Anna opowiada, że ostatnie pięć lat życia ojca to była dla jej mamy prawdziwa gehenna. Chorował na raka, wiecznie były szpitale, chemioterapia, operacje, coraz gorsze samopoczucie.
- Mama tak naprawdę przez te pięć lat też nie miała żadnego życia. Zajmowała się ojcem, choć wówczas jeszcze pracowała. Przychodziły jakieś opiekunki, stale były z nimi problemy. Końcówka była najgorsza – wdycha Anna.
Bo ojciec już leżał, trzeba go było we wszystkim obsłużyć, umyć, nakarmić, zmienić pieluchy. Helena jednak nie zgodziła się oddać męża do hospicjum. Kilka ostatnich miesięcy praktycznie nie spała po nocach. Ale mąż umarł w domu, przy niej, tyle przynajmniej mogła dla niego zrobić, by nie odchodził wśród obcych ludzi samotnie.
- Nie żeby mama była przeciwna hospicjom, bo ludzie mają różne sytuacje, są w różnym stanie. Ale bardzo chciała być z nim do końca. Wiem jednak, że te pięć lat choroby ojca wykończyło ją fizycznie i psychicznie – mówi Anna.
Ale, jak podkreśla, to była inna sytuacja. Rodzice byli trzydzieści lat po ślubie, byli bardzo zżyci, dobre, kochające się małżeństwo. Ona ubolewała, że nie bardzo może pomóc. Mieszka w innym mieście, dzieci miała wtedy małe.
- I tak przyjeżdżałam, kiedy tylko mogłam. Wiem, że mamie byłoby łatwiej, gdybym była na miejscu. Ale kto to mógł przewidzieć? - dodaje Anna.
Mama została sama i choć córka proponowała przeprowadzkę do jej miasta, Helena nie wyraziła zgody. Jest przywiązana do swojej połówki bliźniaka i małego ogródka, który z zapałem pielęgnuje. No i przede wszystkim, mąż jest obok na cmentarzu, może do niego chodzić, kiedy tylko zechce. Po śmierci męża zrobiła remont, odnowiła dom, bo przecież salon, który jest na dole, zamienił się w szpitalną salę. Było wypożyczone specjalne łóżko, wszystko, co choremu było potrzebne.
- Jak ojciec umarł mama miała zaledwie 55 lat. Mówiłam jej wówczas, żeby zaczęła żyć dla siebie, że musi odpocząć po całym tym stresie, wyjeżdżać na wycieczki, jeździć do sanatorium. Nie sądziłam jednak, że mama aż tak zgłupieje – opowiada Anna.
Szczególnie, że Helena nie musiała się martwić o swój byt. Mąż zawsze dobrze zarabiał, w banku są spore oszczędności, a Helena bierze teraz całkiem niezłą emeryturę.
- Dwa lata mama nie mogła dojść do siebie. Ciągle płakała, nie miała chęci do niczego. Ale w końcu czas leczy rany i zaczęła powoli z życia korzystać – relacjonuje Anna.
Helena powoli wracała do świata żywych. Zaczęła wyjeżdżać na wycieczki, to do Grecji, to do Bułgarii, raz nawet wybrała się na objazd do Tajlandii. Wróciła zachwycona, pełna turystycznych planów na przyszłość. Wykupowała prywatnie turnusy w sanatoriach, lata opieki nad mężem mocno nadwątliły jej zdrowie. Szczególnie ucierpiał kręgosłup. Zaczęła mieć dobry humor, snuła plany na przyszłość. Aż w końcu na jednym z turnusów poznała pana Szymona. Okazało się, że są z tego samego miasta i sanatoryjna znajomość przeniosła się do domu.
- Na początku byłam zadowolona, że ktoś się w życiu mamy pojawił, że nie będzie taka samotna. Ale sądziłam, że pan Szymon zostanie na pozycji przyjaciela. Ale mama była nim coraz bardziej zafascynowana. Bo Szymon naprawił krany i już nie ciekną, sam wymienił ukruszone płytki, zajmował się samochodem mamy, już nie musiała mieć wszystkiego na głowie sama – mówi Anna. Kiedy jednak Helena zaczęła przebąkiwać o planach małżeńskich, córka zaprotestowała kategorycznie. Mówiła, że to kompletnie bez sensu, że lepiej zostać w takim luźnym związku. Po co mamie na głowie obcy facet i te same obowiązki – gotowanie, pranie, sprzątanie. Helena jednak odpowiadała córce, że ta nie wie, co to znaczy samotność. A ślub to ślub, od śmierci ojca minęło siedem lat, mamie marzyło się nowe, ciepłe małżeństwo, takie już do śmierci.
- Prosiłam, błagałam, tłumaczyłam, że ma za co żyć, że nie potrzebuje lokatora, że nie wie, jak to będzie później. Groch o ścianę, jakby rozum jej ktoś odebrał. I nie posłuchała… - mówi Anna i dodaje, że chyba w tak zwaną czarną godzinę to wszystko powiedziała. Bo oczywiście pan Szymon zamieszkał w domu matki. A dwa lata po ślubie doznał rozległego udaru lewej półkuli mózgu.
Jest połowicznie sparaliżowany, praktycznie nie mówi, ma kłopoty z połykaniem. Salon znowu zamienił się w szpital, bo pan Szymon wymaga całodobowej obsługi. A jej matka przezywa swoiste déjà vu. Znowu musi zmieniać pieluchy i nie śpi po nocach.
- On ma dwoje dorosłych dzieci, które mieszkają w tym samym mieście, ale one się na wszystko wypięły, bo skoro ojciec ma żonę, to niech ona się nim zajmuje. Oszczędności ojca idą na opiekunki dla obcego faceta. Sytuacja jest bez wyjścia, bo za prywatny dom opieki też mama musiała by płacić około 4 tysięcy złotych miesięcznie, a do państwowych domów jest ogromna kolejka – mówi ze złością Anna. I dodaje, że nie chodzi jej wcale o to, że matka wydaje pieniądze ojca, tylko na co je wydaje! Zamiast na wyjazdy do SPA i wizyty u kosmetyczki idą na pielęgnację obcego faceta. Zamiast przyjechać na kilka dni do córki i wnuków, znowu żyje jak niewolnica.
Wie, że matka jest już wykończona, bo sytuacja trwa pół roku, a perspektyw na przyszłość nie ma praktycznie żadnych. Pieniądze idą jak woda na leki, na rehabilitantów. Pan Szymon emeryturę ma skromną, za wszystko płaci Helena. Zamiast korzystać z życia i wygrzewać się gdzieś na słońcu, znowu została przykuta do mężowskiego łóżka.
- Nie ukrywam, że z jednej strony jestem wściekła, z drugiej żal jest mi jej strasznie. Ona ma teraz zaledwie 66 lat i naprawdę mogła jeszcze wiele z życia skorzystać. Wiem, że ona dziś bardzo żałuje swojej decyzji, ale jest już za późno. Nie wiem, jak jej pomóc, jakie jest dobre wyjście z całej tej sytuacji, czuję się w tym kompletnie bezradna – kończy swoją opowieść Anna.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione