Z Jarkiem spotyka się od dziesięciu lat. Raz do roku i tylko na wyjeździe. Mówi mężowi, że jedzie na babski wypad. Bo jaki facet uwierzyłby, że w tych spotkaniach nie a żadnego seksu?
- To czysta przyjaźń, potrzeba bycia z bratnią dusza, wspomnienia z młodości, tęsknota za tamtym czasem. Uzupełniamy się z Jarkiem idealnie, ten jeden weekend w roku jest dla mnie ogromnym zastrzykiem energii – opowiada Beata.
Zaczęło się na szkolnym zlocie w dwudziestolecie matury. Pojechała do rodzinnego miasteczka, ciekawa koleżanek i kolegów, których nie widziała tak dawno. Mówili o sobie „piękni czterdziestoletni”, zabawa była przednia. Na spotkanie dotarł nawet Jarek, który na stałe mieszka w USA. Jest tam profesorem na jednym z uniwersytetów.
- To spotkanie z nim było jak objawienie, w liceum czuliśmy do siebie, jak to się mówi „miętę”. Ale nigdy nic z tego nie wyszło. Teraz przyjechał fantastyczny facet, byłam pod jego wrażeniem – opowiada Beata.
Przegadali cały wieczór, było im mało, do rana siedzieli w parku nad rzeką. Jak się okazało, Jarek przyjeżdżał co rok w odwiedziny do swoich rodziców i spędzał z nimi w miasteczku dwa tygodnie w lecie. Miał drugą żonę, małą córeczkę, był zadowolony ze swojego życia. A jednak tęsknił do polski, do dawnych wspomnień, do ludzi, z którymi był tu zżyty. Ona Beta, choć została w kraju, tez podkreśla, że znajomości z lat młodości maja jakiś magiczny walor. Nawet podczas spotkania po latach niewidzenia, ma się wrażenie, że czas stanął w miejscu.
- Nie ma takich zażyłości w dorosłym wieku, tak ja uważam, przyjaciele z młodości to inna jakość. Potem już te więzi są zupełnie inne. Więc Jarek był dla mnie jakimś cudem, jakbym cofnęła się o te 20 lat i znowu była młodą dziewczyną. Nie wiem, czy to ktoś zrozumie? - mówi.
Oczywiście po spotkaniu byli już w stałym kontakcie, pisywali do siebie na Facebooku, wymieniali poglądy, mieli się komu poskarżyć, jak życie dopiekło. Ot taka korespondencja pomiędzy przyjaciółmi. Kiedy Jarek za rok wybierał się do Polski, zaproponował Beacie spotkanie. Tylko gdzie mieli się zobaczyć?
- Nasze maleńkie miasteczko nie wchodziło w grę, tam nas znają wszyscy, zaczęłyby się plotki. Jarek wymyślił, że pojedziemy w góry do klimatycznego pensjonatu. Ja w domu powiedziałam, że jadę na baski weekend. I tak się te nasze spotkania zaczęły – opowiada Beata.
Mieli dwa oddzielne pokoje, nie było żadnych czułości, żadnego seksu. Wystarcza im wspólny spacer, rozmowa, zwierzenia, dyskutowanie o różnych sytuacjach. Jarek bardzo kocha swoja młodą żonę, ale czasami odczuwa jednak to, że są jakby z innej epoki. Gadali i o tym i o jej mężu, z którym Beacie jest w sumie dobrze, choć nie ma już tej chemii, co kiedyś. I nie ma z nim takich rozmów o życiu, bo mąż nie uznaje „filozofowania”. Twardo stąpa po ziemi i nie widzi powodu do dzielenia włosa na czworo.
- A ja lubię czytać, lubię rozmawiać o życiu i jego sensie, o mistycyzmie i sprawach duchowych. Mąż puka się wtedy w czoło. Nie mam do niego o to pretensji, każdy ma jakiś światopogląd, stwierdziłam jednak, że brakuje mi takiej duchowej więzi, a z Jarkiem mam to nieustannie – opowiada Beata.
Więc te spotkania są dla niej diamentem wśród codziennego pyłu życia. Nie jest wcale tak, że czeka na nie nieustająco, czy stale myśli o Jarku. Nie, nie ma w tym żadnej tęsknoty za ukochanym, jest tylko odskocznia od codziennej szarówki. I wiele znaczy ta świadomość, że gdzieś tam, choć nawet bardzo daleko, jest ktoś, kto pisze, czasami myśli, na kogo zawsze można liczyć.
- Ale jak mam o tym powiedzieć mężowi? Czy sama zaakceptowałabym takie jego spotkania, uwierzyłabym, że są niewinne? Czasami zastanawiam się, czy to jest jakiś rodzaj zdrady? Czy może jednak w każdym związku trzeba mieć jakiś kawałek dla siebie? - kończy Beata swoją opowieść.
Magdalena Gorostiza
P.S. Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione.