Kilka lat temu mieliśmy okazję obejrzeć w kinach ekranizację książki „Kod Leonarda da Vinci” Dana Browna. Film okazał się wielkim sukcesem nawet w środowiskach niezainteresowanych malarstwem na codzień. Chociaż sztuka sama w sobie ma bardzo silny wpływ na ludzi, nikt chyba nie spodziewał się, że renesansowy malarz zdobędzie tylu fanów (często wśród osób nie będących dotąd amatorami sztuki) po kilkuset latach od swojej śmierci. Dlaczego tajemnice jego obrazów ujawnione po wiekach wzbudziły tyle emocji?
Osoby, które na poważnie zajęły się badaniami dzieł mistrza, odkrywają coraz to nowsze sekrety. Jak się okazuje, część z przekazów musiała zostać zaszyfrowana w czasach, w których została stworzona głównie ze względów bezpieczeństwa… A może dzisiaj również nie powinno się ujawniać informacji, które zawierają? Czy jesteśmy gotowi na ich przyjęcie?
LEONARDO DA VINCI
Jest uznawany za najinteligentniejszego człowieka wszechczasów. Gdyby nie to, zdecydowanie powinniśmy zaniechać publikacji badań. Prawdopodobnie zaszkodziłyby nam one bardziej, niż się tego spodziewamy. Skoro jednak da Vinci doskonale wiedział co robi możemy wręcz złożyć, że w jakiś sposób oszacował czas złamania szyfrów. Był przecież nie tylko genialnym malarzem, ale również inżynierem i astronomem. Watykańska badaczka Sabrina Sforza Galitzia w 2010 roku zwróciła na to uwagę analizując obraz „Ostatnia Wieczerza”. Według niej da Vinci nie tylko chciał przekazać nam tajemną wiedzę swoich czasów, ale w tym konkretnym obrazie zawarł nawet przepowiednię. Badaczka twierdzi, że artysta znał datę końca świata, który miał nadejść w 4006 roku. Czy faktycznie? Mieliśmy już przecież tyle przepowiedni innych proroków, a żadna z nich jak się zdaje, nie była trafiona…
Da Vinci jest szczególnym przypadkiem, ponieważ raczej nie opierał się na wizjach, czy przeczuciach. Był człowiekiem nauki. Jego zainteresowania obejmowały najróżniejsze dziedziny, a sporym atutem była inteligencja techniczna – przejawiająca się np. w sposobie szyfrowania dzieł. Może faktycznie zrozumiał coś, czego nikt inny nie był w stanie? Czasy prawdopodobnie nie mają tu nic do rzeczy, ponieważ jeżeli chodzi o interpretację jakiejś prawidłowości prowadzącej do załamania porządku świata, ważne jest zrozumienie zasady, a nie aspekty techniczne.
Tajemnice Leonarda są też ukryte w innych dziełach. Da Vinci często posługiwał się pismem lustrzanym, oraz w podobny sposób ukrywał na obrazach różne wyobrażenia. Żeby je zobaczyć, trzeba przyłożyć w pewnym miejscu na obrazie lustro. Miejsce to zwykle jest wskazywane przez wzrok namalowanych postaci. Jak to odgadnięto? Spojrzenia tych osób były zwykle dość nietypowe, jak na portrety, ponieważ padały jakby gdzieś w przestrzeń, co jest dość rzadko spotykane.
Temat malarstwa Leonarda da Vinci jest niestety zbyt obszerny na jeden artykuł. Zajmijmy się więc pokrótce innymi artystami. Skoro była już mowa o technice, należy tu jeszcze wspomnieć o obrazie „Madonna ze Świętym Giovannino” autorstwa Domenico Ghirlandaio. Mężczyzna stojący w tle na brzegu przygląda się tam dziwnemu, latającemu obiektowi. Obraz powstał w XV wieku, czyli w czasie, kiedy maszyny latające były dopiero w planach. Próbne projekty robił wspomniany już da Vinci, ale wymagały one jeszcze drobnych poprawek.
Cokolwiek wtedy projektowano, nie przypominało raczej obiektu przedstawionego na obrazie. Czym więc był i skąd się wziął? Osoby obeznane z teoriami o UFO mogą odnaleźć tu znajome z licznych zdjęć i publikacji cechy. Kler miał swoją wersję. Twierdził (i zwykle twierdzi nadal), że obiekt jest latającym statkiem, którym poruszają się aniołowie – stąd właśnie bijące od niego światło. Nie nam oceniać, czy boskie istoty potrzebują takich udogodnień. Wersja ta jest na pewno odpowiednia dla czasów, w których powstało dzieło. Może nawet służyła, jako usprawiedliwienie nietypowych form w sztuce ostro cenzurowanej przez Kościół.
Równie kontrowersyjny jest portret młodego Mozarta (autor nieznany). Muzyk wykonuje tam gest kojarzony zwykle z Napoleonem – trzyma rękę częściowo wsuniętą pod ubranie. Gest ten pojawia się w wielu dziełach, więc raczej nie wzbudza podejrzeń. A może powinien?
Uważa się, że osoby przedstawione na portretach mogą w ten sposób zaznaczać swoją przynależność do tajnych stowarzyszeń. Mówi się tu głównie o grupach masońskich. Znane i poważane osoby z wiadomych powodów nie przyznawałyby się publicznie do takich kontaktów, ale inni członkowie hermetycznych stowarzyszeń bez problemu odebraliby informację zawartą w portretach. Byłby to też całkiem inteligentny sposób na porozumienie się z nimi. Malarze jak wiadomo, symbolami potrafią przekazać więcej, niż wiele osób zawrze w tekście pisanym.
Możliwe, że proponowali swoim klientom pewne rozwiązania tego typu, ale w przypadku tego konkretnego portretu, gdzie autor jest nieznany ciężko nam stwierdzić, czy pomysł ukrytego znaku należał do malarza, czy raczej do klienta.
MICHAŁ ANIOŁ
Wykazywał zainteresowanie m.in. anatomią, co w jego czasach było przez Kościół uznawane za niezdrowe i złe. Być może kler przewidywał, że zbyt wielka wiedza ludzi może zaważyć na wiarygodności doktryn. Słusznie, ponieważ niewiedza zapewniała strach przed wszystkim, co nadnaturalne i tym samym umożliwiała duchownym – mającym u Boga i aniołów „szczególne względy” – na rządzenie silną ręką. W ten sposób lud popełniał mniej grzechów, ale jednocześnie tracił możliwość chociażby skutecznego leczenia chorób, które zabijały nieporównywalnie więcej ludzi, niż obecnie.
Michał Anioł kryl się więc, ale swoje obserwacje anatomiczne zawarł w obrazie „Bóg oddziela światło od ciemności” zdobiącym sklepienie Kaplicy Sykstyńskiej. Ciężko o lepszy tytuł dla tak nietypowej w owych czasach treści…
Gdyby kler dowiedział się o badaniach artysty, a co gorsza o przeprowadzonej przez niego niegdyś sekcji zwłok, finał byłby opłakany i geniusz zginąłby, jako wyklęty heretyk.
Sztuka od zawsze lubiła służyć wyższym celom niż tylko zaspokajaniu potrzeb estetycznych. Korzystano z niej, wychwalając bóstwa. W wielu państwach służyła propagandzie. Żyła własnym życiem, a osoby ją tworzące zawsze traktowano trochę inaczej, niż całe społeczeństwo.
Artyści Renesansu, skąd pochodzi chyba najwięcej zakodowanych dzieł, mieli sporo szczęścia, żyjąc w takich, a nie innych czasach. Sztuka była wtedy szczególnie pożądana i opłacalna. Niestety podlegała też surowej kontroli, a pamiętajmy, że kary za przewinienia nie były wtedy tak humanitarne, jak dzisiaj.
Kody i szyfry były potrzebne. Ratowały życie wyzwolonych umysłów, które chciały uchronić przyszły świat przed ciemnotą własnych czasów. Kiedy rozwiążemy trochę więcej zagadek mistrzów, może się okazać, że wyprzedzili oni swoją epokę w znacznym stopniu. Artyści musieli przecież znać wiele aspektów życia – symbolizm, anatomię, dzieła klasyczne z zakresu literatury i sztuki, historię, czy fizykę. Dzieła musiały idealnie przedstawiać swój temat, a malarze bardzo często zmuszeni byli opierać się głównie na wyobraźni i własnej pamięci, ponieważ nie dysponowali fotografią, czy innymi wygodnymi utrwalaczami. Ich umysły w porównaniu do naszych – jak twierdzą antropolodzy, „upośledzonych” przez nowoczesną technikę – to gigantyczne światy pełne niesamowitych stworzeń i historii, ale też perfekcyjnie zapamiętujące świat realny. Gdyby udało się taki umysł połączyć z dzisiejszą wiedzą, nasze życie prawdopodobnie zmieniłoby się nie do poznania.