- Kontaktował się ze mną oficer prowadzący, mamy się spotkać – mówi Andrzej Żukowski. - To moja ostatnia nadzieja. Przecież nie może być tak, że dziecko zapada się jak po ziemię. Ktoś musi to w końcu wyjaśnić.
Do tej pory nikomu się nie udało. Ani policji, ani prywatnym detektywom, ani jasnowidzom...
26 maja 2007 roku. Senny Ujazdów nad Wieprzem. Andrzej Żukowski jedzie rano z Mateuszem na ryby do Nielisza. Około godziny 14. zaczyna go boleć głowa. Wracają do domu, mama Mateusza śpi po nocnej zmianie. Pod domem zjawiają się dwaj bracia, koledzy Mateusza.
- Jeden coś mu powiedział na ucho i wyszli. To było około 14.30, poszli w kierunku parku - mówi Andrzej Żukowski. - Dzieciaki były w tym samym wieku, jeden miał 10 lat, drugi 9. Potem bracia zmieniali 3 razy wersję zdarzenia. Najpierw twierdzili, że się rozstali nad wodą, potem że w parku, następnie że Mateusz miał iść do kolegi. Policyjnemu psychologowi powiedzieli natomiast, że przyprowadzili go pod dom.
Żukowski poprosił syna, żeby wrócił około godziny 16. Mieli znowu pojechać na ryby. Położył się spać. Kiedy się obudził, Mateusza nie było. Pojechał na ryby ze starszym synem. Gdy Żukowski wrócił z połowu, dowiedział się od żony, że Mateusza nadal nie ma w domu. Żona myślała, że chłopiec pojechał z jej mężem na ryby. Zaczęły się gorączkowe poszukiwania.
- Jeździliśmy go szukać wszędzie, pojechaliśmy też do braci, z którymi wyszedł – mówi Andrzej Żukowski.- Niczego nie dowiedzieliśmy się. Poszliśmy nad Wieprz. Zobaczyłem w pokrzywach gumiaczki…
Nieopodal leżało zwinięte w rulon ubranie Mateusza. Chłopiec został w samych majteczkach. Żukowscy zawiadomili policję. Rozpoczęło się śledztwo.
- Po Mateuszu zaginął wszelki ślad. Śledztwo, moim zdaniem, prowadzone było ślamazarnie i niczego nie wyjaśniło – mówi Andrzej Żukowski.
Pierwszą wersją było rzecz jasna przyjęcie hipotezy, że Mateusz się utopił. Ale Żukowscy w to nie wierzyli, bo chłopiec bał się wody, nigdy nie wszedłby sam do rzeki. Poza tym, jaki dzieciak zwijałby tak ubranie i chował w pokrzywach, idąc do wody?
Nurkowie 16 razy przeczesywali rzekę. Nieopodal w Tarnogórze jest krata, zwłoki musiałyby się tam zatrzymać.
- Siedemnasty raz byli, kiedy jasnowidz Jackowski wskazał miejsce, gdzie rzekomo miał leżeć Mateusz – mówi Żukowski. - Niczego nie znaleziono
Zaginięcie Mateusza było brzemienne w skutki. Rodzina się rozpadła, nie ma domu w Ujazdowie, Żukowski mieszka na stancji. Starsze dzieci żyją swoim życiem. Jedyne co zostało to długi, bo Żukowscy zapożyczali się na kolejne wizyty u różnej maści wróżbitów i codzienne myślenie o synu.
- Czego ja nie robiłem, u kogo nie byłem – mówi Andrzej Żukowski. - Ilu ja jasnowidzów odwiedziłem, prywatnych detektywów. Byłem u kobiety, co podobno rozmawia z Matką Boską. Wszystkie ślady prowadziły donikąd.
Nie pomogło nawet ufundowanie nagrody w 2018 roku przez anonimowego darczyńcę z Niemiec w wysokości 100 tysięcy euro. Owszem, wiele osób twierdziło, że wie, co się stało z Mateuszem. Ale zawsze to były fałszywe ślady.
Andrzej Żukowski jest dziś bardzo chorym człowiekiem, po udarze, po zawale, bardzo ciężko przeszedł covid. Ma niewydolność serca, migotanie przedsionków, znowu trafił do szpitala. Uważa, że jego choroby i ogólny stan mają związek z zaginięciem syna. O niczym innym przecież od piętnastu lat nie myśli. Nie jest zdolny do pracy, żyje z zasiłków.
Rzecznik prasowy lubelskiej policji potwierdza, że sprawa trafiła do Archiwum X. Nie ma jednak na razie żadnej informacji, na jakim jest etapie, czy cokolwiek ustalono.
- To naprawdę moja ostatnia nadzieja – mówi Andrzej Żukowski. - Ja bardzo chciałbym przed śmiercią dowiedzieć się, co się stało z moim synem.
Magdalena Gorostiza