Kuba kilka dni temu miał urodziny. Skończył 15 lat. Ale wielkiego przyjęcia nie było, nie ma też wielu powodów do radości. Anna wie, że gdyby tamtego dnia nie było, Kuba wybierałby teraz szkołę średnią. Byłby po bierzmowaniu. Grałby w piłkę z kolegami na dworze, może zacząłby chodzić na pierwsze randki.
Nic z tego nie ma. Jest dzień za dniem, każdy taki sam. Opieka nad Kubą, rehabilitacja i facebookowy bazarek, bo bez bazarku nie byłoby na leczenie pieniędzy.
Takie życie trwa od wakacji w 2018. 28 sierpnia 12 – letni Kuba wyszedł bawić się na dwór. Chłopcy bawili się w komandosów. Powiesili „wroga” na ogrodzeniu. Kiedy Kuba zaczął się dusić, pociągnęli go w dół, co jeszcze bardziej zacisnęło pętlę. W końcu jeden z nich pobiegł po pomoc.
- Sąsiedzi reanimowali syna – wspomina Anna. - Mnie wmurowało, jak go zobaczyłam, nie byłam w stanie się ruszyć.
Reanimacja się powiodła, Kuba przeżył. Ale w szpitalu spędził 2,5 miesiąca. Do domu wrócił na wózku inwalidzkim, nie mówił.
Kuba przed wypadkiem trenował zapasy, uwielbiał grać w piłkę. Świetnie rysował, uczył się zupełnie nieźle.
Z powodu niedotlenienia nastąpił niedowład czterokończynowy. Lekarze rozkładają ręce, nie wiadomo jakie będą rokowania. Intensywna rehabilitacja i upór matki sprawiły, że Kuba zaczyna chodzić wróciła mu mowa, choć niewyraźna, zaczął pisać.
- Ale te postępy są teraz niewielkie i czuję, że mnie ta sytuacja zaczyna przygniatać. Jest mi zwyczajnie bardzo ciężko. Bo tak naprawdę sama borykam się ze wszystkim, a to wcale nie jest łatwe – wzdycha Anna.
Pracować nie może, bo Kuba wymaga nieustającej opieki. Żyją z zasiłków wypłacanych przez MOPS. Nie ma mowy, by wystarczyło na leczenie, na rehabilitację. Ta ostatnia jest codziennie i w dodatku prywatnie.
- Na NFZ Kuba miałby zajęcia dwa razy w tygodniu. To stanowczo za mało. Żeby opłacić jego terapię prowadzę bazarek na Facebooku. To równie wyczerpujące zajęcie – dodaje Anna.
Trzeba szukać ciągle nowych fantów, kupować je wymieniać na innych grupach. Wiele matek jest w podobnej sytuacji, zbierają każdy grosz na leczenie swoich dzieci.
- Wymieniamy się doświadczeniami, przekazujemy sobie dary, bo czasami u mnie coś się nie sprzeda, a dobrze schodzi na innej grupie. Ciągle ślęczymy w komputerach, bo bez proszenia, pisania nowych postów, nie jesteśmy w stanie pomóc naszym dzieciom. Uprawiamy specyficzną formę żebractwa. To upokarza i przygnębia. Ale nasze chore dzieci nie interesują naszego rządu, pomocy i wsparcia od państwa nie ma praktycznie żadnego – podsumowuje Anna.
Czuje się coraz bardziej wycieńczona. Nie ma opieki wytchnieniowej, nikt nawet na chwilę nie przyjdzie jej zastąpić. Z młodszym synem też są problemy, bo przecież ta cała sytuacja odbiła się też na nim. Nie raz też dzieci wyśmiewały się z chorego brata. Anna podkreśla, że rówieśnicy bywają bezwzględni. Dlatego ma wrażenie, że sił ma coraz mniej i coraz mniej woli do walki.
- Mnie by się marzyło, żeby ktoś choćby na dwie godziny przyszedł i mnie zastąpił. Kuba nie jest kłopotliwy, ale sam przecież nie zostanie. Tak, żebym spokojnie mogła wyjść na spacer, albo pójść do galerii handlowej i po kobiecemu nakarmić oczy wystawami – mówi Anna.
Bo choć Kuba chodzi do szkoły specjalnej, Anna wówczas i tak jest w gotowości do działania. Gdyby coś się stało, gdyby zasłabł, musi być czujna, pod telefonem.
Zaraz po wypadku rówieśnicy z dawnej szkoły Kuby pisali do niego, wysyłali filmiki, życzyli powrotu do zdrowia.
-Dziś już nikt o nim nie pamięta, nikt nie zajrzy, nie wyjdzie z nim na podwórko. Zdrowe dzieci nie chcą takiego towarzystwa, żyjemy w swojej bańce, oddzieleni od innych – dodaje Anna.
Nadal trwa prokuratorskie śledztwo, bo do dziś nie ustalono kto Kubie zrobił krzywdę. Anna opowiada, że policja chciała nawet niedawno Kubę przesłuchać, ale to jest zupełnie bez sensu.
- On tego kompletnie nie pamięta. Ja mu kupuję szczoteczkę do zębów zawsze w jednym kolorze, nie wie nigdy, która to jego. Nie pamięta, gdzie jest korek w brodziku, w którym codziennie go kąpię. Żeby chociaż głowa mu ruszyła, już byłoby łatwiej. Ale próbuję się nie poddawać, walczę nadal – dodaje Anna.
Kiedy pytam jej, czy chciałaby wiedzieć, kto powiesił jej syna, odpowiada, że nie.
- Jestem tylko człowiekiem, nie wiem, jakbym zareagowała. A poza tym niczego to już nie zmieni – mówi.
Miała zdrowe dziecko, miała normalne życie. Jeden dzień obrócił to wszystko w perzynę. I nie ma powrotu do tamtego, co było. A ona próbuje budować na zgliszczach, choć coraz trudniej to idzie.
Marzy o tym, by Kuba wrócił do zdrowia, to marzenie największe i najważniejsze. Drugie marzenie, to wyjechać gdzieś na wakacje z chłopcami, choćby na tydzień, najchętniej nad morze.
- Czemu ich tam nie zabrałam, jak Kuba był zdrowy? Bo nigdy nie miałam pieniędzy, trzeba było książki do szkoły, buty kupić, wszystko z jednej pensji – wzdycha, wiedząc, że i teraz szansa na wakacyjny wyjazd gdziekolwiek jest równa zeru. Spędzą kolejne lato w dusznym mieszkaniu.
Zostaje więc marzenie, żeby przynajmniej były fanty na bazarek i żeby jakoś szła sprzedaż. Bo bez tego to pierwsze, najważniejsze marzenie nigdy się nie spełni.
Magdalena Gorostiza
Jak pomóc? Na bazarku https://www.facebook.com/groups/578421609616420/?ref=share
lub na https://zrzutka.pl/myhh8d