Pierwszy raz poszła w 1992 roku. Mieszkała wówczas w Zambrowie, o pielgrzymce dowiedziała się z ogłoszeń parafialnych. Miała 16 lat i była zwyczajnie ciekawa, jak na pielgrzymkach jest. Pielgrzymka do Wilna odbywa się w lipcu, idzie się blisko 300 km. Po drodze były odwiedziny w polskich rodzin mieszkających na Litwie.
- To było niesamowite przeżycie, ci ludzie czekali na nas cały rok. U nas mandarynki, coca-cola, to wszystko już było w sklepach, u nich był dopiero początek transformacji. Ale mieszkańcy składali się, żeby zapewnić nam jak najlepszy poczęstunek. To było bardzo wzruszające – opowiada Katarzyna.
W pamięci utkwił jej obraz małego dziecka, które chciało sięgnąć po mandarynkę. Matka skarciła je, mówiąc, że owoce są dla pielgrzymów. Katarzyna zrozumiała wówczas ile wyrzeczeń musieli ponieść mieszkańcy wsi, żeby wędrowców godnie ugościć. Były łzy wzruszenia, były piękne rozmowy.
- To też był ważny element naszego pielgrzymowania. I dla nas ważny i dla tych ludzi. Oni tyle czasu czekali na nasze krótkie przerwy w drodze, aby móc z rodakami porozmawiać – wspomina Katarzyna.
Oddzielnym transportem jechały namioty, ale rzadko je trzeba było rozkładać. Pielgrzymi z reguły nocowali w polskich wsiach, przyjmowano ich w domach.
Pielgrzymka organizowali ojcowie Salezjanie, brało w niej udział dużo młodych ludzi. Katarzyna brała pierwszy raz udział w pielgrzymce organizowanej zaledwie trzeci raz. Chodziła przez pięć lat, potem przestała.
- Pamiętam z tej ostatniej pielgrzymki, że kiedy przeoczyliśmy zejście na nocleg, dotarły do mnie głosy, że teraz księża muszą spać w namiotach, a przecież umowa była taka, że zawsze śpią u ludzi. Wtedy dotarł do mnie także przyziemny wymiar pielgrzymowania... – wspomina Katarzyna.
Ale ta pierwsza pielgrzymka mocno zapadła jej w pamięć. Po dotarciu do Wilna okazało się, że w Ostrej Bramie nie ma świętego obrazu. Stare miasto było w remoncie, piach, brud, kładziono nowa kostkę, Wilno szykowało się na przyjazd papieża. Miejscowi pijaczkowie zaczepiali pielgrzymów w języku polskim. Nie było atmosfery.
- I wtedy wszyscy uklękli i zaśpiewali po polsku Bogurodzicę. Polały się łzy. I nawet ci, którzy nas zaczepiali, podpici, płakali razem z nami. To była chwila niezwykła – opowiada Katarzyna.
Organizatorom udało się jednak zaprowadzić pielgrzymów do pracowni, gdzie odnawiano obraz. Katarzyna mówi, że zobaczyli Matkę boską bez sukienki i to był widok niesamowity. Uważa, że obraz jest tak piękny, że powinien być w takiej formie wystawiany.
Kolejne pielgrzymki przynosiły nowe doznania. Choć Katarzyna była zbyt młoda, by iść w jakiejś szczególnej intencji i zwykle modliła się za zdrowie i pomyślność, intencje do niej przynosiły znajome osoby.
- Kiedy ludzie dowiadywali się, że idę na pielgrzymkę, prosili o modlitwę. Niektórzy mówili dokładnie o co proszą, inni zachowywali to dla siebie, ale ja miałam poczucie swoistej misji do spełnienia. Wiedziałam, że chodzi zawsze o bardzo ważne rzeczy – mówi Katarzyna.
Te dziesięć dni w drodze przygotowywało pielgrzymów na spotkanie z Bogiem. Codziennie jej grupa słuchała długich kazań prowadzącego ją salezjanina. Mówił mądre rzeczy, które dawały do myślenia. A kiedy grupa dochodziła do celu, objawiał się ten niezwykły mistycyzm pielgrzymowania.
- Każdy niósł swój krzyż, swoje zmartwienia. Im bardziej byliśmy zmęczeni, ale bliżej spotkania z Bogiem, tym większe w nas rosło przekonanie, że skoro jesteśmy z Nim tak blisko, to nic złego nie może nas spotkać, że nie ma problemów nie do rozwiązania. I to jest dla mnie cel pielgrzymowania, idziesz we wspólnocie, ale spotykasz się z Bogiem już jeden na jeden. Czasami o coś prosisz, czasami za coś dziękujesz. Ja tak to odbieram – mówi Katarzyna.
Pamięta też to ogromne poczucie wspólnoty, rozśpiewaną grupę, która idzie, aby przeżyć coś dobrego. Każdy ma świadomość, że nie jest sam, że zawsze ktoś pomoże, że doświadcza niebywałego dobra od innych ludzi.
- Dla młodych ludzi to bezcenne przeżycie, nie wyobrażasz sobie, że po czymś takim byłabyś zdolna czynić zło. Pielgrzymka dawała nam kopa na cały rok, czekaliśmy, aby znowu się spotkać i iść razem. Wiele przyjaźni z tamtych czasów przetrwało do dziś – mówi Katarzyna.
Wiele osób chodziło z czystej ciekawości, bo chciały zobaczyć, jak to jest. Katarzyna była więc w trakcie pielgrzymek świadkiem nawrócenia, widziała, jak ludzie znowu bratają się z Bogiem.
- To były niesamowite chwile, gdy ktoś dostawał łaskę wiary. Bo przecież prawdziwa wiara to dar, nie każdy go otrzymał – mówi Katarzyna.
Zna opowieści z obecnych pielgrzymek. Ona nie słyszała nigdy o seksie, niewłaściwych zachowaniach, o jakichkolwiek nadużyciach. Ale, jak podkreśla, pielgrzymki do Wilna były kameralne. Brało w nich udział około tysiąca osób.
- Mieliśmy dobrą opiekę duchową, wsparcie, możliwość rozmowy czy spowiedzi. Do Częstochowy idą co roku dziesiątki tysięcy ludzi z całej Polski. Myślę, że ta masowość odziera pielgrzymki z mistycyzmu. Wątpię też, że przy tak drastycznym braku kleryków czy księży, każdy ma zapewnioną pomoc duchową w czasie drogi – stwierdza Katarzyna.
Dlatego Częstochowa nie ciągnęła jej nigdy. A tłumy na Jasnej Górze nie dałyby jej możliwości intymnego spotkania z Bogiem.
- Ale to moja prywatna opinia, nie każdy musi się z nią zgadzać. Pielgrzymki, które odbyłam, były dla mnie czymś bardzo ważnym. W jakiś sposób wpłynęły też na moje życie, na to, jaka jestem i co robię – mówi Katarzyna.
Magdalena Gorostiza
Wizerunek Madonny Miłosierdzia namalowany został na deskach dębowych techniką temperową na podkładzie klejowo-kredowym. Obraz ma wymiary 200 na 165 cm. Jest umieszczony na ścianie zewnętrznej, patrząc od strony miasta. Autor obrazu nie jest znany. Niektórzy przypisują autorstwo Łukaszowi – artyście krakowskiemu, który podobny obraz namalował w 1624 dla kościoła Bożego Ciała w Krakowie. Według legendy Matka Boska ma rysy Barbary Radziwiłłówny.
Zdaniem prof. Marii Kałamajskiej-Saeed pierwowzorem zarówno obrazu krakowskiego jak i wileńskiego był obraz flamandzkiego malarza Martina de Vosa, namalowany ok. 1580 w dwóch wersjach graficznych, różniących się układem rąk.
Obecnie postać Maryi zakrywa błyszcząca złotem sukienka. Widoczna jest tylko wyrazista twarz i skrzyżowane na piersiach dłonie.
Pod metalową sukienką Ostrobramska Pani ubrana jest w czerwoną tunikę z podwiniętymi rękawami. Szyja okryta jest szalem, a głowa białą chustą. Całą postać okrywa zielonkawo-błękitny płaszcz zarzucony na głowę i ramiona. Tło obrazu ma odcień brązu.
Kult Maryi Ostrobramskiej został spopularyzowany po wydaniu poematu „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza. Narrator w inwokacji utworu kieruje słowa do Matki Boskiej Ostrobramskiej, prosząc ją o łaskę powrotu emigrantów do Polski:
Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy
Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem, [...]
Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono.
Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz, Księga I, inwokacja, w. 5–8, 13