Mówią o tym w rozmowie z „Pulsem Medycyny”: Dorota Sumińska, lekarz weterynarii i Tomasz Wróblewski, lekarz internista specjalizujący się w medycynie ratunkowej.
Odkąd zaczęła się epidemia koronawirusa w Polsce, pracownicy schronisk dla zwierząt i lecznic weterynaryjnych alarmują, że ludzie w panice pozbywają się swoich psów i kotów. Boją się, że zwierzęta ich zarażą. I chociaż Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) wydała komunikat, że psy i koty nie są zagrożeniem dla naszego zdrowia, wielu ludzi „na wszelki wypadek” wyrzuca swoje zwierzaki. Lekarze medycyny rodzinnej są zasypywani telefonami od pacjentów, czy domowe psy i koty mogą ich zarazić, czy należy izolować dzieci i osoby starsze.
Dorota Sumińska: Podpisuję się pod komunikatem WHO. Zwierzęta, które nam towarzyszą, nie są w najmniejszym stopniu zagrożeniem. Nie chorują na COVID-19 i nie przenoszą wirusa SARS-CoV-2 ani czynnie, ani biernie. Poza tym, przyjazny kontakt ze zwierzętami może ochronić nas nie tylko przed koronawirusem, ale także przed wieloma innymi zakaźnymi chorobami. Wszystkie drobnoustroje tworzą coś na kształt rodzin, a więc pewne ich grupy są ze sobą spokrewnione, podobne pod względem swojej budowy antygenowej. Z kolei układ immunologiczny każdego ssaka, a więc i człowieka, dysponuje całą rzeszą komórek wyspecjalizowanych do różnych „akcji” obronnych. Jednak by umiał to wykorzystać, musi ciągle nabywać nowych doświadczeń.
Jak to robi?
D.S.: Jest na to jedyny skuteczny sposób – kontakt z rozmaitością świata mikroorganizmów. Brak tego kontaktu usypia czujność układu odpornościowego, co w konsekwencji uniemożliwia mu prawidłową reakcję, gdy do organizmu zapuka wróg. Tu znajdują zastosowanie doskonale znane medycynie szczepionki. Jak wiele innych odkryć człowieka, tak i szczepionka jest wyłącznie naśladownictwem naturalnych procesów – zdolności wytwarzania przez organizm odporności na dany drobnoustrój. Dzięki naturalnym „szczepieniom” my i tysiące innych gatunków możemy liczyć na zdrowe życie. W dawnych czasach dziwiono się, dlaczego mleczarki nie chorują na czarną ospę, dziesiątkującą ludzką populację. Doszło do tego, że rozpoznawano je bez trudu dzięki gładkiej cerze, podczas gdy ozdrowieńcy z czarnej ospy nosili na twarzy jej piętno, tak zwane „ospowe dzioby”. Dziś nie ma czemu się dziwić: wirus ospy krowiej to „kuzyn” wirusa czarnej ospy. Układ immunologiczny mleczarek miał okazję poznać wroga krów i uzbroić się na okoliczność spotkania z realnym wrogiem. Nazywamy to zjawisko odpornością krzyżową i spotykamy znacznie częściej niż moglibyśmy podejrzewać. Drugim jej sztandarowym przykładem jest wirus odry i psiej nosówki – też są „kuzynami”. Kontakt człowieka z wirusem nosówki uodparnia go na odrę. I odwrotnie, pies mający styczność z wirusem odry może się obronić przed nosówką. Tak więc życzliwa bliskość z psem, kotem, krową czy innym podopiecznym może nas uzbroić w najważniejszy dla życia oręż – odporność na choroby zakaźne.
Kilka lat temu moja suka była chora na koronawirozę. Leciała z rąk, bałam się o jej życie. Dzięki właściwej diagnozie i leczeniu szybko wróciła do zdrowia. Oczywiście to był inny typ koronawirusa, nie SARS-CoV-2. Czy to znaczy jednak, że ja i moja rodzina jesteśmy naturalnie zaszczepieni przeciwko całej rodzinie koronawirusów? Mamy większą odporność na nie?
D.S.: SARS-CoV-2 jest z punktu widzenia ludzkiej medycyny nowym wirusem. Nie ma w tej chwili badań potwierdzających, że kontakty w innymi koronawirusami dają nań pełną, czy nawet szczątkową odporność. Jednak z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że tak.
Jak powinni się zachowywać w czasie pandemii posiadacze zwierząt domowych, którzy są zdrowi i znajdują się w grupie niskiego ryzyka - nie wyjeżdżali za granicę, nie mieli kontaktu z ludźmi, którzy byli za granicą, nie znają nikogo, kto by zakaził się koronawirusem?
D.S.: Zgodnie z podstawowymi zasadami higieny, a więc „normalnie”. Powinni unikać kontaktu z ludźmi, a nie ze zwierzętami.
A co z ludźmi starszymi, z obniżoną odpornością, cierpiącymi na choroby przewlekłe? Jeśli ktoś ma psa lub kilka psów i mieszka w bloku…
D.S.: Trzeba pomóc takim ludziom w wyprowadzaniu psów na spacer, no i oczywiście w realizowaniu innych, życiowych potrzeb.
Czy człowiek, u którego wykryto koronawirusa SARS-CoV-2, mógł zakazić swojego psa lub kota? Jeśli mieszkał sam i zabrano go do szpitala zakaźnego, czy jego rodzina lub sąsiedzi mogą zaopiekować się czworonogiem? Czy trzeba wykonać jakieś badania w lecznicy?
D.S.: Pies i kot nie mogą zarazić się od człowieka wirusem SARS-CoV-2 i zachorować na chorobę COVID-19. Podstawowa przyzwoitość nakazuje zająć się zwierzęciem, którego opiekun trafi do szpitala. Nie ma najmniejszego powodu do obaw, że pies lub kot przeniesie na nas wirusową infekcję. Oczywiście, nie powinniśmy zaraz po wejściu do mieszkania chorego wskoczyć do jego łóżka czy napić się wody ze szklanki na nocnym stoliku.
Pamiętajmy, że żaden drobnoustrój nie jest wieczny. Jego przeżywalność poza organizmem rzadko trwa dłużej niż kilka godzin czy dni. W przypadku koronawirusów są to godziny. Wprawdzie ostatnie badania donoszą, że SARS-CoV-2 może przeżyć poza żywym organizmem nawet do 9 dni, ale musi przebywać w bardzo sprzyjających mu warunkach. Trudno przypuszczać, by znalazł takie poza laboratorium. Poza tym, żeby się zakazić, trzeba odpowiednio dużej ekspozycji na drobnoustrój. Nie wystarczy jeden wirus czy bakteria, musi ich być naprawdę dużo. Groźny dla nas koronawirus nie wydziela się przez skórę i przez nią nie wnika. Najwięcej wirionów można znaleźć w gardle, nosie, drogach oddechowych chorego człowieka. Musiałby więc on napluć lub nasmarkać na psa, a my jak najszybciej musielibyśmy to przenieść na własne śluzówki. Oczywiście, gdybyśmy chcieli się zarazić. Ale nie od psa, lecz od tego, kto napluł.
Jakimi chorobami człowiek może zakazić swojego psa i kota? Czy grypa, angina, zapalenie zatok i inne choroby typowe dla przełomu zimy i wiosny są groźne dla naszych pupili? Albo katar, przenosi się z człowieka na psa i kota i odwrotnie, z psa i kota na człowieka?
D.S.: Wszystkie choroby, jakimi możemy się zarazić od zwierząt, nazywamy zoonozami. W porównaniu z chorobami atakującymi ludzi w obrębie naszego gatunku jest ich naprawdę niewiele. Najbardziej znaną jest wścieklizna. Jej wirus nie przebiera i atakuje prawie wszystkie stałocieplne zwierzęta, łącznie z człowiekiem. Jednak w jego przypadku naprawdę trudno się zarazić. To samo dotyczy tak zwanej wścieklizny rzekomej, czyli choroby Aujeszkyego, dziś prawie niespotykanej u zwierząt towarzyszących człowiekowi. Powoduje ją herpes, wirus dręczący świnie.
Są również bakteryjne choroby, którymi możemy dzielić się z psami i kotami, ale dziś większość z nich spotyka się równie rzadko, jak główną wygraną w Lotto. Teoretycznie każdy wirus i każda bakteria mogą przepasażować się z jednego gatunku na drugi. Dość często tak bywa, ale nawet o tym nie wiemy, bo przechodzimy infekcję poronną, bezobjawową, dzięki sprawnemu układowi odpornościowemu. W innym przypadku wszystko, co żyje na ziemi, umarłoby na infekcje. Najlepszym przykładem będzie tu pierwotniacza choroba – toksoplazmoza. Jej siewcami w środowisku są wszystkie kotowate, ale zarażenie się człowieka nie jest wynikiem kontaktu z kotem. Chorują smakosze surowego mięsa i myślę, że to zasłużona kara. Jednak ciała swoich braci mniejszych konsumują miliardy ludzi, a choruje tylko malutki procent.
