Przeczytałem tekst odnośnie hałaśliwych sąsiadów. Chciałbym podzielić się swoimi doświadczeniami na ten temat. Trzy lata temu wraz z żoną, jako młode, bezdzietne małżeństwo wprowadziliśmy się na ostatnie piętro małego, 3-kondygnacyjnego bloku. Poprzednimi właścicielami mieszkania była moja rodzina, więc wszyscy sąsiedzi znali mnie jeszcze z dziecięcych lat, można powiedzieć zgrana ekipa. W całej klatce mamy 6 mieszkań, po 2 na każde piętro. Wszyscy mili, serdeczni, ale jak to zwykle bywa wystarczy jeden wyjątek.
Przez pierwsze pół roku mieszkania w nowym lokum nic nie zapowiadało tego co miało nadejść. Słyszeliśmy z dołu normalne odgłosy użytkowania mieszkania - małżeństwo z dwójką dzieci (około 10 i 14 lat). Czasem rodzeństwo się kłóciło, czasem ktoś trzasnął drzwiami. Specyficzni ludzie unikali kontaktu z każdym, uciekali z klatki gdy ktoś szedł. Nie przeszkadzali jednak nikomu.
Po pół roku każdego ranka około 6 rano słyszeliśmy (cała klatka słyszała) odgłosy jakby ktoś w butach narciarskich schodził po schodach. Po kilku tygodniach okazało się, że pomysłowa mama ubiera dzieciom łyżwy w mieszkaniu, dzieci schodzą do samochodu w łyżwach, a następnie udają się na zajęcia na lodowisko. Jakoś to przetrwaliśmy, ponieważ wraz z pandemią zniknął problem. Zaczął się inny...
Codziennie, regularnie od godziny około 21 do nawet 3 w nocy słyszeliśmy krzyki jednego z dzieci. Nie płacz, a krzyki typu "nie", "zostaw", "nie chcę". Zaniepokojeni sytuacją próbowaliśmy wielokrotnie w nocy interweniować, jednak bez skutku. Po kilku rozmowach okazało się, że państwo mieli już interwencje policji z powodu... wyrzucania drącego się dziecka na korytarz.
Od ponad roku sami mamy małe dziecko. Raczkuje, bawi się, czasem coś spadnie, ale w nocy staramy się, żeby dla wszystkich była cisza. Mały nie może spać w nocy przez hałas z dołu, wibracje, odgłosy tupania podobne do basów rozchodzących się przez szyby z dalekiego koncertu. Pętla się zamyka. Ruszanie przez dziecko sąsiadów kaloryferami w napadzie furii to dla nas codzienność. Doszło do tego złośliwe trzaskanie drzwiami w seriach po 3, 4, 5 razy z rzędu. Afery o cokolwiek (słychać każde słowo). Granie po godzinie 23 w piłkę w mieszkaniu.. I tak codziennie od od 2 lat. Wybudzanie się z powodu hałasu po 5-6 razy w ciągu nocy przypomina sceny ze szpiegowskich filmów, gdzie przesłuchiwany ma paść ze zmęczenia. Teraz rozumiem osoby, które kładą się do łóżka i nie śpią zastanawiając się, jak będzie wyglądać ta noc. Ze strony sąsiadów zero poczucia winy, dialogu czy zwykłego przepraszam. A my? A my boimy się interweniować, bo w cztery oczy każdy potwierdza problem, ale nikt nie chce się angażować. Jedynie sensowne i dające efekty rady to niestety odpłacanie pięknym za nadobne, ale sam mając małe dziecko, nie będę przecież walił po kaloryferach czy włączał głośnej muzyki. Poza tym chyba o to nie chodzi. Żałuję tylko, że byłem tak długo cierpliwy i przed pojawieniem się naszego dziecka nie walczyłem na o rozwiązanie problemu.
Znam z autopsji przypadek wezwania dzielnicowego na uciążliwe hałasy. Dzielnicowy dał do zrozumienia, który z sąsiadów doniósł. Etykietka donosiciela pozostała na nim już na zawsze... Znam też przypadek odwetowego wzywania policji na nieistniejące problemy. Policja musi przyjąć zgłoszenie i przyjechać nawet w nocy, co oznacza postawienie wszystkich domowników na nogi. Mam wrażenie, że nasze społeczeństwo to społeczeństwo skrajności. Z jednej strony ktoś oczekuje idealnej ciszy, drugi z kolei uważa, że wolno mu wszystko. A gdzie zdrowy rozsądek i próby porozumienia? Nie życzę nikomu hałaśliwych sąsiadów, bo oprócz bólu głowy potrafią przyprawić o problemy psychologiczne...
Jak walczyć z hałaśliwymi sąsiadami? Czytajcie https://www.onet.pl/styl-zycia/kobietaxl/halasliwi-sasiedzi-czy-jestesmy-bezradni/3qn9y13,30bc1058