Mąż Marty – Jarek jest urzędnikiem. Zarabia niespełna 3 tysiące złotych na rękę. Marta jest świetnym handlowcem, ale wiadomo, że taka praca jest wyczerpująca. Kiedy na świat przyszedł Krzyś, postanowili, że ona zostanie z nim co najmniej dwa lata w domu. Z pensji męża i zasiłków utrzymać się było niełatwo. Szczególnie, że wzięli mieszkanie na kredyt.
- Tak naprawdę musieliśmy czasami pożyczać od rodziców. Mój mąż szansy na awans i wyższe zarobki nie ma, a poza tym wiadomo, budżetówka, praca może stabilna, ale płace do bani. No ale on sam mówi, że nic innego robić nie umie, nie ma też większych ambicji – opowiada Marta.
Zanim Krzyś skończył dwa lata, Marta nieoczekiwanie dostała propozycję świetnej pracy. Odezwał się do niej jej były szef z korpo, w którym przed laty zaczynała karierę. Szukali handlowca, który będzie zarządzał zespołem. Marta miała dostać dobrą podstawę i premię uzależnioną od zysku.
- Pogadaliśmy z mężem. Wiadomo, że on nigdy tyle nie zarobi. Ja wyliczyłam, że dostanę nawet 10 – 12 tysięcy złotych na rękę. Jest o co powalczyć, ale rzecz jasna, że nikt nie da takich pieniędzy za darmo, że będzie harówka – opowiada Marta.
Ustalili, że Marta bierze tę pracę, Krzyś idzie do żłobka, odbiera go Jarek i on pod nieobecność matki zajmuje się domem i dzieckiem. Marta nawet jak była na zdalnym musiała czasami pracować po 10 – 12 godzin. Wiadomo było, że nie da rady wówczas wszystkiego ogarnąć.
- Ale jeszcze na zdalnym, jak byłam w domu, w tak zwanym międzyczasie coś tam pchnęłam, pilnowałam, żeby nie było wielkiego bałaganu. Wróciłam jednak do biura i teraz całymi dniami siedzę w pracy. Czasami wracam koło godziny 18, ale bywa też, że o 20 – opowiada Marta.
Niestety, kiedy wraca wieczorem, domu jest wieczny bałagan, czekają sterty prania, często synek jeszcze się bawi, a mąż ogląda telewizję. Nawet o czasie go spać nie położy, bo właśnie jest mecz albo ważne wiadomości. Marta, która pada z nóg bierze Krzysia do kąpieli, bo mały chce, żeby zrobiła to mama. A ona sama chciałaby położyć się w wannie i o niczym nie myśleć. A tu czeka jeszcze deska do prasowania, bo mąż twierdzi, że prasować się boi, podobnie jak boi się wstawić prania, że coś razem nie tak pomiesza.
- Nie ma niczego ciepłego do jedzenia, nie zdarzyło się, aby na mnie czekała kolacja. Czasami zakupy są nawet nie zrobione, bo mąż twierdził, że Krzysio marudził, nie chciał wyjść do supermarketu. Mąż uwielbia hot dogi, więc zamiast coś ugotować, wracając z pracy zatrzymuje się na stacji benzynowej. Drugie ulubione danie męża to pizza i już mi niedobrze od zapachu sera i walających się kartonach po domu – mówi Marta.
Rozmowy z mężem niczego nie dają. Ilekroć zwraca mu uwagę, słyszy, że ona nie ma pojęcia, jak bardzo absorbujące jest siedzenie z dzieckiem. Jak jest pogoda to przecież wychodzą na spacer, poza tym Jarek musi w domu na niego uważać, nie ma czasu by gotować czy sprzątać. Marta jednak wie, że to tylko wymówka. Że lepiej poczekać aż żona koszulę wyprasuje, albo umyje podłogę w kuchni.
- Prawie dwa lata byłam na wychowawczym i było jak w pudełeczku. Jak Jarek wracał z pracy, obiad był zrobiony, rzeczy poprane, wszystko poskładane. On ma kłopot, żeby klocki Krzysia wrzucić do pudełka, a ma kłopot, bo mu się nie chce – opowiada Marta.
Ona pada już z nóg i nie ma siły. Wieczny bałagan w domu strasznie ją męczy, w soboty zamiast odpoczywać, zabiera się za generalne porządki. Mąż woli wtedy wyjść z Krzysiem na spacer albo pojechać z nim do babci.
- W dodatku wśród znajomych czy rodziny to Jarek jest bohaterem domu. Oto prawdziwy facet, ojciec, który wziął na swoje barki wychowanie dziecka. To ja jestem nieobecnym rodzicem, często poddawanym krytyce, że wolę pieniądze niż czas spędzany z synem. Tyle tylko, że jest to nieprawda – mówi Marta.
Wolałaby spokojnie skończyć prace o godzinie 16 i nieśpiesznie wrócić z Krzysiem do domu. Miałaby czas i dla niego, i na zrobienie porządku, na ugotowanie dobrej, ciepłej kolacji. Wieczorem obejrzałaby serial w telewizji, leżąc na kanapie pod ciepłym kocykiem. Takie życie byłoby dla niej najlepsze.
- Ale ja, jak wracam, zabieram się do prania, wstawiania zmywarki, doczyszczania blatów w kuchni. Mój mąż uważa, że i tak się poświęca, abym ja mogła robić karierę. Nie widzi jednak, że dzięki tej „karierze” mamy na spłatę kredytu, na dobre życie, na wyjazd na wakacje. Coraz częściej się kłócimy bo ja nerwowo nie wytrzymuję. Mówię mu, że nie mogę mieć dwóch etatów – jednego w biurze, drugiego w domu, bo długo tak nie pociągnę. On jednak swoje – nie da rady zajmować się i domem i dzieckiem. No i oczywiście zaraz słyszę, jak to on się poświęcił. Nigdzie nie chodzi, nie ma już kolegów, bo cały czas zajmuje się Krzysiem – opowiada Marta.
Mogłaby wziąć kogoś do pomocy w domu, ale z drugiej strony wie, że gdyby tylko Jarek trochę się postarał, w domu nie musiałoby być tak brudno.
- Przecież jak ktoś przyjdzie rano posprzątać, wieczorem będzie to samo. Wrócę do domu, na blacie w kuchni będzie pięć kubków, rozlana kasza, zabawki rozwleczone po całym domu – wzdycha ciężko Marta.
Oczywiście, mogłaby zmienić pracę, ale zarabiałby wtedy o wiele mniej pieniędzy. A tu kredyt na mieszkanie trzeba cały czas spłacać, kupili też na kredyt nowy samochód, przyzwyczaili się też do wyższego standardu życia.
- Nie wiem, co mam zrobić, bo ta sytuacja mnie wkurza. Nie dość, że utrzymuję cały dom, to jeszcze jestem służąca męża – mówi Marta.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione.