Edyta ma 40 lat, jest wysoka, zadbana, bardzo smukła. Długie włosy łagodnie opadają na ramiona, na paznokciach nieskazitelnie położony czerwony lakier. Elegancka kobieta, taka, która budzi respekt. Tylko w oczach czai się smutek.
- Została mi do załatwienia sprawa z córką, to boli najbardziej. Na szczęście dorasta, ma 15 lat i jest samodzielna. Coraz więcej rozumie i mam nadzieje, że niebawem zamieszkamy razem. Ale to musi być jej wybór – mówi.
Bo córka została z teściową i ojcem. Rozpieszczona przez babcię, szantażowana przez ojca, była za mała by wiele rzeczy zrozumieć. A takie rzeczy rozumie się trudno, bo nawet sama Edyta nie wierzy, że mogła tak się dać stłamsić. Tak zapomnieć o sobie, o swoich potrzebach.
- Kiedy długo jest ci zimno, zapominasz co to znaczy ciepło. Dla mnie otrzeźwienie przyszło, kiedy mąż mnie przy córce uderzył, dopiero w wówczas zrozumiałam, do jakie punktu doszłam – opowiada.
Nic jednak nie dzieje się bez przyczyny, więc Edyta zaczyna opowiadać od początku. Od czasu, kiedy miała 6 lat i ojciec zostawił matkę. Wyjechał na drugi koniec Polski, założył nową rodzinę, na Edytę płacił alimenty, ale nie chciał mieć żadnych z nią kontaktów. Kiedy dorosła, zadzwonił na 18 urodziny. Przepraszał i powiedział, że musiał się kompletnie odciąć, bo matka Edyty zrobiła z jego życia koszmar. Nie tylko z jego, bo wraz z odejściem ojca również jej życie przybrało szare barwy. Matka jest osobą, która musi mieć męża, więc już dwa lata po rozwodzie stanęła dumna jak paw na ślubnym kobiercu. Jej wybrankiem był pan Leon. Pan, bo Edyta nigdy nie nazwała go inaczej, nie było żadnego ojczyma czy wujka, broń boże, żeby mówić mu po imieniu.
- I tak do niewielkiego mieszkanka wprowadził się pan Leon, ja żyłam w malutkiej klitce, oni mieli sypialnię i salon do swojej dyspozycji. Musiałam być cicha, grzeczna, nie przeszkadzać, nie sprowadzać koleżanek, dobrze się uczyć i nie sprawiać problemów – Edyta ogląda swoje nieskazitelne paznokcie i wzdycha. Ośmiolatka skazana na siebie i toksyczna matkę.
Zawsze była wysoka i szczupła, miała figurę o której może dziś marzyć wiele nastoletnich dziewcząt. Od matki jednak słyszała, że takiej tyczki nikt nie zechce, że chłop chce mieć w domu prawdziwą kobietę, a nie jakiegoś suchmelca.
- Suchmelec, tak o mnie mówiła nieustannie. No i robiła życiowe wykłady, że mężczyzna jest w życiu najważniejszy, że baba bez chłopa nic nie znaczy, że trzeba umieć przy sobie mężczyznę zatrzymać. Najlepiej mu dobrze gotować i nie szczędzić seksu. No i oczywiście nie wymagać i nie marudzić – opowiada Edyta.
Pan Leon był traktowany jak król. Dla niego były najlepsze kąski, co drugi dzień świeże ciasto, Edyta miała obowiązek pastować mu buty.
- Ja dopiero na terapii zrozumiałam, co ona ze mną zrobiła i na ile popchnęła w cała tę sytuację. Ale wtedy byłam bezwolna jak kukła – opowiada.
Skończyła ekonomię, zaczęła pracę w banku. Na imieninach u koleżanki poznała Tomka. Jedynak, dość zamożni rodzice jak na tamte czasy, zaczęli się spotykać.
- Matka wręcz mnie wypychała w jego ramiona, chciała się mnie z domu pozbyć, a ja chciałam z domu uciec. Kiedy więc zaszłam w ciążę, sprawa była prosta. Szybki ślub i wyprowadzka. Miałam 24 lata, uważałam, że zacznę nowe, jakieś inne życie – mówi Edyta.
Teściowie mieli połówkę bliźniaka w dobrej dzielnicy, takiego w starym typie, z klatką schodową i dwoma mieszkaniami. Młodzi zamieszkali na górze, teoretycznie oddzielnie. Ale teściowa przychodziła kiedy miała ochotę. Wiecznie krytykowała, że coś jest nie tak, źle posprzątane, źle ugotowane, bo „Tomuś lubi buraczki ścierane na grubych oczkach”. No więc ona choć z brzuchem, dopasowywała się do oczekiwań. Sprzątała, pucowała, ścierała buraczki na tych oczkach co trzeba, prała „Tomusia” koszule, odkurzała meble.
- Na kilka dni przed porodem pastowałam podłogę i sprzątałam wszystko, bo teściowa zarządziła, że jak wrócę ze szpitala, to w domu musi być czysto. A ja, jak ta idiotka, bez szemrania spełniałam jej polecenia – mówi Edyta.
Tomek nie protestował, typowy synek mamusi. Nie chciał się matce narażać, było mu tak wygodniej. Po urodzeniu Mai teściowa też wzięła sprawy w swoje ręce. Strofowała Edytę, mówiła, jak ma zajmować się dzieckiem, to ona decydowała, kiedy trzeba jechać z małą do lekarza i do jakiego. A Edyta pokornie znosiła wszystko.
Po roku wróciła do pracy, teściowa została z dzieckiem. Dziś Edyta wie, że zrobiła to z premedytacją, żeby małą wychowywać po swojemu i do siebie przywiązać. Był nawet problem z przedszkolem, bo teściowa protestowała, ale Edyta się wówczas zaparła, że córka musi mieć kontakt z dziećmi.
- Można spytać, gdzie był wówczas mój mąż. Odpowiem - chodził z kolegami na piwo, grał w gry na komputerze. Zostawiał brudy po całym domu, czekał na ciepły obiad. Ja wracałam z pracy i brałam się do kolejnej roboty, sprzątałam, prasowałam gotowałam często dla wszystkich, bo teściowa zajęta dzieckiem twierdziła, że nie ma na to czasu - opowiada Edyta.
Mąż zażyczył sobie dostępu do jej konta i czujnie kontrolował wszelkie wydatki. Zakup butów czy sukienki kończył się karczemną awanturą, bo uważał, że Edycie nic nie jest do szczęścia potrzebne. Ona tłumaczyła, że pracuje wśród ludzi, ma odpowiedzialne stanowisko, że musi wyglądać. Ale coraz rzadziej kupowała cokolwiek, żeby nie było pretekstu do kolejnej kłótni.
- Miałam pracę, zupełnie dobrą, mogłam być samowystarczalna, a jednak tkwiłam w tym zaklętym kręgu. Z tyłu głowy miałam stale te słowa matki, że jestem nic nie wartym suchmelcem, że nikt mnie nie zechce, że powinnam być Tomkowi dozgonnie wdzięczna, a kobieta bez mężczyzny jest jakimś odpadem społecznym – opowiada Edyta.
Matka zresztą świetnie dogadywała się z jej teściową i z zięciem. Bywała u nich na różnych przyjęciach, na święta. Oczywiście wszystko przygotowywała Edyta, a potrawy, sposób nakrycia stołu, wszystko było obiektem nieustającej krytyki.
- Ja gdy przychodzili goście, to nawet nie siadałam ze wszystkimi do stołu. Byłam jak służąca, w kuchni. Krążyłam, podawałam, dolewałam, zmieniałam talerzyki. Dla mojej matki, teściowej, męża to było normalne. Ale kiedyś zwróciła mi na to uwagę ciotka Tomka. Przyszła za mną do kuchni i zaczęłyśmy rozmawiać, ona jako jedyna zobaczyła we mnie udręczoną kobietę. Tak naprawdę to ona zasiała we mnie ziarenko buntu – opowiada Edyta.
Zaczęła czytać o przemocy psychicznej, analizować całe swoje życie. Ale wiedza to jedno, decyzja to drugie, trudno zerwać ze schematami wpisanymi od dziecka. Powoli jednak docierało do niej, że przecież mogłaby mieć inaczej.
- Zaczęłam się buntować, tak krok po kroczku. Każdy jednak bunt wywoływał agresję. Robiłam więc krok do przodu, czasami dwa kroki do tyłu, ale powoli posuwałam się jakoś do przodu. Nie chciałam też żeby Maja miała taki przykład, córka robiła się coraz starsza, nie chciałam by uważała, że kobieta musi być niewolnicą, zaczęłam też potajemnie chodzić na terapię i to była najlepsza decyzja – mówi Edyta.
Po kolejnej awanturze o jakieś zakupy odważyła się cofnąć pełnomocnictwo dla męża. Kiedy się o tym dowiedział, wpadł dosłownie w furię. Wtedy właśnie zabrał się do bicia. Pchnął ją na stół, uderzył w twarz, wszystko na oczach ich dziesięcioletniej córki.
- To była ta kropla, która przelała dzban. Wpadłam w furię, spakowałam jakieś rzeczy i postanowiłam się wynieść z domu. Tomek córkę natychmiast zaprowadził do teściowej i nie pozwolili mi zabrać dziecka – opowiada Edyta.
Pojechała do matki i pana Leona. Usłyszała, że sama musi sobie poradzić w kłopotach. Że tylko idiotka zostawia zasobny dom i co to za matka, która opuszcza dziecko. Została u nich przez tydzień, wynajęła kawalerkę.
- Wiedziałam, że muszę ratować siebie, że dłużej tak nie da się żyć. A Maja, cóż Maja wolała zostać z ojcem. Dla mnie było to bardzo bolesne, szczególnie, że utrudniano mi z nią kontakty. Tomek i teściowa opowiadali jej o mnie straszne rzeczy. On ją szantażował, że jak się ze mną spotka, to zrobi tatusiowi straszną przykrość. Ja jednak uważam, że nie miałam innego wyjścia, musiałam uciec, żeby nie dać się wykończyć.
Dziś Edyta jest już w innym punkcie swojego życia. Awansowała, dobrze zarabia, wzięła kredyt na mieszkanie na nowym osiedlu. Są trzy pokoje – jeden dla Mai, bo wierzy, że córka kiedyś zrozumie i do niej wróci.
A Edyta stara się żyć spokojnie, robić sobie małe przyjemności. Ostatnio kupiła kolejny lakier do paznokci, oczywiście w odcieniu czerwieni.
- Mała rzecz, a cieszy. Mam takie poczucie wolności, że kupię co chcę i nikt mnie z tego nie będzie rozliczał - mówi.
Magdalena Gorostiza
P.S. imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione