosem, że może nie wypada na wesele przychodzić. Że taki ogrom nieszczęścia, nie wypada się bawić. Anka już chodzi tym struta, kiedy słyszy podobne uwagi.
- I teraz nie wiem, kto przyjdzie, jak to będzie wyglądać. A czy ja jestem winna tej wojnie? Czy powinniśmy ze wszystkiego teraz rezygnować? - pyta Anka bezradnie.
Stefania Rudnik, psycholog i psychoterapeutka z Psychomedica Instytutu Psychologii I Neuroterapii, uważa, że powyższa sytuacja stanowi dowód na realny problem jakim jest coraz częstszy obecnie hejt osób, które w obliczu konieczności poradzenia sobie z wojną na Ukrainie próbują żyć normalnie, normalnie na tyle ile tylko dają radę.
- Widoczny staje się społeczny nacisk zgodnie, z którym należy celebrować wiadomości z frontu walki a wręcz prezentować postawę osadzenia się w poczuciu cierpienia. Nie ma jednak osoby myślę, która w obliczu doniesień z ostatnich dni o bombardowanych budynkach, ogromie zniszczeń czy śmierci cywilów potrafi być z boku. Bez wątpienia pozostaje fakt, że wojna, która toczy się u naszych sąsiadów, nasiliła obawy o bezpieczeństwo nasze i naszych rodzin – mówi.
Dodaje jednak, że prawda jest jednak taka, że każdy z nas przeżywa tą sytuację po swojemu. Jedni w jej obliczu doświadczają objawów somatycznych typowych dla silnego lęku, płaczą , mają problemy ze snem. Inni starają się mimo ogromu współczucia funkcjonować normalnie na tyle ile się da.
- Proszę pamiętać, że życie w poczuciu zagrożenia nie pozostaje obojętne dla organizmu i tak już obciążonego innymi czynnikami. Warto, więc zadbać o swoje zdrowie i kondycję psychiczną również po to by móc pomagać osobom, które tej pomocy realnie od nas potrzebują.
Nie odbierajmy prawa do radości i odczuć pozytywnych tym, którzy przeżywają wojnę po swojemu w sposób, który nie wyklucza innych aktywności, aktywności wręcz niezbędnych dla zachowania zdrowia psychicznego – podsumowuje psycholog.
Magdalena Gorostiza