W Polsce dopiero od 2007 roku można pochować dziecko urodzone martwe przed 22 tygodniem ciąży. Tymczasem, żeby móc przejść żałobę, trzeba ostatecznie się z dzieckiem pożegnać. To daje właśnie pogrzeb. Polskie prawo zmieniło się dopiero po protestach Stowarzyszenia Rodziców „Po poronieniu” i organizacji Dlaczego. Wcześniej płody dzieci urodzonych przed 22 tygodniem ciąży traktowane były jak inne odpady szpitalne.
- To istotne szczególnie dla matek, bo przecież one czują swoje dziecko w łonie – mówi psycholog Barbara Jurkowska. - To co dla innych może być płodem, dla nich jest człowiekiem. Marzą o tym dziecku, snują fantazje na jego temat, oczekują przyjścia na świat. Nie można im powiedzieć, że jest to „szpitalny odpad”.
Katarzyna Klimek, która walczyła o to, w Lublinie kobiety mogły nie tylko dzieci pochować, ale mieć wsparcie i spotkać się wspólnie, mówi, że w wielu szpitalach w Polsce nawet dziś nie informuje się kobiet o możliwości pochówku. Ona straciła dwoje dzieci, jej pierwsze również potraktowano jako „odpad”.
- I tak trafiłam na wspaniałą lekarkę, choć na początku miałam wrażenie, że jest osobą sadystyczną. Dopiero później zrozumiałam, co tak kobieta dla nas zrobiła i jakie to było ważne – opowiada Katarzyna.
Była w swojej pierwszej ciąży, w trzecim miesiącu. Pojechali z mężem na na spotkanie do Zakopanego są obydwoje bardzo wierzący, działają we Wspólnocie Domowego Kościoła. Katarzyna zaczęła plamić, trafiła do krakowskiego szpitala. USG pokazało, że serce dziecka już nie bije, ciąża obumarła.
- Ta pani doktor pokazywała nam na monitorze, jak nasze zmarłe dziecko wygląda. Mąż nie mógł patrzeć, odwracał głowę, płakał, ona mówiła, żeby tego nie robił, bo to jedyny moment, kiedy jeszcze może zobaczyć swoje dziecko - wspomina tamte chwile Katarzyna. - Wtedy wydawało mi się to bardzo okrutne, dziś wiem, że to była mądra kobieta.
Niestety, jej dziecko trafiło do szpitalnej nerki, a potem zapewne do szpitalnej spalarni. Dla Katarzyny to poronienie to był cios, pierwsza ciąża, oswoiła się już z myślą o dziecku, mówiła do niego, pisała karteczki. Bardzo rozpaczała. Na spotkaniach we Wspólnocie Domowego Kościoła okazało się, że nie ona jedyna jest w takiej sytuacji. Postanowiła z innymi kobietami włączyć się do walki o to, by dzieci utracone miały godny pogrzeb, by matki mogły przechodzić żałobę, jak po stracie urodzonego w terminie dziecka.
Te groby są dla mnie bardzo ważne
Anna straciła cztery ciąże. Tyle jest udokumentowanych, bo poronień, o których nie wiedziała, było pewnie znacznie więcej. Każda strata to ból nie do opisania i nawet dziś Anna nie umie opowiadać swojej historii spokojnie.
- Wydaje mi się, że to przerobiłam, że pogodziłam się ze stratą, ale jak słyszysz, znowu płaczę – mówi mi do słuchawki. - To temat bardzo trudny, ciągle we mnie żyje. Szczególnie, że nie mogłam pożegnać się ze swoimi dziećmi.
A bardzo chciała móc pójść na ich grób, pomodlić się tam, zapalić świeczkę. Dlatego „przysposobiła” sobie dwa inne groby. Najpierw chłopczyka z rodziny męża, który dawno temu zmarł zaraz po porodzie, potem grób maleńkiej dziewczynki, która dziś byłaby dziewięćdziesięcioletnią kobietą.
- Chodziło mi o groby, których już praktycznie nikt nie odwiedza, bo przecież nie chodziłabym na świeży grób cudzego dziecka. Dla mnie to też było ważne, że opiekuję się tymi miejscami, to również ma znaczenie symboliczne – mówi Anna.
Dzieci nie ma i pewnie mieć już raczej nie będzie. Nie zdecydowała się na in vitro, nie miała siły na kolejne badania, leki, kolejne nadzieje i kolejne porażki. Adopcja przerażała ją długimi procedurami, szczególnie że znajomym odmówiono dziecka bez podania przyczyny.
Ból jednak pozostał. I straszne wspomnienia ze szpitali.
- „Poleciało”, „odpad medyczny”, to są dla matek, które tracą dzieci straszne słowa – mówi Anna. - W dodatku te kobiety często leżą z kobietami, które przed chwilą urodziły zdrowe dzieci i trauma jest jeszcze większa. To coś, czego opisać się nie da. Żałuję bardzo, że nie mogłam pochować swoich dzieci. To pomogłoby mi przeżyć żałobę.
Też zapalam na grobie świeczkę
Doświadczenia Martyny są kompletnie inne, bo sama podjęła decyzję o przerwaniu ciąży. To było w czasach, kiedy legalnie można było zrobić zabieg, kiedy kobiety miały wybór.
- I nie żałuję tej decyzji i nie jest tak, że mam czy miałam z tego powodu traumę – mówi Martyna. - To nie był dla mnie czas na dziecko, nie jestem katoliczką, wierzę w reinkarnację. I ta dusza nie miała się wtedy jeszcze pojawić na Ziemi.
Ale o tamtej przerwanej ciąży do dziś pamięta. I kiedy chodzi na grób dziadków, na opuszczonym grobie nieopodal zapala w intencji tamtej duszy świeczkę.
- Mam taką w sobie potrzebę, by wysyłać jej światełko. Mam nadzieję, że jest szczęśliwa, może znalazła bardziej sprzyjające okoliczności do życia z nami tu na Ziemi – taką ma w sobie wiarę Martyna.
Nigdy nie było nawet dwóch kresek
Przejść przez żałobę musiała też Ewa. Dnia Dziecka Utraconego specjalnie nie obchodzi, ale jest w niej pamięć o tym, co ją ominęło w życiu.
- Ja nawet nigdy nie byłam w ciąży, nie wiem, co znaczy zobaczyć dwie kreski na teście, nie znam tego uczucia szczęścia i radości – mówi. - I nie chcę tego wartościować, czy jest wówczas łatwiej czy znacznie trudniej. Która strata jest bardziej bolesna.
O dziecko starali się z mężem dziewięć lat. Dziewięć lat seksu w określone dni, czas odmierzany cyklem miesięcznym. Katarzyna Klimek mówi, że to szalenie upokarza, zna te procedury z autopsji. Nie ma w takich staraniach romantyzmu. Leki, badania, nogi trzymane w górze, wszystko z wiarą, że może się uda. A potem rozczarowanie, kiedy znowu przychodzi okres. Ewa też tak ten czas pamięta, dziewięć długich lat czekania na to, że zdarzy się cud. W jej przypadku cudu nie było.
- I pamiętam, jak gdzieś przeczytałam, że też mam prawo do żałoby, że muszę rozstać się z marzeniem o dziecku – mówi Ewa. - I dopiero ta żałoba przyniosła mi prawdziwą ulgę.
Zdecydowali się z mężem na adopcję. Mają cudowne, kochane dziecko. I Ewa myśli, że może właśnie tak miało być, że to była jej droga do szczęścia.
To nie jest żaden zlepek komórek
Andżelika straciła cztery ciąże, udało się urodzić córkę dopiero z in vitro. Nie celebruje specjalnie Dnia Dziecka Utraconego, ale w tym dniu o tamtych ciążach myśli. Czasami modli się za tamte dzieci, trudno też o nich na zawsze zapomnieć. Ciąże traciła dosyć wcześnie, ale przecież dla matki to nie ma żadnego znaczenia. Ona od dnia, gdy dowiaduje się o tym, że jest w ciąży, wie, że nosi w sobie dziecko, nawet gdy ono ma zaledwie kilka milimetrów.
- O tym dziecku się myśli od chwili, gdy na teście pojawią się dwie kreski. Już wtedy je się kocha, marzy się o chwili, w której się urodzi – mówi Katarzyna Klimek. - I nie ma znaczenia, co mówi nauka, że to embrion czy zlepek komórek. Dla każdej matki jest to dziecko, dla mnie od chwili poczęcia zaczyna się człowiek.
Dlatego kobiety, które decydują się na in vitro, czują się w ciąży już po transferze zarodka.
- My nigdy na to nie mówimy zarodek czy embrion, dla nas to bobas, dziecko. Śnieżynka jeśli zarodek był zamrożony lub Świeżak, jeśli transfer był zaraz po zapłodnieniu. I kiedy tracimy taką ciążę, bo zarodek nie zagnieżdża się w macicy, to płaczemy po stracie dziecka – mówi Renata, która straciła kilka ciąż z in vitro. Dzień Dziecka Utraconego jest dla niej ważny.
Ma jedno dziecko, poczęte naturalnie. Marzy o kolejnym, ale komplikacje zdrowotne nie pozwoliły jej po raz kolejny zajść w ciążę. O bólu i wyrzeczeniach kobiet, które starają się o dziecko z in vitro mogłaby napisać książkę. Andżelika wie, o czym Renata mówi, przechodziła tę samą gehennę.
- Nie chcę kolejnego dziecka. Na razie nie wyobrażam sobie jeszcze raz tej samej drogi i nie chodzi o pieniądze – podkreśla.
Mam sześcioro dzieci, dwoje jest w niebie
Katarzyna dopięła swego, w Lublinie jest mogiła dzieci, które zmarły przed 22 tygodniem ciąży, co roku celebruje się Dzień Dziecka Utraconego. Jest grupa wsparcia dla kobiet, ona wraz z ojcem Filipem Buczyńskim z Hospicjum dla Dzieci im. Małego Księcia napisała specjalny poradnik. Dzień Dziecka Utraconego obchodzony jest w dniu 15 października. Skąd taka data? Bo tyle trwałaby ciąża, gdyby poczęcie nastąpiło 1 stycznia.
Kiedy Katarzyna po latach straciła kolejną ciążę, tym razem pochowała swoje dziecko.
- Byłam już wówczas świadoma tego, jakie mam prawa. Zleciłam po poronieniu badania określające płeć dziecka, bo tylko wówczas można iść po akt do USC. Pogrzeb był w najbliższym gronie, byliśmy my i nasze dzieci – mówi Katarzyna. - Ja zawsze mówię, że dzieci mam sześcioro, dwoje z nich jest w niebie. To najstarszy Nataniel i Kuba.
Katarzyna dodaje, że nie lubi, kiedy dzieci utracone nazywa się aniołkami.
- Anioły to zupełnie inne byty. A to są dzieci, nasze dzieci. Mamy prawo do tego, by żyły w naszych myślach, mamy prawo do tego, by je opłakiwać. Ja tak naprawdę zrozumiałam, co straciłam, jak na świat przyszedł mój syn Antoś. Pamiętam, że karmiłam go i płakałam, że straciłam tę więź, te bliskość z moim pierwszym, straconym dzieckiem – podkreśla Katarzyna.
Anna nie ukrywa, że też o swoich dzieciach myśli: Wierzę, że one żyją, że gdzieś się może urodziły, może trafiły do kogoś, komu bardziej były potrzebne…
Magdalena Gorostiza