Spotkałyśmy się na skwerze, bo Olga powiedziała, że nie ma nawet jak porozmawiać w domu przez telefon, żeby nikt nie słuchał. Siadłyśmy zachowując dystans, w maseczkach. Pożółkłe liście ścieliły nam się u stóp. Zza maseczki wyzierały tylko oczy Olgi, smutne, przestraszone, zdziwione.
- Jak mam zacząć, sama nie wiem? Powiedział, że chce rozwodu, kilka dni temu, że dalej nie może tak żyć – mówi. - Od dwóch lat praktycznie nie rozmawiamy ze sobą. I dodał, że jestem jeszcze młoda, jakoś sobie życie ułożę, kogoś znajdę. Tylko ja nie wiem, jak mam to "życie układać" bez pieniędzy, mieszkania i z niepełnosprawnym dzieckiem.
To nie wina Małgosi
Mają dwoje dzieci, Jurek ma 21 lat, Małgosia 20, tak się złożyło, rok po roku. Tylko Małgosia jest chora, ciężko niepełnosprawna od urodzenia.
- Nie mówi, nie siedzi, nie chodzi, jest upośledzona umysłowo – wylicza Olga. - Ale nie jest kłopotliwa, kocha jeść, jak jest najedzona to jest spokojna i grzeczna.
Ale z tego powodu waży już około 80 kilo i Olga ma coraz większy problem, żeby ją podnosić. Jednak, jak mówi, daje jeszcze radę, bo przywykła i robi to „od zawsze". Mają w domu podnośnik, mają wózek, mają podjazd. Ale pomoc męża też jest nieoceniona w takich sytuacjach. Olga o córce może mówić długo. O tym, jak ją kocha, że nie traktuje jej jak ciężar, choć życie z takim dzieckiem nie jest wcale łatwe.
- Ale myśmy zawsze tak do niej podchodzili, że taka się urodziła i trudno – Olga trąca nogą spadające liście. - Mąż ją kocha, wiem, nie traktowaliśmy jej nigdy jak „karę boską”. Tylko teraz widzę, że ja poświęciłam jej całe życie, a teraz znalazłam się w sytuacji kompletnie bez wyjścia.
Bo było jakby naturalne, że to Olga zostanie w domu z dziećmi, a mąż będzie zarabiał pieniądze. Nie skończyła żadnych studiów, praktycznie nie ma wykształcenia, bo matura to dziś trochę za mało w życiu. Nie myślała jednak o tym zajęta codzienną rutyną. Rehabilitacją Małgosi, odrabianiem lekcji z Jurkiem. Z syna jest dumna. Dobry z niego chłopak, już pracuje, jest samodzielny. Jak trzeba nie odmówi pomocy przy siostrze.
- Tak naprawdę brałam to wszystko na siebie – mówi. - Mąż pracował czasami całymi dniami, no i biega. Nie broniłam treningów, wyjazdów na zawody. Chciałam, żeby złapał oddech. O sobie nigdy nie myślałam i nikt też o mnie nie pomyślał. Więc ona ma swoje życie, swoją pasję, znajomych. Ja mam za sobą 20 lat spędzonych bez makijażu, w starych getrach, przy pampmersach.
Nie mamy sobie nic do powiedzenia
Półtora roku temu mąż powiedział, że ma dosyć takiego życia. Wyniósł się ze spaniem do salonu, w domu omijają się szerokim łukiem. Ale pomaga przy córce. Olga znalazła pracę po raz pierwszy w swoim życiu. Nie zarabia zbyt wiele, ale w pracy dostała skrzydeł. Teraz podczas pandemii zamknęli ośrodek, do którego wożą Małgosię. Oldze znowu skomplikowało się życie.
- Chce pracować za wszelką cenę – mówi. - Chodzi o moją jakąkolwiek niezależność. Na razie dajemy radę, bo mąż pracuje na zmiany i Jurek pomaga, jakoś zapewniamy opiekę córce. Ale nawet i wirus komplikuje mi życie. Jakby mało było problemów na głowie.
No i kwestia mieszkania. Nie jest ich własnością. Teściowa kupiła dla syna, ale nigdy mu go nie przepisała.
- Tak więc mieszkamy formalnie u niej, żadne z nas nie ma własnego kąta – podkreśla. - A mąż właśnie zapowiedział, że chce złożyć wniosek o rozwód. I ja już wariuję od tego wszystkiego, bo nie ma żadnej dobrej opcji.
Nie ma dobrego wyjścia
Olga wyciąga papierosa i zaciąga się głęboko. Zdjęła maseczkę i widzę na jej twarzy pełny obraz smutku. Przez chwilę pali w milczeniu, potem zaczyna wyliczankę. Że jak ona zostanie z Małgosią w mieszkaniu, a mąż odejdzie, to teściowa może się nie zgodzić, może je nawet wyrzucić. Ona nie ma gdzie pójść, bo ze swojej pensji nie opłaci stancji. Jakby chciała odejść z Małgosia, to kto jej wynajmie lokum z niepełnosprawnym dzieckiem? Każdy będzie się bał, że przestanie płacić i nie można będzie zrobić eksmisji. No i gdyby została sama, to musiałaby wtedy rzucić pracę, bo ośrodek nieczynny, a to ostatnia rzecz, na którą ma ochotę. Mogłaby odejść bez dziecka, ale nie zostawi Małgosi, nie da rady być matką na dochodząco.
- Co mam zrobić? - pyta. - Jestem w jakimś matriksie. Nie mam nikogo, kto mógłby mi pomóc, nie mam żadnej bliskiej rodziny. Nigdy nie zarobię na własne mieszkanie. Poza tym to, w którym jesteśmy jest dostosowane do potrzeb Małgosi. To nie jest tak, że mogę iść na stancję na trzecim piętrze bez windy.
Siedzimy dobrą chwilę w milczeniu. Olga znowu nakłada maseczkę i widzę tylko jej oczy przepełnione bólem. Wyznaje, że męża dalej kocha, ale nie ma w niej wiary, że uda się jeszcze skleić jej małżeństwo. Nie wie, czemu nagle wszystko się rozpadło, jakby ktoś wazonem rzucił w podłogę. Przecież żyli w miarę normalnie, jak zwykłe przeciętne małżeństwo.
- Chciałabym dobrej rady, jakiejś pomocy – mówi. - Jest ktoś, kto ma pomysł, jak to wszystko rozwikłać?
Magdalena Gorostiza
P.S. Imiona i niektóre szczegóły zostały na prośbę bohaterki zmienione.