Pewności nie ma, są też ciągłe rozterki. Jest też żal, że to wszystko miało być przecież inaczej. Ewa cudów nie oczekiwała. Urzędniczka w małym miasteczku, żadnych życiowych fajerwerków, raczej wszystko poukładane, spokojne. Za mąż wyszła niedługo po szkole, po trzech latach urodził się Marek. Tak, bardzo się cieszyła, bo marzyła o dziecku.
- Ale nie był traktowany jak książę - mówi. - Wychowywany był zupełnie normalnie. Nie sprawiał większych problemów, uczył się przeciętnie, ale w szkole był grzeczny.
Kiedy Marek był w liceum, mąż Ewy wyjechał do Niemiec do pracy. Może wtedy się to wszystko zaczęło? Marek chciał coraz częściej wychodzić, w głowie były mu dziewczyny i dyskoteki.
- Chociaż wtedy sądziłam, że to normalne - mówi Ewa. - Taki wiek. Tymczasem niedługo przed matura przyszedł do domu z Iwoną i oznajmili, że będą mieli dziecko.
Ewa jest katoliczką, głęboko wierzącą. Widziała tylko jedno wyjście - ślub i kropka. Marek nawet odpowiedniego wieku nie miał, trzeba było załatwiać prawne formalności, ale dla Ewy to nie był problem.
- Szczęśliwa wcale nie byłam - mówi, - ale uznałam, że skoro umiał dziecko zrobić, to musi ponieść konsekwencje.
Mąż miał pretensje, że nie upilnowała, kiedy on daleko zarabiał pieniądze. Nie chciał też wcale ślubu syna, uważał, że Marek jest jeszcze za młody, że lepiej niech Iwona urodzi, a Marek uzna dziecko. Ewa jednak postawiła na swoim.
Po co im to było
Iwona pochodzi z nieodległej wioski, przeprowadziła się więc do nich do miasteczka, bo Ewa przecież mieszkała już tylko z Markiem. Do synowej nic nie miała, spokojna, czysta, grzeczna. Urodził się Krzyś i wydawało się, że może to wszystko jakoś się ułoży. Ale Marek chciał żyć jak dawniej.
- Z kolegami chciał wychodzić, jeździć na mecze - mówi Ewa. - I zaczęły się pierwsze kłótnie, bo czasami znikał. Ja trzymałam stronę synowej, bo uważałam, że on musi dorosnąć. Może wtedy trzeba było inaczej? Może zająć się samej Krzysiem, a im dać trochę wolności? Nie wymagać od dwudziestolatków takiej odpowiedzialności?
Krzysio jeszcze nie skończył roku, kiedy synowa znowu była w ciąży. Ewa tego nie potrafiła zrozumieć, jedno małe dziecko w domu, własnego mieszkania nie mieli, a tu chcą rodzinę powiększać.
- I to dzieci przecież jeszcze, oni sami - mówi. - Szczerze mówiąc byłam na nich wściekła. Powiedziałam wtedy, że muszą iść na stancję, bo ja już też nie dam rady. No i mąż miał zamiar wracać do Polski.
Wyprowadzili się prawie po sąsiedzku, wynajęli małe mieszkanie. Marek znalazł niezłą pracę, Ewa sądziła, że może w końcu jakoś to będzie. Urodziła się Basia, wyglądało na to, że może się wszystko ułoży.
- Nie, żeby było idealnie - mówi Ewa, - bo Marek dalej potrafił znikać, pewnie się kłócili, bo już wtedy lubił popić. Ale byli oddzielnie, ja przynajmniej miałam spokój.
Ledwo Basia skończyła dwa latka, Iwona znowu spodziewała się dziecka.
- Po co im to było? - wzdycha Ewa. - Tego zrozumieć nie umiem, trójka dzieci w takim wieku.
To wszystko przez was
Jak urodził się Grześ, zaczęła się gehenna. Marek zaczął pić i to tak na dobre. Pracował dorywczo, Ewa musiała ciągle Iwonie pomagać, pomagali też jej rodzice. Młodzi stale się kłócili, awantury wybuchały jedna po drugiej. Marek po pijanemu wrzeszczał, wyklinał.
- Dramat, jak się upił przychodził do mnie i pod drzwiami się wydzierał, że to moja wina, bo zmusiłam go do tego ślubu - mówi Ewa. - Czasami spał pod drzwiami, bo nie chciał się ruszyć.
Iwona coraz częściej uciekała do teściowej, pijaństwo i kłótnie to już wtedy była norma.
- Ręki na nikogo nie podniósł - mówi Ewa, - ale maltretował nas psychicznie. Postanowiłam zgłosić sprawę na policje i do prokuratury.
Wyrok w zawieszeniu
Razem z Iwoną doprowadziły do tego, że Marek dostał wyrok. W zawieszeniu, bo siedzieć nie poszedł.
- Byłam zadowolona nawet wtedy, że może da mu to trochę do myślenia - mówi Ewa, - że będzie jak kubeł wody.
Mąż był wściekły, ale kazał ratować syna. Znowu wyjechał, ale wysyłał pieniądze na różne terapie. Marek faktycznie trochę się przestraszył i zapewniał, że chce się leczyć, że chce zacząć normalne życie. No to Ewa woziła go na biorezonanse, akupunktury, nawet do zielarki i księdza. Poszło na to sporo pieniędzy, ale Ewa liczyła na to, że może wreszcie będzie jakiś skutek.
- W końcu poszłam do psychologa od uzależnień, on powiedział, że to Marek powinien przyjść do niego, że szkoda tylko tych wydatków - mówi Ewa. - Wytłumaczył, na czym polega choroba alkoholowa, że to co robimy, jest kompletnie bez sensu.
Ewa kazała Markowi iść na odwyk. Poszedł, nawet spędził tam całe sześć tygodni.
- Ale on się wcale tak naprawdę nie chciał leczyć - mówi Ewa. - Wytrzymał może tydzień po powrocie. A jak zaczął pić, to nie wychodził z ciągu. Zaczęło się wszystko od nowa, pijaństwo, awantury, wyzwiska. Kiedy mało drzwi nie wywalił do mieszkania, stwierdziłam, że mam dosyć.
Niech siedzi
Zaczęły się znowu odwiedziny policji i wizyty na prokuraturze. Teściowa z synową, ramię w ramię doprowadziły do odwieszenia wyroku. Marek siedzi już blisko rok, one obie mają spokój. Mąż Ewy został w Niemczech, powiedział, że ma wszystkiego dosyć. Synowa z trójką dzieci wylądowała u Ewy, bo po co obcym czynsz za mieszkanie płacić.
- A ja już nie wiem, czy dobrze zrobiłam, czyja to wina, że tak się stało, choć miało być zupełnie inaczej - wzdycha Ewa - Wiem, że wielu znajomych się dziwi, że nie rozumieją, jak można zrobić coś takiego własnemu dziecku, mówią, że jestem wyrodną matką.
Ona sama nie wie, rozpamiętuje wszystko na okrągło. Może nie powinna była na ten ślub naciskać, może mąż miał rację? Może 24 lata i trójka dzieci to zbyt wiele dla młodego chłopaka, bo przecież tak strasznie pić zaczął dopiero po trzecim dziecku? A może Ewa nie potrafiła go dobrze wychować, może to ona popełniła jakieś błędy. Tylko gdzie i kiedy, kto to powie i co to naprawdę już dzisiaj zmieni? Wnuki kocha nad życie, ale jest zmęczona. Powiedziała Iwonie, że musi mieć trochę spokoju. Iwona planuje powrót do rodziców na wieś, tam dom duży, myśli też o rozwodzie. Dzieci tęsknią za ojcem, jak to dzieci, kochają ojca, jaki by nie był.
- Marek zadzwonił na Dzień Matki z życzeniami - mówi Ewa. - Ja mam ciągle mieszane uczucia, z jednej strony to moje dziecko, z drugiej, nie mogę mu wybaczyć tego wszystkiego, co z naszym życiem narobił.
Ewa niedawno poszła do psychologa, odbyła długą rozmowę. Bo po głowie cały czas jej kołacze, że matka nie powinna może własnego dziecka do więzienia wsadzać.
- Pani psycholog powiedziała, że może uratowałam mu życie, bo może na śmierć by się zapił - mówi Ewa. - Ale ja do końca nie wiem. Ciągle myślę o tym, że jak Marek był mały, to ciężko zachorował na sepsę. Lekarze uprzedzali mnie, że może nie przeżyć. Ja się wtedy tak strasznie modliłam, tak prosiłam Boga, żeby mi go zostawił. I może Bóg dał mi nauczkę, pokazał, że nie należy z jego wyrokami dyskutować. I zostawił mi Marka, ale postanowił, że czasami będę tego żałować…
Magdalena Gorostiza
P.S. Imiona i niektóre szczegóły zostały na prośbę bohaterki zmienione.