Mój mąż zrobił karierę i jesteśmy bogaci. Ale kiedy pobieraliśmy się, był zwykłym chłopakiem. Ja pracuję, mam satysfakcje, pensję przeciętną. Ale nie mam też wielkich potrzeb.
Odkąd jednak w domu pojawiły się pieniądze, zmieniliśmy towarzystwo. To był wybór męża, bo jak twierdzi – musi mieć inne kontakty. Starzy znajomi nie mogą pozwolić sobie na ten sam poziom finansowy, ja zachowałam jedynie swoje dawne przyjaciółki. Nowi znajomi, są typowymi nuworyszami. Szpan, blichtr, wszystko z wysokiej półki. Jeździmy wyłącznie do najdroższych hoteli na świecie. Seszele, Dominikana, Mauritius, Malediwy. Wszyscy mi zazdroszczą, a ja cierpię.
Nie znoszę żon kolegów męża, nie mam z nimi wspólnych tematów. One dyskutują wyłącznie o urodzie i zakupach. Gdzie kto jakie nici zakłada, kto lepiej robi botoks. Czy lepszy wybór torebek Hermesa jest w Mediolanie czy w Paryżu. Interesuje je wyłącznie zwiedzanie centrów handlowych i bieganie na różne zabiegi. Na plażę przychodzą wymalowane i uczesane, praktycznie nie wchodzą do wody, żeby nie zniszczyć fryzury i nie zmoczyć swoich wypasionych kostiumów kąpielowych. Na posiłkach jest rewia mody.
Ja jestem typem sportowca, uwielbiam pływać, chodzić na długie spacery. Widzę, jak one patrzą na mnie z lekkim obrzydzeniem, jak potargana wychodzę z morza. Na urlopie się nie maluję, nie noszę takich ciuchów jak one, ani szpilek, bo wakacje to dla mnie czas luzu. Nie znoszę dlatego tych drogich hoteli, bo na kolacjach jest dress code, nie wypada przyjść na luzie. Biorę więc jakieś dwie trochę lepsze sukienki, w które się na wieczór wbijam z niechęcią. Mąż ma do mnie pretensje, że nie jestem taka elegancka, jak reszta kobiet z grupy. Wypielęgnowana, pachnąca, w sukience z ostatnich pokazów mody. On nie jest złym człowiekiem, ale imponuje mu bardzo fakt, że wspiął się na szczyt finansowy, że ma takich „kolegów”. To chyba jedyna jego słabość, więc generalnie nie mogę narzekać. Pochodzi, podobnie jak ja, z niezbyt majętnej rodziny. Dla mnie to jednak nigdy nie stanowiło problemu, on miał zawsze kompleksy. Poza tym, dla mnie, nawet teraz, kiedy mogłabym to robić, wydawanie niebotycznych kwot na buty czy torebkę, to jakiś dziwny objaw chyba ukrytych kompleksów. No ja tego nie rozumiem, po co to wszystko? Nie jest tak, że nie jestem zadowolona, że mamy bezpieczeństwo finansowe, my i i nasze dzieci. Jestem i to bardzo, podziwiam też męża, za to co osiągnął. Ale nie muszę na każdym kroku pokazywać, że mamy pieniądze, imponować drogimi markami ciuchów. Dlatego męczą mnie ci ludzie, z którymi spędzamy urlop.
W domu jestem w stanie wytrzymać te imieniny i bankiety od czasu do czasu. Ale każde wakacje to dla mnie horror. Wiem, że gdybyśmy byli sami, nie byłoby tego szpanu, byłby większy luz, nawet w tych ekskluzywnych hotelach. Ale mąż nie chce w ogóle słyszeć o tym, że pojedziemy sami, dla niego wyjazd z tymi ludźmi to nobilitacja. Więc jadę z nim, ale na urlopie czuję się jak ptak w złotej klatce. Nie wiem, czy jesteście w stanie to zrozumieć.
Marta