Jest jednak wiele chorób, które nie przebierają w gatunkowej różnorodności, np. grzybice. Możemy się nimi dzielić z praktycznie każdym gatunkiem zwierząt i vice versa. Możemy, ale nie zawsze się dzielimy. Zależy to, jak i w innych przypadkach chorób powodowanych przez drobnoustroje, od sprawności układu immunologicznego.
Co do kataru, anginy czy tak zwanego przeziębienia, nie można wykluczyć, że nasz pies lub kot ulegnie infekcji. Zależy to od rodzaju drobnoustroju i sprawności układu odpornościowego zwierzęcia. Pamiętajmy, że w ogromnym stopniu zależy ona od stanu psychicznego. Każdy silny stres „rozbraja” psie, kocie, ludzkie mechanizmy obronne. To właśnie dlatego po nieudanym spotkaniu biznesowym, oblanym egzaminie czy innej dotkliwej porażce dostajemy kataru i boli nas gardło. To samo dotyczy zwierząt. Zestresowane dużo łatwiej zapadają na różne, nie tylko zakaźne, dolegliwości.
Czy pan, jako lekarz ludzi, potwierdza opinię, że obecność w domu psa i kota wzmacnia układ odpornościowy człowieka?
Tomasz Wróblewski: Zdecydowanie tak.
Wielokrotnie opisano przypadki ludzi, którzy stracili czworonoga, po czym znacznie obniżyła się odporność ich organizmu, zapadali na przewlekłe infekcje. Znane są także przypadki tych, którzy dawniej byli chorowici, a odkąd mają psa czy kota, stali się bardziej odporni, zdrowsi.
T. W.: Co tylko potwierdzają powyższe odpowiedzi Doroty. Kontakt ze zwierzętami, spanie z nimi, całowanie ich nie tylko niczym nie grozi, ale naprawdę uzbraja nasz układ odpornościowy.
Czy to prawda, że ludzie reagują fizjologicznie na obecność zwierząt? Czytałam, że głaskanie i przytulanie pupila uspokaja nas i obniża ciśnienie tętnicze, zmniejsza poziom cholesterolu i trójglicerydów we krwi, normalizuje liczbę uderzeń serca na minutę.
T. W.: Myślę, że kontakt z każdą przyjazną istotą działa kojąco. Ludzie nie zawsze są szczerzy co do przyjaźni. Psy i koty zawsze.
Jeszcze w ubiegłym stuleciu dr Erica Friedmann z Uniwersytetu w Nowym Jorku przeprowadziła szereg badań nad zależnością między posiadaniem psa i kota a przeżyciem zawału serca. Wykazała, że właściciele psów i kotów rzadziej umierają na zawał mięśnia sercowego i na udar, a nawet jeśli im się to przydarzy, szybciej powracają do zdrowia niż ci, którzy nie mają w domu czworonogów. Jej zdaniem, posiadanie sierściucha zmniejsza ryzyko choroby serca aż o 4 proc.
T. W.: Nie robiłem takich badań, więc muszę zaufać pani Erice. Z jednym nie do końca się zgodzę: 4 proc. wydaje mi się zaniżonym wynikiem.
Czy można powiedzieć, że psy i koty są zalecane jako naturalne antydepresanty? Skoro poprawiają nam samopoczucie i nastrój?
T. W.: Przede wszystkim zapytałbym psy i koty, czy ludzie działają na nie tak samo. Nie sądzę, by większość odpowiedziała: tak. Dlatego uważam, że posiadanie pod swoją opieką zwierzęcia powinno być przywilejem, a nie lekarstwem na stres. Choć bezsprzecznie nim jest.
Domowe zwierzaki mogą zdziałać więcej niż diety odchudzające – bo trzeba z nimi regularnie chodzić na spacery, a z niektórymi, np. z psami ras północnych, także biegać.
T. W.: Opieka nad drogą sercu istotą może zmieniać i zmienia nasze życie, a więc i tuszę.
Zalecił pan kiedyś pacjentowi przygarnięcie psa czy kota?
T. W.: Każdemu, kto umie kochać.
Ewa Likowska
źródło Puls medycyny