Hobby męża traktowała zawsze z przymrużeniem oka. Nijak też nie rozumiała jego miłości do pocztowych znaczków, bo dla niej to papierki bez żadnej wartości.
- Ale mąż kochał znaczki od dziecka, zbierał je też jego ojciec. Z domu wyniósł tę pasję, część zbiorów odziedziczył - opowiada pani Wanda.
Kiedy mąż mieszkał jeszcze w Warszawie w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych nie było niedzieli, której nie spędzałby na giełdzie przy ul. Mysiej. Był częstym gościem sklepu filatelistycznego przy ul. Świętokrzyskiej.
- Opowiadał mi, że wymieniał się znaczkami, trochę handlował, potrafił zarobić niezłe na tamte czasy pieniądze. No i szukał znaczków do swojej prywatnej kolekcji - mówi pani Wanda.
Potem wyjechał z Warszawy, bo dostał dobrą ofertę pracy. Kiedy się poznali, wniósł do wspólnego majątku kilka klaserów i śmiał się, że to ich ubezpieczenie na życie. Pani Wanda zawsze się śmiała z tego specyficznego posagu, nie mogła zrozumieć, że są ludzie, którzy są gotowi zapłacić za takie rzeczy nawet spore pieniądze.
- Lata mijały, mąż już mniej był na bieżąco. Przestał kupować znaczki, czasami gdzieś jeździł na spotkania z czystej ciekawości. Ale do końca życia utrzymywał kontakt ze swoim znajomym filatelistą Zenkiem. Często do siebie dzwonili, potrafili rozmawiać godzinami. Zenek mieszkał na drugim końcu Polski - opowiada pani Wanda.
Oni żyli spokojnie, dzieci nie mieli, myśleli, że będą się cieszyć wspólną starością. oboje już na emeryturach, niezbyt wysokich, ale bez większego problemu wiązali koniec z końcem. Niestety, mąż zmarł nagle, miał zawał albo wylew, pani Wanda nie chciała dociekać. Została sama i nagle z jedną emeryturą jej sytuacja materialna zrobiła się znacznie gorsza.
- Jakieś pół roku po pogrzebie zadzwonił Zenek, że jest gotów kupić kolekcje męża. Zaoferował sie, że przyjedzie, obejrzy, zaproponuje cenę - mówi pabi Wanda.
Tydzień po telefonie zjawił się osobiście. Znaczki oglądał długo i pieczołowicie. Robił sobie notatki, bo zdjęć nie pozwoliła. Pani Wanda siedziała przy nim i nie spuszczała go z oka. Zenek wyjechał i nad odchodnym powiedziała, że za jakiś czas przedstawi ofertę. Zadzwonił za tydzień.
- Podał mi kwotę, która dla mnie była bardzo wysoka. Powiedziałam mu, że się zastanowię i oddzwonię. Tej samej nocy przyszedł do mnie we śnie mój zmarły mąż. Powiedział jedno zdanie - nie sprzedawaj znaczków Zenkowi! i zniknął - mówi pani Wanda.
Nie dawało jej to spokoju, ale postanowiła męża posłuchać. Zadzwoniła do Zenka mówiąc, że potrzebuje trochę czasu do namysłu. Poprosiła o pomoc swoją bratanicę. Ta przyjechała, porobić trochę zdjęć kolekcji i obiecała pomóc pani Wandzie w sprzedaży kolekcji.
- Nie wiem, gdzie tam jeździła, ale ona jest bardzo obrotna. Okazało się, że znaczki są warte trzy razy tyle, ile proponował Zenek, a to już była dla mnie kwota wręcz zawrotna - opowiada pani Wanda.
Bratanica kolekcję sprzedała, pieniądze ciotki umieściła bezpiecznie w banku, zrobiła kilka lokat, część przelała na bieżące konto.
- Jestem teraz bardzo majętną osobą jak na moje możliwości, nigdy się takiego obrotu rzeczy nie spodziewałam. Ale dlatego też muszę być bardzo ostrożna - mówi pani Wanda.
I dodaje, że chciałaby jeszcze raz we śnie z mężem się spotkać. Podziękować za ostrzeżenie i przeprosić, że nie wierzyła gdy mówił, że znaczki zapewnią im godziwą starość. Od tego snu pani Wanda przestała się też czuć samotna. Wie, że mąż jest przy niej i nie da jej zrobić krzywdy.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione