Beata to imię zmienione. Moja rozmówczyni zastrzega anonimowość, bo jak mówi, wie, ile spadłoby na nią hejtu.
- I tak doceniam, że chce pani o tym pisać – mówi. - Bo temat wywołuje wiele emocji. Ale wielu moich znajomych ma już zdanie podobne do mojego.
Póki mama była zdrowa, Beata sama udzielała się w fundacji pomagającej chorym dzieciom. Zna wiele mam, którym należałoby pomóc, ale one nigdy o nic nie proszą.
- Powiem nawet więcej, im bardziej miały trudno, tym mniej były roszczeniowe. Podziwiam te kobiety, dumne, nie uważające, że wszystko im się należy – mówi Beata. - Ale znam i takie, które żyją dobrze ze zbiórek.
Beata podkreśla, że o ile zbiórki organizują fundacje, które wypłacają pieniądze tylko na podstawie rachunków za leki czy sprzęt rehabilitacyjny, o tyle można być spokojnym, na co pójdą zebrane środki. Ale ona widzi coraz więcej zbiórek na takich stronach, na których nikt tego nie kontroluje. Więc tak naprawdę można sobie wydać wówczas zebrane pieniądze na wszystko.
- No każdy oczywiście może wpłacać na co tylko zechce, bo to jego pieniądze, ale myślę, że często jest to żerowanie na cudzym dobrym sercu – mówi Beata. - I to mnie wkurza najbardziej.
Zna się trochę na rzeczy przez swoją dawną działalność. Widzi, kiedy ktoś zbiera na terapie, które nic nie dają przy danym schorzeniu, widzi apele o ogromne pieniądze w przypadkach beznadziejnych.
- I co ciekawe, najczęściej pojawiają się przy nich te same kliniki z Europy i ze świata. A ja mam wrażenie, że one w ten sposób finansują sobie eksperymenty medyczne – mówi Beata. - Szczególnie, że rzadko ktoś, kto wpłaci, o efekty końcowe leczenia pyta.
Pamięta jak był boom na leczenie dzieci w klinice w Meksyku. Zbierano ogromne kwoty. Znalazła stronę tej kliniki. Leczono tam min. sodą oczyszczoną i „lewoskrętną” witaminą C, która nie istnieje, bo każda witamina C jest prawoskrętna. I Beata śledziła potem los tych dzieci. Żadne nie zostało wyleczone.
- I to jest moim zdaniem poważny problem ze zbiórkami. Drugi to już zbieranie dosłownie na wszystko, bo się ma mniej czy bardziej chore dziecko – mówi. - Jedna z matek zbierała nawet na zagraniczny obóz dla drugiego, zdrowego dziecka, bo jest poszkodowane. A ile jest zdrowych dzieci w Polsce, które nigdy nigdzie nie były, bo rodziców na to nie stać, ja się pytam?
Beacie włos się na głowie jeży i od zbiórek i od kwot, które na nie wpływają. Tu 50 tysięcy złotych, tam 30 tysięcy złotych. To przecież dla wielu osób roczna pensja! Beaty zdaniem, są matki, które żyją głównie z tego i wcale te pieniądze nie idą wyłącznie na dzieci.
- Remontują mieszkania, często nawet robociznę mają za darmo, bo biorą ludzi na litość. Kupują nowe meble itp. Oczywiście nie udowodnię im tego, ale jak ktoś śledzi choćby Facebooka, to szybko takie rzeczy wyhaczy – mówi Beata. - I co ciekawe, te osoby z reguły nie zbierają przez fundacje, tylko same zakładają na różnych stronach zbiórki. Ciągle nowe, bo ciągle są w potrzebie.
Przyjaciółka Beaty też przestała wpłacać. Kiedyś ruszało ją każde chore dziecko. Teraz pomaga tylko zwierzętom. Kolega Beaty, który ma dobre serce, wpłacał choćby grosz na każdą zbiórkę, zadał sobie trud i podliczył, że wydał w ciągu roku ponad 4 tysiące złotych. A to więcej niż jego jedna pensja.
- A pracuje bardzo ciężko i też się przestał w zbiórki angażować. Pomaga, ale inaczej – mówi Beata.
Ona czasu ma całkiem sporo, bo jak siedzi u chorej mamy, to niewiele jest do roboty. Ma sporo znajomych na Facebooku, zna różne osoby, choć nie zawsze osobiście. Jeszcze do niedawna, miała dużo próśb o udostępnianie zbiórek.
- Prawie codziennie coś wpadało na messenger. I kiedyś to robiłam, ilekroć ktoś poprosił. I najczęściej nie było nawet „dziękuję”, choć wiem, że dzięki moim udostępnieniom zbiórka szła zdecydowanie lepiej – mówi Beata. - Większość z tych osób zna moją sytuację. Żadna nie zapytała, czy może w czymś pomóc. Może pierogów ulepić, może posiedzieć kilka godzin z moją mamą? Nie wszystkie przecież mają obłożnie chore dzieci, wymagające całodobowej opieki. I w końcu przestałam się angażować, ale widzę, jak to lawinowo narasta i mnie to denerwuje.
Trzeba to kupić, za to zapłacić. Fotelik, stolik, krzesełko, podpórkę, opłacić rehabilitanta. Nie wszystkie matki są przecież samotne, zżyma się Beata. Mają zdrowych mężów, niech idą na dwa etaty. Beata zna też kobiety, które zrezygnowały z świadczeń pielęgnacyjnych i pracują, bo zarobią znacznie więcej niż wynosi świadczenie. Zna ludzi, którzy też wydają na leczenie krocie, ale nie przychodzi im do głowy zbierać na wszystko.
- Każdy ma rzecz jasna inną sytuację, ja współczuję wszystkim chorym, potrzebującym – mówi Beata. - Ale wiem jedno. Moda na zbiórki sprawiła, że coraz trudniej jest uzbierać pieniądze tym, których można byłoby uratować. Bo ludzie zobojętnieli, co akurat rozumiem. I to jest bardzo przykre.
Magdalena Gorostiza