Grażyna ma troje dzieci, dwie córeczki i synka. Dziewczynki mają wspólny pokój, syn oddzielny. Po przyjściu na świat trzeciego dziecka, postanowili z mężem, że wystarczy.
- Zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę, dzieci były planowane. Myśleliśmy nawet o piątce. Ale czasy nadchodziły coraz trudniejsze, a my chcemy mieć środki na to, by każde dziecko dobrze wykształcić – opowiada Grażyna.
Jakiś czas po tej rozmowie zaczęła mieć ten dziwny sen. Śniło jej się, że brakuje jednego dziecka, że zginęło i ona nie wie, jak i gdzie.
- W moim śnie wszystkie dzieci spały w jednym pokoju, zaglądałam do nich, najpierw były wszystkie, ale kiedy wchodziłam kolejny raz, jednego brakowało. Nigdy nie wiedziałam, którego. Ten sen pojawiał się zawsze koło 3 w nocy – mówi Grażyna.
Budziła się przerażona, oczywiście biegła do dzieci i sprawdzała, czy wszystko jest w porządku. One spały spokojnie, ale jej to nie wystarczało. Zaczęła mieć obsesję, że coś się stanie, że któreś jej dziecko spotka jakaś krzywda. Miewała stany lekowe, była roztrzęsiona.
- Mąż próbował mnie uspokajać, że to moja wybujała wyobraźnia. Ja jednak nie mogłam w to uwierzyć. Sen powracał i powracał co jakiś czas. W końcu poszłam do psychologa – opowiada Grażyna.
Niestety, dowiedziała się, że to zapewne nerwica, że wiele matek miewa koszmary dotyczące dzieci, bo to przecież naturalne, że kobiety żyją w lęku o swoje pociechy. Miała próbować jogi, relaksacji, pozytywnego myślenia.
- Nic to jednak nie dało, nie czułam się spokojniejsza. Były okresy, że sen się nie pojawiał. Ale potem znowu wracał jakby ze zdwojoną siłą. Budziłam się przerażona, spocona, z łopotaniem serca, nie mogłam długo dojść do siebie. Nad dziećmi wisiałam niby kwoka, bałam się spuścić któreś z oka na kilka minut. Sytuacja robiła się coraz bardziej trudna, mąż twierdził, że chyba będę musiała iść do psychiatry – opowiada Grażyna.
A ona była wycieńczona i stale pełna lęku. Zupełnie przypadkiem dowiedziała się, że jej koleżanka zna pewną kobietę, która o sobie mówi, że jest szamanką. Grażyna poprosiła o kontakt i zadzwoniła. Umówiły się niebawem.
- Jechałam na to spotkanie trochę przerażona, trochę pełna ciekawości. Spodziewałam się jakiejś czarownicy, okazało się, że to przemiła osoba w średnim wieku, która zajmuje się uzdrawianiem duchowym, dociera do zakamarków podświadomości – mówi Grażyna.
Opowiedziała swój sen i wszelkie obawy z nim związane. Siedziały na podłodze, na dywanie rozłożony był specyficzny ołtarz, paliły się kadzidełka. Szamanka zapadła w rodzaj transu, szeptała coś sama do siebie.
- Nie wiedziałam, jak to odebrać, jestem raczej sceptycznie nastawiona do jakiejkolwiek magii. Ale stwierdziłam, że może to ostatnia deska ratunku – wspomina Grażyna. Szamanka wyjaśniła skąd taka sama godzina snu – porę około 3 nad ranem uważa się za „martwą godzinę”, czas, kiedy dusze zmarłych mogą komunikować się z żywymi, bo otwiera się portal w zaświatach.
A potem szamanka jej powiedział, że Grażyna musiała stracić dziecko nawet o tym nie wiedząc. I ta dusza dopomina się o odprowadzenie, bo czekała na kolejne wcielenie, jako jej, Grażyny dziecko. Dusza zna plany Grażyny, że więcej dzieci mieć nie chce, więc chciałaby w spokoju się oddalić. Potrzebuje jednak pomocy.
- Zamarłam, nie wiedziałam, co powiedzieć, ale ta opowieść wydała mi się sensowna – wspomina Grażyna. Zapaliły symboliczną świecę w intencji tego dziecka, zmówiły w jego imieniu modlitwę. Potem chwilę siedziały w ciszy. Na koniec szamanka okadziła Grażynę szałwią, która wedle jej wierzeń oczyszcza ze złej energii.
- Wyszłam od niej nie tylko spokojna, ale taka wręcz jakby wypełniona zupełnie innym rodzajem myśli. Szamanka powiedziała mi, że mogę się czuć nieco osłabiona, ale to wszystko przejdzie – mówi Grażyna.
Faktycznie, w domu miała lekkie zawroty głowy, czuła się nieco senna. Podkreśla jednak, że u szamanki niczego nie piła, nie jadła, więc ta nie mogła podać jej jakichkolwiek środków odurzających. Położyła się wcześnie spać i spała dosłownie jak zabita. Rano wstała niezwykle wypoczęta.
- A sen już nigdy więcej nie wrócił. Nie mówiłam mężowi o tej wizycie, bo on by mnie zwyczajnie wyśmiał. Wie moja koleżanka, która wierzy w duchowe uzdrowienia. Co roku, kiedy chodzimy na cmentarz, zapalam lampkę za pokój duszy tego mojego dziecka, którego nigdy nie poznałam. Wierzę, że szamanka pomogła mu odejść i dlatego ja odzyskałam spokój – kończy swoją opowieść Grażyna.