Nastał Czas Apokalipsy?
Każdy z nas przeżywa swoje niebo albo piekło w swoim czasie, ale Czas Apokalipsy jeszcze nie nadszedł. Nie w sensie kosmicznym. Koronawirus obnażył naszą bezbronność. Apokaliptyczny, przerażający i destrukcyjny bywa natomiast często przekaz, jakim raczą nas media, w tym społecznościowe, umasowione. Jest dużo informacji i dezinformacji, przeciętny użytkownik mediów nie wie komu wierzyć. Przy tym uruchomiono „produkcję” negatywnych emocji. Fala hejtu wezbrała. To wszystko potęguje strach, czemu trudno się dziwić. Dla wielu podmiotów medialnych nadszedł czas żniw, inne przeżywają załamanie.
Czego tak naprawdę się boimy? W końcu powinniśmy mieć świadomość, że nie jesteśmy nieśmiertelni?
No tak. Teraz śmierć stała się bardzo realna. Szczególnie gdy słyszymy o tym, co dzieje się we Włoszech, w Hiszpanii, we Francji. A na koronawirusa umiera się w samotności, nie wszyscy sobie to uświadamiają. Jednak boimy się nie tylko śmierci. Na przykład tego, że nie zdążymy zrobić wielu rzeczy. Że mamy zapasy, ale ich nie wykorzystamy, że harowaliśmy od świtu do nocy, a teraz nie będzie jak spożytkować pieniędzy, że nie spełnimy swoich marzeń czy zamierzeń. Że nie spędzaliśmy wystarczająco dużo czasu z rodziną, a teraz tego czasu może zabraknąć. Różne są te lęki. Dla wielu trudna jest izolacja, która może przytłaczać. Nagle świat został ograniczony do niewielkiej przestrzeni, zazwyczaj do kilkudziesięciu metrów kwadratowych. Ludzie rożnie sobie radzą na małej przestrzeni. Trzeba się skonfrontować z bliskimi, z małżonkiem, z dziećmi, być stale obok siebie. To dla wielu też nie łatwe. Wiele osób pracuje w domu, zdalnie, w innym tempie. Wiem, że dla starszych ludzi taki sposób funkcjonowania bywa stresujący. Nie wszyscy posiadają wystarczające kompetencje cyfrowe. Nagle wszyscy znaleźliśmy się w zupełnie nowej sytuacji.
Nie tak dawno rozmawialiśmy o tym, że świat poszedł w złym kierunku. Że brakuje duchowości, a skupiliśmy się na zewnętrznych atrybutach. Że liczy się opakowanie, a nie to, co w środku. Że chcemy tylko szybkich przyjemności. I oto zobacz, co się dzieje. Zamknięto nam dostęp właśnie do wszelkich usług, które miały dawać możliwość dobrego wyglądu i przyjemności. Branża beauty, bary, restauracje, dyskoteki, nawet sport z dnia na dzień przestał istnieć. Da nam to do myślenia?
To prawda. Skupiliśmy się za bardzo na przekonaniu, że z dnia na dzień będzie lepiej, że będziemy konsumować postęp i coraz lepszą jakość życia. Koncentracja na zewnętrznym i biologicznym wymiarze egzystencji często odbywała się kosztem rozwoju duchowego. W sensie szerokim. Omamiło nas życie w bezpiecznej, sytej Europie, gdzie wszystko było w zasięgu ręki. Baliśmy się uchodźców, migrantów, przeciwników politycznych. I bezpieczeństwo runęło. Szkoda nam tego świata, który pozwalał żyć, jak nam się podoba. We względnej wolności, w zasobności. Chcesz pizzę, masz pizzę, lody, wypad za granicę, zakupy, pakiet telewizyjny, spektakl teatralny, udział w maratonie. Nagle tego nie ma. Nauczyliśmy się koncentracji na nas samych, realizowaniu swoich zainteresowań w sposób nieograniczony. Koronawirus wszystko zmienił. Zmieniły się nasze potrzeby, są teraz rzeczy o wiele ważniejsze od koloru włosów czy nowego telefonu. To jest niespodziewany zwrot akcji i trudno przewidzieć, na ile nas to zmieni. Ale pokazuje, że egoistyczne życie nie ma większego sensu. Że trzeba być wspólnotą, robić coś dla innych, umieć się dzielić. I oto może się okazać, że straciliśmy kawał życia na sprawy kompletnie nieważne. To może zaboleć. Ale najpierw trzeba być dobrym człowiekiem, świadomym swej indywidualności i odrębności. Być może Matka Natura upomniała się o swoje prawa…
Matka Natura? Niektórzy obwiniają Boga. Pytają, jak mógł dopuścić do takiego nieszczęścia. Nie chcą zrozumieć, że to dzieło ludzi…
Cóż, ludzie chcą widzieć Boga, jako tego, który wszystkim steruje i reaguje na każde nasze oczekiwanie. Ja jestem zawieszony pomiędzy panteizmem a immanencją Boga. Wolę postrzegać Boga jako tego, który się wycofał, stawiając na dojrzałość człowieka. Dostaliśmy wolną wolę, to my decydujemy o tym, co się dzieje na świecie. To oczywiście przestrzeń filozofii. Natomiast na gruncie teologii jest inaczej. Nie zapominaj, że Bóg chrześcijan stał się człowiekiem. Złożył za wszystkich ofiarę. Wiara nie jest od tego, by strzec przed chorobą czy nieszczęściem, ale żeby odkrywać sens, w tym co się dzieje każdego dnia. Zmartwychwstanie to efekt zaufania Bogu. Ludzie zapominają, że Jezus z Nazaretu nie miał łatwego życia, że ciężko pracował. Był ubogi, nawet nie miał własnego grobu. Gdy czynił cuda, czynił je dla innych ludzi, nigdy dla siebie. Więc jeśli mamy wzorować się na Chrystusie, to też trzeba mieć świadomość bycia dla innych, dążenia do sprawiedliwości, zwłaszcza dla wykluczonych i zagrożonych jakąkolwiek formą wykluczenia. Zapominamy o tym, bo żyliśmy w bezpiecznym kokonie i poruszaliśmy się po mieliznach teologii, często nie zwracając uwagi na jakość komunikowania religijnego. A dziś nawet nie można swobodnie pójść do kościoła. Mało tego, uczestnictwo w pogrzebach jest ograniczone. Nawet wierzący zostali ograniczeni w swoich prawach i przywilejach. A kiedyś kościoły stały otworem, o każdej porze dnia i nocy. Księża byli do dyspozycji w sposób niemal nieograniczony. Nawet przestrzeń religijna została poddana rygorom kultury instant. Mamy wiele treści w Internecie, nawet transmisje nabożeństw i rekolekcje, teksty liturgiczne, ale czy to wystarczy? Nie od wczoraj metafizyka w aktywności człowieka jest traktowana marginalnie. Teraz należy zadbać o najsłabszych członków wspólnoty ale też o kościoły parafialne.
Dostajemy gorzką lekcję człowieczeństwa?
W dużej mierze. Żyjemy w poczuciu strachu i zagrożenia. Często jesteśmy samotni w odbywaniu swojej izolacji czy kwarantanny. Nagle zaczynamy czuć to, co czują inni codziennie, na całym świecie. Lęk, odrzucenie, niepewność jutra. Zobacz ilu ludzi tak żyje gdy nie ma epidemii? W samotności, w swoich domach, gdy nieopodal huczy rozbawione miasto. Może zaczniemy rozumieć innych? Wytworzy się inny rodzaj wspólnoty? Część zapewne uważa, że to tylko krótki przerywnik i wrócą do komfortowego życia. Ja nie byłbym takim optymistą. Jako społeczeństwo, jako społeczeństwa będziemy poturbowani, będziemy zmuszeni przedefiniować wiele kwestii, a nawet zrewolucjonizować.
Coś się jednak zmienia. Zniknęły z Facebooka selfiki z dzióbkami, nie ma teraz lansu.
Bo i może nie ma teraz czego pokazywać. Może maski opadły, bo w domu nie ma tak ekskluzywnych mebli, jakby się chciało i zdjęcia nie wyjdą takie ładne jak w galerii handlowej albo na egzotycznej wyspie. A nawet jak w pracy. Powierzchowność życia dziś przestała się liczyć, bo stanęliśmy nagle w obliczu śmierci. Takiej prawdziwej, o której trzeba jednak myśleć. Nie odroczonej w czasie. Nie da się już być kompletnie beztroskim. Można uciekać od pytań o sens życia, ale to zawsze będzie ucieczka.
A ty sam, boisz się śmierci?
Nie boję się swojego umierania. Martwiłbym się o bliskich, że to dla nich byłoby trudne, gdybym umarł. No nie ukrywam, że chciałbym jeszcze parę rzeczy zrobić w życiu. Wysłuchać kilku koncertów, biegać z własnymi lub adoptowanymi psami po lesie. Napić się piwa z przyjaciółmi. Przeczytać kilka książek, zjeść chipsy i kanapkę z majonezem i ogórkiem. Spocić się na treningu, a potem gasić pragnienie porcją aminokwasów o smaku pomarańczowym. Oddać wartościowe rzeczy bezdomnym. Więc też wcale mi do tej śmierci nie pilno.
Niedługo Wielkanoc. Czas spotkań rodzinnych. Pewnie nadal będą obostrzenia. Jakie będą te święta?
Myślę, że przeżywane w atmosferze niepewności, także ekonomicznej, zawodowej, bo raczej nic się nie zmieni i utrzymany zostanie zakaz kontaktów. Tak jak w czasie Paschy w Egipcie czy tej, którą Jezus przeżywał z najbliższymi mu osobami. Będziemy sami, ewentualnie w gronie kilku najbliższych osób przy stole. W takiej sytuacji nawet święcenia pokarmów nie będzie w kościołach, a to dla Polaków jedna z większych, albo i największa tradycja. W takich sytuacjach głowa rodziny może pobłogosławić jedzenie w domu. Nie będzie też możliwości spowiedzi na wyciągnięcie ręki. Żeby zachować bezpieczeństwo i podstawową higienę nie wystarczy już folia w kratkach konfesjonału. Na szczęście okres wielkanocny trwa od Wigilii Paschalnej do niedzieli Zesłania Ducha Świętego.
W tym roku będzie inaczej, trudniej, być może da to nam do myślenia, że są tacy, którzy bez względu na sytuację, tak spędzają każde święta… Nie będzie ważne to, czy jest żurek albo barszcz na stole, ale to, czy wszyscy w zdrowiu dożyjemy świąt.
Weszliśmy w czas, kiedy naprawdę możemy zacząć budować coś nowego. Albo odciąć się od tego, co nas niszczy lub oddziałuje negatywnie. Bo ja myślę, że tamtego „starego” świata już nie będzie.
Sądzisz, że wyjdziemy z koronawirusa odmienieni? Poturbowani, ale solidarni i silniejsi?
To jest niewątpliwie okazja by zlepić społeczeństwo, które podzieliła także katastrofa samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem. Ale pod warunkiem, że nie oddamy wszystkich argumentów politykom, którzy wykorzystają nawet oddolne próby solidaryzowania się społeczeństwa do własnych celów, a najskuteczniejszą metodą jest dzielenie elektoratu. Dziś jest czas, by zadzwonić do brata, siostry, znajomego, wyciągnąć rękę do zgody. Czy to zrobimy, to tylko od nas tak prawdę zależy. Sądzę, że część z nas wyjdzie z tego mocniejsza, że jednak ten wirus da nam do myślenia. Ale tylko niewielka część, reszta pozostanie niewzruszona. Zobacz, miała nas zmienić śmierć Jana Pawła II, śmierć prezydenta Adamowicza. Niewiele się zmieniło. Także, a może zwłaszcza na płaszczyźnie języka. Teraz będzie podobnie. Nadal będziemy ulegać determinizmom biologicznym i technologicznym. Będziemy też zmuszeni oddać kolejną porcję wolności na rzecz równości. Będzie to związane z próbą zachowania wysokiego komfortu życia.
Rozmawiała Magdalena Gorostiza
Zdjęcie Piotr Michalski
Ks. dr Rafał Jakub Pastwa,
Szef redakcji „Gościa Niedzielnego” w Lublinie, pracownik naukowo-dydaktyczny w Instytucie Dziennikarstwa i Zarządzania KUL. Poeta, pisarz i społecznik. Miłośnik zwierząt i brzmienia Soundgarden.