Przez tydzień wiele osób obserwowało na twoim Facebooku waszą walkę o życie Mani, 17-letniej suczki, którą wzięliście do siebie ze schroniska na Paluchu. Skąd taki pomysł, żeby wziąć do domu starego, schorowanego psa?
To był impuls. Nie mieliśmy pomysłu na psa, wręcz przeciwnie. Dzieci już wyszły z domu, Tola zabrała swojego mopsa Bemola ze sobą do Wrocławia, gdzie studiuje i stwierdziliśmy, że teraz jak jesteśmy sami, to wreszcie możemy pożyć bez większych obowiązków, wyjechać gdzieś dalej, zająć się sobą nawzajem. Tego dnia, wieczorem, podczas przeglądania internetu, post z chorą Manią pokazywał mi się się kilka razy. ,,Jakby za mną chodził." Jej zdjęcie zamieściło schronisko, potem ktoś znajomy udostępnił. Patrzyłam na nią i czułam, że ona mnie woła. Poszłam z tym zdjęciem do Roberta, on spojrzał na mnie i powiedział, że mam takie same oczy, jak ona. Jak przysłowiowy zbity pies. Na drugi dzień byliśmy już na Paluchu.
Mania w takim stanie trafiła do schroniska.
Nie przeraził was jej stan? Ona wymagała dużo troski.
Robert jest z wykształcenia weterynarzem, więc było łatwiej. Poza tym nie mieliśmy wszyscy do końca świadomości, w jakim stanie jest Mania, nie jest znana jej przeszłość, w schronisku była raptem 3 tygodnie. Tam jest na samej psiej geriatrii ok 800 psów, serce się kroi na sam widok, pracownicy dwoją się i troją, ale nie jest możliwym zajęcie się każdym psem indywidualnie. Więc zawieźliśmy Manie natychmiast po adopcji do cioci Ewy, tak mówimy na zaprzyjaźnioną lekarkę, która zajmuje się naszymi zwierzętami. Okazało się, że Mania jest po udarze, raczej bez świadomości.
Kręciła się w kółko, chowała główkę w najmniejsze szczeliny, to też jeden z objawów udaru, uderzała nią o ścianę. To w ogóle było niecałe 2 kg wielkiego nieszczęścia. Byłą taka chuda, że bałam się brać ją na ręce. Miała kłopoty z jedzeniem, z wypróżnianiem, musiałam jej zrobić specjalny domek, żeby czuła się bezpieczna. Zajmowaliśmy się nią jak małym dzieckiem. Czuwaliśmy co noc przy niej. Liczyliśmy, że z nami trochę pobędzie.
Niestety, stało się inaczej. Mania odeszła za tęczowy most równo po tygodniu.
Tak, ja to bardzo przeżyłam, zmarła w nocy. Nie tak sobie to wyobrażaliśmy, chcieliśmy być z nią dłużej. Ale Robert powiedział, że ona nas sobie wybrała, żeby umrzeć godnie, pod fachową opieką, najedzona, z dobrymi ludźmi.
Coś w tym chyba jest. Mania spełniła też inną rolę. Ponieważ jej losy na Facebooku śledziło wiele osób, napisały do mnie panie, które też chciały wziąć stare zwierzęta ze schroniska. Chyba dzięki Mani to się udało, przekonały się, że warto, pomogłam im podjąć taką decyzję. Ja myślę, że każdy chce odejść w godny sposób i ludzie i zwierzęta. Nam się udało Mani towarzyszyć w ostatnim tygodniu jej życia. Mam nadzieję, że tam za tęczowym mostem jest już zdrowa i szczęśliwa.
Rozmawiała Magdalena Gorostiza