Mieszkają we trójkę w drewnianym domu, na dawnej letniskowej działce. Dom został przerobiony na całoroczny, za płotem las, spokój i cisza. Z piętnaściorga wychowanych przez Teresę i jej męża dzieci, została z nią tylko dwójka. Wszystkie inne się usamodzielniły, mają rodziny. Tylko dwoje nie ma z rodziną kontaktu.
Trochę inny pomysł na życie
Rodzinny Dom Dziecka, prowadzony przez Teresę Szlachtową powstał w 1976 roku w Lublinie. Wtedy właśnie zaczęły się tworzyć takie placówki.
- Dom rodzinny – podkreśla Teresa. - Dla wszystkich dzieci byłam matką. Mogły tak do mnie mówić i większość tak mnie nazywała.
Inspiratorką była mama Teresy. To ona chciała zaopiekować się dziećmi. Ale była już w średnim wieku. Namówiła córkę. Teresie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zawsze miała wielkie serce. Już wtedy miała trójkę rodzonych dzieci, ale postanowili z mężem że dom otworzą. Swoje czwarte dziecko urodziła w 1981 roku. W domu zawsze było około dziewięciorga.
- Mąż Władysław był na początku przeciwny – wspomina Teresa. - Zmienił zdanie, jak przyszły pierwsze dzieci. Na etacie byłam ja i mama, jako kucharka. On pracował jako kierowca. Ale bardzo pomagał, bo pracy było zawsze bardzo dużo. Nie było to zadanie łatwe.
Trzeba było jednak podołać wyzwaniom. A Teresa nie bała się takich zadań. Ma ogromne serce, pełne miłości dla wszystkich. Nie szczędziła jej dzieciom, które pod jej dach trafiały.
- W sumie wychowałam ich piętnaścioro – mówi Teresa. - Tylko dwie dziewczynki odeszły. Ale z nimi był od początku problem. Nawet zakonnice nie dały rady. Miały straszne dzieciństwo, bite dzieci nie pokochają nikogo już nigdy.
Z większością do dziś utrzymuje kontakty. Święta jeszcze do niedawna były na dwie tury, bo w sumie bywało u niej i pięćdziesiąt osób. Doszli przecież współmałżonkowie, no i oczywiście wnuki. Teraz będzie spokojniej. W sierpniu zmarł mąż Teresy. W nowym domu nie ma aż tyle miejsca, żeby robić tak wielkie spotkania.
Matka Adasia nie chciała
Był rok 1994. Adaś urodził się w styczniu. Ważył zaledwie 800 gram. Był mniejszy niż torebka cukru. Miał uszkodzoną rączkę i inne problemy. Mały, chudy, zabiedzony wcześniak. Matka kategorycznie odmówiła zajęcia się malcem. Chłopiec leżał w lubelskim szpitalu przy al. Kraśnickiej. Zadzwoniły do mnie zaprzyjaźnione lekarki.
- Niech pani coś zrobi, znajdzie mu rodzinę – mówiły. - Jak Adasia oddamy do domu dziecka, to on tam zginie.
Był ulubieńcem całego oddziału. Hołubiony, rósł jak na drożdżach. Pielęgniarki nosiły tuliły, lekarki były jak zastępcze matki. Tylko jak długo można było trzymać tam chłopca?
Pracowałam wtedy w gazecie. Znalazłam matkę Adasia. Opowiedziała swoją dramatyczną historię. Po prostu nie mogła zabrać dziecka, w dodatku dziecka, wymagającego takiej troski. Więc Adaś został w szpitalu. Pamiętam, jak go pierwszy raz zobaczyłam. Samotna kruszyna w wielkim inkubatorze.
Napisałam kilka artykułów o tym, że malec szuka rodziny. Cisza, nikt o Adasia nawet nie zapytał. Mijały tygodnie, zbliżał się termin oddania chłopca do domu dziecka. W szpitalu rozpacz, ja główkowałam, co tu jeszcze wymyślić.
Tylko Teresa Szlachtowa
W ośrodku adopcyjnym, w którym Adaś też był zgłoszony, pracowała Barbara Spratek. Kobieta, która jak lwica walczyła o dzieci. Siedzimy więc sobie z Basią, rozmyślamy, co by tu zrobić z Adasiem.
- Wiem – nagle mówi ona. - Teresa Szlachtowa. Jak ona go nie weźmie, to już nikt go nie zechce.
Pojechałam do Teresy na Czechów. W domu gwarno i rojno. Kupa dzieciaków, kupa pracy. Ale wesoło. Tam zawsze było wesoło. I ciepło. Czuło się serce. Opowiadam o Adasiu, staram się jak mogę. Ale Szlachtowa już mnie nie słucha.
- Biorę Adasia – mówi. - Jedziemy go zobaczyć!
Pojechałyśmy do szpitala. Adaś leży w łóżeczku
- Pamiętam ten moment – uśmiecha się Teresa. - Jakby to było wczoraj. Maleńki chłopiec, samotny, w dużym pokoju. Chciałam go zabrać natychmiast.
Zaczęły się schody
Ale wtedy zaczęły się schody. Adaś był noworodkiem, Teresa Szlachtowa miała dom dla starszych dzieci. No i sama nie był już młoda. Rozpacz w kratkę. Jest matka dla Adasia, która go pokocha, jest wizja dobrej przyszłości dla chłopca, a tu dostajemy informację, że Adaś jest za mały, żeby trafić do Rodzinnego Domu Dziecka Szlachtów, bo oni mogą brać dzieci od trzeciego roku życia.
Basia Spratkowa stanęła na wysokości zadania. Przekonała kogo trzeba i w maju Adaś znalazł się w swoim nowym domu.
Znowu była akcja w gazecie. Pieluchy, wózek, mleko. Obiecałam Teresie, że pomogę. Znaleźli się sponsorzy. Adaś miał wyprawkę taką, jak królewicz. Ja zaś uznałam, że znalezienie rodziny dla Adasia było najlepszą rzeczą, jaka w moim zawodowym życiu się zdarzyła. I zdania nie zmieniłam do dziś.
Ulubieniec całego domu
Choć Adaś od początku wymagał dużo pracy, stał się ulubieńcem całego domu. Teresa zakochała się bez pamięci w swoim najmłodszym dziecku. Pielęgnowała, rehabilitowała. Tylko ona wie, ile serca i pracy musiała w to włożyć. Adam do dziś wymaga rehabilitacji. Jeździ na wózku inwalidzkim i choć stara się być samodzielny, wielu rzeczy jednak nie zrobi.
- I wszystkie wydatki, wyjazdy do lekarzy, konsultacje, operacje, za to płaciliśmy z własnej kieszeni – dodaje Teresa. - Mimo choroby Adasia, nie było na niego dodatkowych pieniędzy. Dostawał tyle, co inne dzieci. Nikt nie brał pod uwagę, że chłopiec wymaga specjalnej troski.
Kiedy nadszedł czas emerytury, Szlachtowie utworzyli dla Adama rodzinę zastępczą, bo chłopak był wówczas niepełnoletni. Została też z nimi Magda, wówczas już dorosła. Magda też jest chora, cierpi na zespól nadnerczowo – płciowy z utratą soli.
- Ona też trafiła do nas przypadkiem. Pojechałam do szpitala na badania z innym dzieckiem, które miało do nas przyjść – opowiada Teresa. - W tym szpitalu była czteroletnia już Magda. Opuszczona i samotna. Decyzja zapadła natychmiast, bo ja uważam, że każdemu dziecku trzeba dać szansę na kochającą rodzinę i ciepły dom.
Można kochać tyle dzieci?
- Można – śmieje się Teresa. - Jak ktoś kocha dzieci, to i jeszcze więcej w swoim sercu zmieści.
I podkreśla, że do każdego dziecka można dotrzeć. Ale wyłącznie miłością. To klucz do otwierania tych zamkniętych, zagubionych, samotnych. Ona zawsze brała wszystkie dzieci, i te najtrudniejsze. Chore, czasami opóźnione w rozwoju, u niej powoli wracały do normy.
- Trzeba być zainteresowanym tym, co dziecko czuje. Trzeba mieć intuicję, jak dojść do jego serca – wylicza. - Wtedy jest szansa na to, że złapie się kontakt. Że dziecko okrzepnie, uwierzy w to, że wreszcie jest bezpieczne.
Wszystkie jej dzieci „na ludzi” wyszły. Mają fach w ręku, pracę, część skończyło studia. Czy bywało trudno? Czy te rodzone nie miały pretensji?
- Raz córka się obraziła, bo przyszła sąsiadka i pyta, które to moje. Ja na to, że wszystkie. Córka była oburzona, że pomyślą, że ona jest z domu dziecka – wspomina Teresa. - Przeszło jej jak usłyszała od innej sąsiadki, że jestem bohaterką.
Dwoje dzieci poszło w ślady rodziców. Krzysztof jest wychowawcą w domu dziecka, Basia też prowadzi rodzinny dom dziecka.
Martwię się o przyszłość Adasia
Z mężem Teresa była prawie 59 lat. Bardzo przeżyła jego odejście. Nie ukrywa też, że z dwóch emerytur żyło się znacznie łatwiej. Magda i Adam mają tylko renty socjalne. No i Adam jeszcze 500 plus. Ale to nie są za duże pieniądze. Adam skończył technikum informatyczne, ale pracować mógłby wyłącznie zdalnie. Na razie pisze recenzje filmów, bo w przyszłości chce założyć bloga. Żyją na uboczu, w ciszy i w spokoju.
- Oczywiście, mam kontakt z dziećmi – mówi Teresa. - Ale jest już zupełnie inaczej.
Wystąpiła do ZUS o rentę rodzinną dla Adama po zmarłym ojcu. Z renty jednak pewnie nic nie będzie, bo przepisy wykluczają takie przypadki.
„Jak wskazuje art. 67 ust. 1 pkt 2 ustawy, uprawnionymi do renty rodzinnej są przyjęte na wychowanie i utrzymanie przed osiągnięciem pełnoletności wnuki, rodzeństwo i inne dzieci, z wyłączeniem dzieci przyjętych na wychowanie i utrzymanie w ramach rodziny zastępczej lub rodzinnego domu dziecka.” - czytamy na stronie prawo – porady. pl.
Dla Teresy to niesprawiedliwe. Bo Adaś był traktowany, jak rodzone dziecko.
- Ale co zrobić, zawsze tak było. Dostawałam nagrody, medale, wyróżnienia, nigdy żadnych pieniężnych apanaży, choć przy tylu dzieciach to pieniądze zawsze były bardzo potrzebne – mówi. - Ale muszę wierzyć, że damy radę, że jakoś będzie. Życie miałam bardzo udane. Od dzieci dostałam ogrom miłości. I to jest dla mnie największa satysfakcja.
Magdalena Gorostiza
źródło https://prawo-porady.pl/artykuly,renta-rodzinna-po-rodzicu-zastepczym,750.html