Partner: Logo KobietaXL.pl
Od 30 lat nikt nie wie co dzieje się z Moniką Bielawską z Legnicy, którą prawdopodobnie porwał i sprzedał własny ojciec. Dziecko miało wtedy półtora roku. Dla mężczyzny była niepotrzebnym obciążeniem, który za dużo kosztuje. Dopiero po 19 latach trafił do więzienia, lecz nigdy nie wyznał, komu oddał córkę. Matka i jej rodzina liczą na cud, wierzą, że Monika kiedyś do nich wróci.
 
Nie była córeczką tatusia
 
Robert Bielawski był wówczas po dwudziestce i był tak zwanym niebieskim ptakiem, nigdy uczciwie nie pracował. Jeździł po targach i bazarach, gdzie rozkładał stolik dla naiwnych, których ogrywał w „trzy karty” lub „trzy kubki”. Czasami handlował złotem. W 1992 r. Robert ożenił się z zakochaną w nim 18 letnią  Magdaleną. Zamieszkali u jej rodziców. Magdalena szybko zaszła w ciążę. Wtedy zaczął ją namawiać, by poddała się aborcji. Ale żona pragnęła tego dziecka. Odmówiła. Był wściekły, ożenił się, ale tylko dla własnej wygody. Nie chciał dzieci. Kiedy w końcu urodziła się Monika, była dla niego tylko ciężarem. Nie miał z dzieckiem żadnej więzi. Nigdy jej nie przewijał ani nie tulił, nawet raz nie wziął jej na spacer. Mówił o niej „bachor”. Dziecko tylko go denerwowało. Zaraz po narodzeniu córeczki wyjechał za granicę do pracy, był przez pół roku we Włoszech. Wrócił, bo nie chciało mu się tam ciężko pracować. Zresztą miał już wtedy w głowie lepszy plan na zarobek. W domu coraz częściej miał pretensje do żony, że córeczka tyle kosztuje. Kłócili się o to a on powtarzał, że sprzeda tego „bachora”. Magdalena nie traktowała tych słów poważnie, nawet jak jej powiedział - "już niedługo Moniki nikt nie będzie oglądał". 
Niedługo potem Robert nagle zainteresował się dzieckiem. Rodzina myślała, że w końcu obudziły się w nim jakieś uczucia ojcowskie. Monika była śliczna, blond kręcone włosy, spokojna i uśmiechnięta. Bała się tylko ojca, na jego widok zakrywała twarz rączkami. Stosował wobec niej przemoc, szczypał, kopał i raz uderzył w twarz – świadkiem była matka.
 
Dziecko nagle zniknęło
 
To był ciepły dzień 16 lipca 1994 roku. Maleńka Monika była chora, jej dziadkowie zabrali dziecko do lekarza, bo miało gorączkę. Robert niespodziewanie zaoferował, że też z nimi pójdzie. Miał przy sobie reklamówkę wypchaną jakimiś rzeczami. Nikt nie zwrócił na to uwagi.
Po latach babcia Moniki tak wspominała dziennikarzom te wydarzenia: „Razem z mężem zabraliśmy ją do przychodni. Poszedł też z nami Robert. Wcześniej odprowadził moją córkę do koleżanki i powiedział, żeby tam na niego poczekała. Potem poszliśmy do apteki. Kupowałam, mąż stał na zewnątrz z moim wózkiem inwalidzkim, a Robert spacerował z Monisią w wózku. Potem Zygmunt (dziadek Moniki) opowiadał mi, że zięć gdzieś dzwonił z budki telefonicznej, potem udawał, że czyta ogłoszenia na słupie. Kiedy wyszłam, bo zabrakło mi pieniędzy i mąż zaczął szperać w portfelu, Robert czmychnął do bramy. Wtedy ostatni raz widziałam Monisię”
Dziadkowie nie wiedzieli dokąd zięć poszedł z dzieckiem. Gdy do godziny 15. nie pojawił się w domu, Magdalena nie wytrzymała z niepokoju i zadzwoniła na policję. Odkryła, że z mieszkania zniknął paszport Roberta oraz jego ubrania. Szybko ruszyły poszukiwania dziecka. Policja nie odnalazła dziewczynki ani ojca. Matka rozpaczała, po latach opowiadała dziennikarzom: „Dopiero wtedy zrozumiałam, że jak krzyczał „Sprzedam tego bachora, będzie kilka tysięcy dolarów”, nie żartował. A ja myślałam, że nie mówi serio, że to dlatego, że w domu rodzinnym nie zaznał miłości. Boże, nigdy sobie tego nie daruję!”
Dla Magdaleny to był szok, że własny ojciec mógł zrobić coś takiego, maleńkiej córeczce. Nie mogło jej się takie bestialstwo zmieścić w głowie.
– Ja go tak nieprzytomnie kochałam... A ten drań sprzedał nasze dziecko, nie potrafiłam wtedy tego pojąć – przyznała dziennikarzom.
Dziś kobieta już dawno jest po rozwodzie. Nadal nie potrafi sobie wybaczyć, że tak łatwo dała się wtedy nakłonić aby poszła do koleżanki, zamiast pilnować dziecka.
 
 
Foto Facebook zaginionej Moniki
 
 
Matactwa i manipulacje 
 
Przez jakiś czas Magdalena łudziła się, że to nie dzieje się naprawdę. Mąż pojawił się po kilku dniach, był bez dziecka. Opowiadał znajomemu, że oddał córkę starszym ludziom. Nie wrócił do domu teściów. Zadzwonił do żony, ona umierała z niepokoju. Chciał się spotkać. Zmyślał, że miał z córeczką wypadek w Czechosłowacji. No i wtedy dziecko zginęło. Matka doznała szoku, dostała histerii.  Wtedy znowu zaczął zmyślać, wmawiał żonie, że na targu spotkał ludzi z Katowic. Mieli sprzedawać złoto, to im sprzedał Monikę. Gdy zrozpaczona kobieta błagała go, by do nich pojechali, zgodził się pod warunkiem, że odwoła poszukiwania policji. Zrobiła to. Pojechała do Katowic, szukała lecz bez skutecznie. Załamana matka wróciła do domu, mąż jej powiedział, że przecież mogą sobie zrobić drugie dziecko. Matka ponownie powiadomiła organy ścigania. Prokuratura wszczęła śledztwo, mężczyzna próbował uciec. Policji udało się go zatrzymać. Postawiono mu zarzut uprowadzenia i sprzedania dziecka.
 
List gończy
 
Mężczyzna wyszedł z aresztu i ponownie uciekł. Tym razem zbiegł na Ukrainę a stamtąd udało mu się wyjechać do Austrii. Nadal wydzwaniał i wmawiał żonie, że poda jej telefon do ludzi, którzy mają córkę. Lecz zawsze coś utrudniało ten rzekomy kontakt. Namawiał Magdalenę, by odwołała sprawę i dołączyła do niego za granicą. Ona już nie dawała się nabrać. 10 stycznia 1995 r. prokuratura w Legnicy wydała za nim list gończy, również międzynarodowy. Został ujęty przez policjantów z Wiednia.  29 września 1997 r. został przekazany polskim organom ścigania.
Gdy trafił w ręce polskiej policji, był agresywny, krzyczał że się zabije, uderzał głową o ścianę. Biegli nie dali się nabrać na chorobę psychiczną. Ustalili, że oskarżony doskonale wie co robi. Podczas badań stwierdzili również, że: „jest niedojrzały i nieprzystosowany społecznie. Dziennikarze „Faktu”, którzy dotarli do dokumentów z tej sprawy, ujawnili także, że „w oparciu o wyniki przeprowadzonych badań psychologicznych jednoznacznie stwierdzono, iż był on zdolny do podjęcia działań zmierzających do sprzedania dziecka. Biegli nie wykluczyli, iż w przypadku niepowodzenia tych planów, mógłby przyczynić się do śmierci dziecka. Głównym motywem takiego działania mogło być prymitywne dążenie do usunięcia źródła przeszkód w realizacji planów i zamierzeń.”
W 1998 roku do sądu wpłynął akt oskarżenia. Niestety nie doszło do procesu, bo gdy uchylono areszt tymczasowy i przestępca znalazł się na wolności, znów uciekł za granicę. Pościg skończył się w 2008 roku. Wydano kolejny międzynarodowy list gończy, mężczyzna nie miał już gdzie uciekać ani za co się ukrywać i sam zgłosił się do sądu. Upierał się, by odpowiadać z wolnej stopy. Nie chciał złożyć żadnych wyjaśnień, co zrobił z własnym dzieckiem. W końcu po 19 latach od porwania i sprzedaży Moniki, stanął przed obliczem polskiego wymiaru sprawiedliwości.
 
Bez litości dla ojca
 
Sprawa była jedną z najbardziej bulwersujących w historii. Ojciec najpierw przyznał się do winy i stwierdził, że dostał za Monikę 20 mln starych złotych czyli obecnie 2 tysiące złotych. Potem miało to być 20 tys. szylingów. Dziewczynka miała być wywieziona do Wiednia przez handlarzy z Katowic. Potem opowiadał, że sprzedał córkę z biedy, braku własnego lokum i z powodu kłótni z teściami. Przyznawał cynicznie, że nie interesuje go los własnego dziecka.  W końcu zaczął twierdzić, że nie jest pewny, czy to jego córka. Innym razem opowiadał, że wyszedł ze sklepu a gdy zajrzał do wózka, który zostawił, dziecko było martwe. Więc zabrał ciało do lasu i zakopał. Wskazywał również, różne adresy rzekomych handlarzy dziećmi w Austrii. Policja skrupulatnie badała wszystkie wskazywane miejsca i adresy. Przeszukano także las. Wszystko było kłamstwem.
- Oskarżony jest egoistycznym osobnikiem, który z zimną krwią sprzedał własne dziecko. - powiedział podczas rozprawy sędzia Wojciech Michalski z Sądu Okręgowego w Legnicy - To czyn ze wszech miar haniebny. Sąd nie znalazł też żadnych okoliczności łagodzących. Oskarżony nie okazał skruchy, nie wyraził najmniejszego żalu. Dlatego zasługuje na jak najwyższy wymiar kary. Sąd skazuje go na 15 lat pozbawienia wolności. Sprzedał swoje dziecko, jak najzwyklejszy towar.
Foto Facebook zaginionej Moniki.
 
Mama Moniki do końca miała nadzieję, że ojciec dziecka jednak ma w sobie choć odrobinę skruchy i w końcu zdradzi gdzie szukać ich córki. Niestety zawiodła się.
-  Marzę, że kiedyś spotkam się z Monisią, że wróci. Tęsknię za moim dzieckiem. Jestem ciekawa, jak wygląda, czy jest jej dobrze – mówiła  z płaczem dziennikarzom obecnym podczas rozprawy.  - Nie wiem jak wygląda, ale czasem ją sobie wyobrażam.
W 2018 r. i 2020 r. odbywający wyrok 15 lat więzienia Robert B. starał się o ułaskawienie. Oba wnioski zostały rozpoznane negatywnie. Przy ostatnim wniosku do Sądu Najwyższego o kasacje wyroku, napisał, że został zmuszony do oddania córki bezdzietnemu małżeństwu, ponieważ chciał ją odseparować od "psychopatów zaślepionych swoją sektą". Tymi psychopatami mieli być dziadkowie Moniki.
 
Czy jest szansa abyśmy poznali prawdę?
 
Sprawę Moniki drążył reporter "Faktu", który rozmawiał ze Zbigniewem Prokopem, obecnie emerytowanym policjantem, w przeszłości zaangażowanym w sprawę zaginięcia 16-miesięcznej wówczas Moniki Bielawskiej. Prokop powiedział: „Pracowałem wtedy w Wydziale Kryminalnym Komendy Miejskiej Policji w Legnicy i moim zadaniem było ustalenie, co się stało z dzieckiem. Podczas przesłuchania w prokuraturze ojciec przedstawiał różne wersje zaginięcia dziecka. Taka była nasza rola, żeby zweryfikować to, co powiedział. On się tym dzieckiem nie interesował, zainteresował się nim konkretnie w tym jednym dniu. Bez wątpienia miał jakiś plan. On nigdy nie wyjaśnił, co to był za plan. Oddalił się z tym dzieckiem, nie ma dla niego lekarstw i później dziecka już nikt nie widzi. Czy on był gdzieś u lekarza z tym dzieckiem? Czy dziecku ktoś podał lekarstwo? Czy ktoś to dziecko chciał kupić? To jest istotne. On zna tajemnicę, co się stało z Moniką. Na razie nie mówi tego, bo to nie jest w jego interesie.”
 
 
Sprawa Moniki wróciła w 2020 roku. Na jej opis widniejący w międzynarodowej bazie ludzi zaginionych natrafiła 27-letnia Amerykanka - Kelly.  Była przekonana, że to ona może być Moniką, ponieważ po latach odkryła, że jest adoptowana i pochodzi z Polski. Niestety badania DNA to wykluczyły.

https://www.facebook.com/profile.php?id=100034989803234

 

Poszukiwania nadal trwają. Policja prosi o informacje, jeśli ktoś je posiada. Mogą być one również anonimowo przekazywane na adres e-mail: missing_monika_bielawska@outlook.com. Nadzieja chyba jednak gaśnie, bo ostatni wpis na facebookowym wallu, poświęconym sprawie zaginionej Moniki, jest z 2022 roku.
 
Źródła:
https://www.fakt.pl/wydarzenia/sprzedal-wlasna-corke/7y3l2q2
https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/wroclaw/tajemnica-zaginiecia-moniki-bielawskiej-ojciec-ukrywa-prawde/p56jevf
https://buzz.gazeta.pl/buzz/7,156947,28141269,monika-bielawska-zaginiona-z-legnicy-28-lat-temu-ojciec-mowil.html
 
https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/ojciec-sprzedal-swoje-dziecko-nowe-fakty/qf3ezzc
https://tvn24.pl/polska/sprzedal-wlasne-dziecko-matka-czeka-ra94607-ls3729463
https://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/wroclaw/tajemnica-zaginiecia-moniki-bielawskiej-ojciec-ukrywa-prawde/p56jevf
 

Tagi:

dziecko ,  ojciec ,  społeczeństwo , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót