Nie takie piękne małżeństwo
Nauczycielka ze Studium Turystycznego w Mikulczycach na Śląsku Wioletta Rybka i jej mąż byli razem od 9 lat, dochowali się ślicznej, czteroletniej córeczki. Mieszkali w domu przy ul. Łowieckiej 10 w Zabrzu. Na zewnątrz wyglądali na bardzo udane małżeństwo. Ale to była fasada. Od dawna między nimi było źle, w nocy z 5 na 6 sierpnia 2005 roku między małżonkami doszło do kolejnej awantury. To ponoć wtedy, jak twierdził mąż kobiety - wybiegła z domu i nie wróciła.
Według zeznań mężczyzny, gdy nie pojawiła się następnego dnia rozpoczął poszukiwania. Po trzech dniach udał się na posterunek policji i zgłosił zaginięcie żony.
Policja rozpoczęła poszukiwania, rodzina Wioletty też nie zamierzała czekać bezczynnie. Matka zaginionej Irena Łutowicz od początku miała złe przeczucia. Nie mogła uwierzyć, że jej córka zostawiła małe dziecko. Twierdziła, że kochała je nad życie. Skontaktowała się również z serdeczną przyjaciółką córki, ta zaprzeczyła by Wioletta miała jakiekolwiek plany wyjazdu.
Poszukiwania trwały, napięcie rosło, rodzina coraz bardziej niepokoiła się losem Wioletty. Zaczęto snuć różne teorie, o jednej z nich wspominał mediom wujek zaginionej Władysław Niemiec - Myśleliśmy, że może ktoś ją uprowadził na Ukrainę. Niestety, tak się nie stało.
Mąż uparcie twierdził, że owej fatalnej nocy po kłótni z żoną, zwyczajnie położył się spać. Nie widział kiedy żona wyszła. Rano wstał, a jej nie było. Gdy poszukiwania policji nie przynosiły skutku, bliscy zaginionej wynajęli nawet detektywa Krzysztofa Rutkowskiego. Detektyw po przeanalizowaniu danych stwierdził podczas konferencji prasowej: My przyjmujemy dwie wersje - pierwsza to zabójstwo, druga - samobójstwo. Zaginiona mogła mieć powody do takiego kroku. Mamy wiele punktów zaczepienia, mamy również pewne podejrzenia w stosunku do męża zaginionej, ale trudno oskarżać kogokolwiek o popełnienie przestępstwa, gdy nie ma odpowiednich dowodów – powiedział.
Jego ludzie rozpoczęli działania. Wcześniej policja ustaliła, że kobieta zostawiła w domu rzeczy osobiste, takie jak torebka, dokumenty, telefon komórkowy, pieniądze i biżuterię.
Detektywi Rutkowskiego szukali zaginionej min. w lasach. Użyli nowoczesnego sprzętu, takiego jak śmigłowiec z kamerą termowizyjną. Ale na próżno.
Ostatnia deska ratunku - jasnowidz
Gdy po ponad 40 dniach od zaginięcia, nie udało się trafić na żaden trop ani policji ani detektywowi, zrozpaczona rodzina udała się po pomoc do słynnego Krzysztofa Jackowskiego. Jasnowidz od lat cieszył się w Polsce uznaniem. Potrafił pomóc wielu ludziom w tragicznych sytuacjach, z jego usług korzystała także policja w z pozoru beznadziejnych sprawach.
Jak twierdził w mediach mąż zaginionej, to on pierwszy poprosił wizjonera o pomoc. Dopiero kilka dni później do Krzysztofa Jackowskiego zgłosiła się matka żony. Irena Łutowicz, miała ze sobą zdjęcie córki i jej czerwoną bluzkę. Bluzka była noszona, nie prana. Jasnowidz tak opowiadał o tej sprawie: Pot, który został na bluzce, od razu pomógł mi w nawiązaniu kontaktu telepatycznego z Wiolettą. Po 20 minutach pojawiła się bardzo wyraźna wizja. Widziałem kłótnię między kobietą i mężczyzną. Ona wyszła z domu, ktoś za nią wybiegł, szarpał ją... Potem widziałem jej martwe ciało, głowę wiszącą na drzewie i resztki tułowia na ziemi, 1600 metrów od domu, w okolicach starej przepompowni.
Po skończonym transie Jackowski naszkicował orientacyjny plan miejsca gdzie według tego co widział, powinna być Wioletta.
W niedzielę 18 września, rodzina zaginionej posługując się nakreśloną mapą udała się we wskazane miejsce. To było półtora kilometra od jej domu. Bardzo szybko odkryli makabryczny widok. Pierwszy dostrzegł ją wujek.
- Czułem się, jakby to był koszmarny sen - opowiadał mediom Władysław Niemiec. Na wiekowej topoli, koło budynku starej przepompowni ścieków przy ul. Leśnej, wisiała na sznurze ludzka głowa. Na ziemi blisko drzewa spoczywały, głęboko rozkładające się szczątki ludzkie. Szok był tak wielki, że krewni nie byli w stanie dokładnie obejrzeć obu części ciała Wioletty. Rozpoznali jej ubranie. Wezwani na miejsce funkcjonariusze zajęli się zwłokami i zabezpieczyli teren koszmarnego odkrycia. Po badaniach i analizie zwłok zabrzańska policja potwierdziła, że znalezione ciało należało do poszukiwanej Wioletty Rybki. Przeprowadzona sekcja zwłok miała wskazać, że kobieta popełniła samobójstwo. Nie znaleziono śladów przemocy. Śledztwo umorzono.
Brakujące zęby obalają tezę o samobójstwie
Z opinią prokuratury nie zgodziła się matka denatki Irena Lutowicz. Kobieta miała wielkie zaufanie do jasnowidza, po tym jak dokładnie wskazał miejsce, gdzie odnaleziono ciało córki. W jego wizji był przecież ktoś, kto wybiegł z budynku za Wiolettą i ją zamordował z zimną krwią. Po umorzeniu sprawy, ponownie spotkała się Jackowskim, a ten podtrzymał swoją wersję wydarzeń.
Matka nie poddawała się. Złożyła zażalenie w Prokuraturze Okręgowej w Gliwicach, gdy ta podtrzymała decyzję prokuratury w Zabrzu, sprawa trafiła do sądu. Rodzina poprosiła o udostępnienie wszystkich materiałów zebranych w śledztwie. Teraz już na zimno krewni siedli przy dokumentach i rozpoczęli analizowanie materiału. To matka dokonała odkrycia, gdy przeglądała zdjęcia zwłok. Jej uwagę zwrócił brak trzech przednich zębów w czaszce córki. Aż ją wtedy zatkało. Trzy dni przed zaginięciem zrobiła Wiolettcie zdjęcie, na którym pięknie uśmiechnięta córka, prezentuje nienaganne zęby.
Matka nie zamierzała tego tak zostawić. Wywalczyła powrót do śledztwa. Złożyła doniesienie o dokonaniu zabójstwa do gliwickiej prokuratury rejonowej i okręgowej. Badania genetyczne wprawdzie wykazały, że to zwłoki Wioletty Rybki, ale rodzina zaczęła się zastanawiać, czy głowa bez przednich zębów rzeczywiście należy do Wioletty, czy ktoś może przed śmiercią ją zmasakrował?
- Decyzja o wznowieniu postępowania ma dla mnie ogromne znaczenie – mówiła „Nowinom” Irena Łutowicz. – Potwierdza, że dochodzenie w tej sprawie było prowadzone mało wnikliwie. To ja, a nie policja czy prokuratura, odkryłam różnice w uzębieniu. Śmiem przypuszczać, że nie jest to głowa mojej córki, bo również badania DNA nie potwierdzają tego jednoznacznie. Jestem przekonana, że, córka została brutalnie zamordowana. W sądzie prawdopodobnie zażądam ekshumacji zwłok, celem ponownego ich zbadania.
Mimo nowych faktów i powrotu do sprawy, nie udało się ustalić co faktycznie spotkało Wiolettę. Rodzina jest przekonana, że morderca córki jest na wolności. To była szczupła, drobna kobieta, ważyła ok. 50 kg, miała 165 cm wzrostu. Łatwo można ją było ogłuszyć, a potem powiesić, pozorując samobójstwo. Ufają wizji Jackowskiego, który posiada bardzo wiele udokumentowanych i także potwierdzonych przez policję rozwiązanych spraw.
Podejrzenia rodziny zmarłej kierowały się w stronę męża denatki. Nikt nie wie co stało się tej nocy w domu przy ulicy Łowieckiej. Rozkład zwłok nie pozwolił na dokładną analizę ciała. Dla matki Wioletty podejrzane jest zachowanie zięcia, który po umorzeniu sprawy, zabrał córeczkę i gdzieś zniknął. Babcia od tego czasu nie miała z wnuczką kontaktu.
Źródła:
https://zabrze.naszemiasto.pl/tragiczna-petla/ar/c1-6247325
https://zabrze.naszemiasto.pl/wioletto-gdzie-jestes/ar/c1-6208777
https://interwencja.polsatnews.pl/reportaz/2011-02-11/tajemnicza-smierc-nauczycielki_864926/
https://www.se.pl/wiadomosci/polska/morderca-zabra-jej-zeby-aa-Do1E-Cvw9-cPQQ.html