Beata dziś sama dobiega sześćdziesiątki, ale nadal jest sprawna, świetnie zorganizowana.
- Nie ma jednak mowy, żebym się matką zajęła, nie ma takiej opcji - mówi. - Mogę pomóc jej wszystko ogarnąć, ale nie będę ani z nią czasu spędzać, ani na nią patrzeć, ani czegokolwiek przy niej robić. Ma to, na co zasłużyła.
Beata w dalszej rodzinie już ma opinię wyrodnej córki. Szczególnie, że jej matkę przecież spotkało takie nieszczęście. Zawsze była obiektem współczucia, Beacie nikt nigdy nie współczuł. Ostatecznie ona tylko straciła siostrę.
To, że była niekochanym przez matkę dzieckiem, nigdy nikogo nie obeszło, poza ojcem, ale on przecież nie mógł matki zastąpić, a i jego pogrążyła rodzinna tragedia.
Z rodzinnych opowieści Beata wie, że już po porodzie była wielkim rozczarowaniem, bo matka marzyła o synu. A tu na świat przyszła dziewczynka, która co gorsza, wdała się w ojca. Tłusty niemowlak, niczym nie przypominający wiotkiej i filigranowej matki. A potem tłusta dziewczynka na krótkich nóżkach, ani urodziwa, ani specjalnie zdolna. Kiedy Beata miała siedem lat na świat przyszła Ela. Co prawda, znowu to nie był chłopiec, ale dziecko jak z obrazka. Matka wreszcie miała powód do dumy, bo Ela od urodzenia wyglądała jak lalka.
- Matka zapomniała o moim istnieniu, byłam pałętającym się po domu brzydkim kaczątkiem, bez szans na to, że kiedykolwiek wyrośnie na łabędzia - mówi Beata. - Ela była dla mnie źródłem zawiści i źródłem kompleksów. Taka mądra od małego i taka ładna.
Tylko ojciec starał się nie zaniedbywać starszej córki, ale jego stale nie było w domu. Matka też lekarka, oboje znani w środowisku, dobrze im się powodziło. Los jednak okazał się okrutny. Kiedy Ela miała sześć lat zachorowała na raka. Dwa lata trwała walka, niestety, bezskuteczna. Kiedy dziewczynka zmarła, matka pogrążyła się w głębokim żalu, ojciec też się w sobie zapadł. Piętnastoletnią Beatą nikt się nie przejmował, nikkogo nie obchodziło, jak znosi żałobę, jak przeżyła śmierć młodszej siostry.
- Bycie dzieckiem, które przeżyło, wcale nie jest łatwe. Już te dwa lata jej choroby, kiedy o mnie zapomnieli wszyscy. W domu był jeden temat, jeden powód do troski. Ja mogłam mieć gorączkę i ropną anginę, nikogo to jednak nie interesowało. Rodzice przestali wtedy nawet chodzić na moje wywiadówki. Kiedy Ela umarła, miałam wyrzuty sumienia, bo nie raz jej życzyłam, żeby znikła z naszego rodzinnego życia. To przecież ona sprawiła, że ja poszłam w niepamięć. Ale, oczywiście nie życzyłam jej śmierci - mówi Beata. - W gruncie rzeczy ją kochałam, dla mnie to też była trauma. Ale nikt nie zadbał o moje uczucia.
Dom rozpadł się na kawałki dosłownie w jednym momencie. W pokoju Eli matka zrobiła kapliczkę, niczego nie dała ruszyć. Ojciec brał coraz więcej dyżurów, Beata podejrzewała, że miał na boku kobietę.
- Nie chciał zostawiać matki, ale to nie było życie, w sumie mu się nie dziwię. Ja chciałam wyjechać na studia, niestety na wymarzony kierunek nie udało mi się dostać. Dalej musiałam mieszkać w domu, którego szczerze nienawidziłam. Miałam dość wieloletniej żałoby i złych spojrzeń matki. Czułam, że ma żal, że to nie ja umarłam na tego cholernego raka - opowiada Beata. - Ciągle miała jakieś uwagi pod moim adresem, ciągle było coś nie tak. W końcu matka pękła.
Okres studiów i wchodzenie w dorosłość okazał się jednak wytchnieniem. Na uczelni nikt nie wiedział o zmarłej siostrze, studenckie życie toczyło się swoim rytmem. Beata biegała na prywatki, na dyskoteki, bawiła się do samego rana. Nie ukrywa, że był też alkohol, ona też od wina nie stroniła. Ilekroć wracała do domu, matka nie spała. Czekała, żeby tylko obrzucić córkę złym spojrzeniem. Kiedyś jednak Beata pokłóciła się ze swoim chłopakiem. wróciła do domu zapłakana z rozmazanym tuszem, na chwiejnych nogach, czuć było od niej alkohol. Matka, jak zwykle na nią czekała.
- Zachowujesz się jak dziwka, żałuję że to nie ty umarłaś - usłyszała Beata w progu.
Nie odezwała się, była jak rażona gromem.
-Jak się czułam? Chyba przestałam cokolwiek czuć w tamtej chwili. Długo trwało, zanim doszłam jako tako do siebie. Przestałam się do matki odzywać, do końca studiów żyłyśmy obok siebie w milczeniu. Nigdy mnie nie przeprosiła - mówi.
Ojciec kupił Beacie mieszkanie, pomógł znaleźć dobrą pracę. Pocieszał, tłumaczył, ale sam też nie miał już siły. Beata przeszła kilka terapii, okrzepła, nawet zrozumiała, wybaczyła, ale nie zapomni nigdy.
W rodzinnym domu bywała rzadko, z reguły tylko na święta, choć ze swojego mieszkania ma tam samochodem może raptem dziesięć minut. Z matką zaczęła rozmawiać już wiele lat temu, ale dość oficjalnie i bez sentymentów. Pogodziła się z faktem, że tak się w życiu ułożyło, że nie każdemu pisane idealne dzieciństwo. Sama za mąż nie wyszła, dzieci mieć nie chciała.
- Może przez tę traumę, może jestem jakaś dziwna? Mam partnera, ale nie mieszkamy razem, zdecydowanie wolę taki układ, wspólne wyjścia, wspólne wyjazdy, bez większych zobowiązań - mówi. - Jest jak jest, jak dla mnie całkiem dobrze.
Dwa lata temu zmarł jej ojciec, matka została sama w wielkim domu. Beata jej radziła, żeby dom sprzedała, kupiła małe mieszkanie, miała pieniądze na opiekunki, albo jakiś ekskluzywny dom pomocy.
- Matka odmówiła, wiem przecież dlaczego, bo ma tam swoja kapliczkę i nie chce się z nią rozstać. Ostatnio jednak podupadła na zdrowiu i stwierdziła, że to ja powinnam się do niej przenieść, żeby się nią zająć, bo przecież i tak jestem starą panną bez rodziny - mówi Beata. - Przypomniała sobie, że urodziła dwie córki, uważa, że powinnam teraz jakiś dług wdzięczności spłacać. Co gorsza, wiele osób mówi, że powinnam to zrobić, bo przecież to matka. Bo o tym, co mi powiedziała, przecież nikt nie wie. A ja nie chcę ani tego domu, ani jej majątku, a przede wszystkim jej towarzystwa. Wolę zostać z etykietą wyrodnej córki.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały na prośbę bohaterek