Antonina, bo tak na imię po swojej babce miała była żona Jacka, niewątpliwie jest kobietą nieprzeciętną. Na uczelni funkcjonuje jako Nina, tak jest subtelniej i bardziej nowocześnie.
- Ale prace naukowe podpisuje pełnym imieniem, bo to brzmi poważniej. No i jest świetnym naukowcem. Oraz jak się okazało, równie świetną manipulantką – wzdycha Jacek.
Pracują na tej samej uczelni, ale na innych wydziałach. Poznali się przy dużym międzywydziałowym projekcie. To Antonina zdobyła grant na te badania, jego do współpracy oddelegował szef katedry. Młoda, rzutka, miała wówczas 35 lat. Niezbyt atrakcyjna, ale dobrze ubrana, pewna siebie kobieta. Zaimponowała Jackowi wiedzą, merytorycznym przygotowaniem projektu.
On miał wówczas lat 43, był po nieudanym małżeństwie. Pierwsza żona w przeciwieństwie do Niny, była szalenie atrakcyjna. Za dziećmi nie przepadała, uwielbiała jednak swoją urodę i wrażenie, jakie robiła na mężczyznach. Była lekarką, robiła karierę.
- Ale mimochodem zaliczała kolejnych kochanków, uwielbiała młodych stażystów. Kiedy się dowiedziałem, wystąpiłem o rozwód, bo nie chciałem z siebie robić pajaca. Tak naprawdę wolałem potem być singlem, ale po głowie chodziło mi dziecko – opowiada Jacek.
Nina poprosiła, by został po zebraniu, rozmawiali długo o projekcie. Potem zadzwoniła, że chcę się znowu spotkać i coś omówić, zaczęli regularnie się widywać.
- Czułem, że jak to się mówi, Nina na mnie „leci”. Cóż, nawet mi to pochlebiało, bo byłem osiem lat starszy, a ona uważała, że jestem atrakcyjny. Po czasie okazało się, że szukała dobrych genów, facet w miarę przystojny, niegłupi, zdrowy. Okazało się też, że to ona poprosiła mojego szefa, żeby właśnie mnie skierował do tego projektu – mówi Jacek.
Znajomość się rozwijała. Ona zaprosiła go do domu na kolację. Poznał jej matkę, wdowę po znanym lekarzu, kobietę wysoko noszącą głowę, zapatrzoną w swoją córeczkę.
- Ale niczego nie przeczułem, choć babsko było odpychające. I te ubrania, bluzeczka zapięta pod szyję, garsonki z poprzedniej epoki, a przecież to wcale nie była stara kobieta, miała około sześćdziesiątki. Taksowała mnie wzrokiem cały wieczór, widocznie sprawdzała, czy jestem odpowiednim kandydatem – wzdycha Jacek.
On się odwzajemnił, zaprosił Ninę do siebie. Zdziwił się, jak szybko przeszła do konkretów.
- Wpakował mi się prawie do łóżka. Nie była mistrzynią uprawiania seksu, raczej miałem wrażenie, że nawet nie sprawia jej to wielkiej przyjemności. Ale ilekroć u mnie była, kończyliśmy w sypialni – opowiada Jacek.
Za jakiś czas Nina oznajmiła, że jest w ciąży. Była szczęśliwa, opowiadała Jackowi, że bała się, że już może nie zajść w ciążę, że to ostatni dzwonek dla niej był. Że jest cudownie, spełniło się jej największe marzenie. Zaproponowała ze względu na dziecko cichy ślub cywilny, nie chciała też, by ucierpiała jej reputacja na uczelni.
- Zgodziłem się, bo dziecka chciałem. Uznałem, że nawet jeśli nie ma wielkiej chemii, to będę miał inteligentną partnerkę, no w końcu potomka lub potomkinię, bo było mi wszystko jedno, choć podświadomie wolałem chyba chłopca – mówi Jacek.
Wzięli więc ten cichy ślub, zjedli ze świadkami obiad. Nina wprowadziła się do jego mieszkania. Sądził, że chyba jest minimalistką, bo mało rzeczy ze sobą wzięła. Trochę materiałów naukowych, kilka sukienek ciążowych na zmianę. Nie bardzo interesowała się mieszkaniem, choć Jacek proponował, że można coś w nim zmienić.
- No i nie chciała urządzać pokoju dla dziecka, to było dość wymowne. Ale tłumaczyła się, że jest przesądna, że zdążymy wszystko kupić po porodzie – opowiada Jacek. Oczywiście w ciąży nie było już seksu, Nina pracowała praktycznie do końca, obnosiła się ze swoim brzuchem i obrączką po uczelni.
- Kiedy jednak zbliżał się termin porodu, stwierdziła, że ze szpitala pojedzie na jakiś czas do matki, bo tak będzie wygodniej. Protestowałem, bo chciałem się zajmować dzieckiem, ale Nina była niewzruszona. Odrzekła, że na krótko, miesiąc, może dwa, żeby doszła do siebie – mówi Jacek. No i nie chciała, aby był przy porodzie. Urodziła syna, a on był wówczas najszczęśliwszym ojcem na świecie. Niestety, radość trwała krótko.
Ze szpitala zawiózł ją do matki, gdzie wszystko, ku jego zdumieniu, było przygotowane. Wózek, łóżeczko, sterty paczek z pieluchami, mieszkanie czekało na jego synka. Teściowa była rozpromieniona, Jacek pierwszy raz widział, jak usta robią jej się jakieś większe. Posiedział, zostawił Ninę z dzieckiem i wrócił do domu.
- Czułem się jak bezużyteczny palant, ale to był dopiero początek – mówi.
Podjeżdżał do teściowej codziennie, ale nie był wpuszczany do środka. Przez domofon dostawał informacje, że Nina śpi zmęczona, mały marudzi, to nie jest pora na wizyty. Dzwonił do Niny, ta nie odbierała telefonu.
- Co miałem zrobić? Wezwać policję? Przecież to było mieszkanie teściowej – pyta bezradnie. Ale wtedy też zrozumiał, jaka miała być jego rola. Szczególnie kiedy któregoś dnia wrócił z pracy, a z domu zniknęły Niny rzeczy.
- Im chodziło o to, żebym zrobił jej dziecko. I żeby ślub był, bo nie przystoi panience z dobrego domu być panną z bękartem. Zwyczajnie mnie wykorzystały jak byka rozpłodowego, mamuśka z Niną, taka jest prawda. Mieszkała ze mną do porodu, żebym nie nabrał podejrzeń i za szybko nie chciał rozwodu, bo rozwód w ciąży to byłby dla nich skandal – mówi Jacek.
A potem był jednak rozwód, ustalanie kontaktów przez sąd, z czego i tak się nie wywiązywały. Jak miał szczęście wpuszczały go w wyznaczone dni do domu, ale siedziały nad nim jak sroki.
- Porażka, mały nie wiedział nawet chyba, kim ja właściwie jestem. Ciągle odwoływały wizyty, że chory, że wyjeżdżają, miałem tego naprawdę dosyć – mówi Jacek.
Podkreśla, że syna kocha, ale nie zna tego dzieciaka. Dziś syn ma osiem lat, nie chodzi do szkoły, bo pod pozorem choroby, której nie ma, załatwiły mu indywidualne nauczanie w domu.
- Robią z niego jakiegoś naukowca, nie ma mowy o sporcie, o rozrywkach, takich jak mają dzieci w jego wieku. Czasami wychodzę z nim na spacer, próbuję wpoić jakąś inną wizję świata. Za każdy razem słyszę „ale babcia mówi, że” i szlag mnie od razu trafia. Mały niechętnie ze mną się spotyka, nie ma mowy o wspólnych wyjazdach, ja już przestałem o to wszystko walczyć. Nie tak sobie to wyobrażałem – opowiada Jacek.
Czuje się zrobiony w konia, wplątany w intrygę, jaka normalnemu człowiekowi nawet przez myśl by nie przeszła.
- Jestem teraz w luźnym związku, moja kobieta wychowuje samotnie córkę. Tak naprawdę na nią przerzuciłem ojcowskie uczucia, bo jej biologiczny ojciec nie chce z nią żadnego kontaktu. Nie mieszkamy razem, ale widujemy się prawie codziennie. Happy endu nie ma, może jak syn dorośnie złapię z nim jakiś kontakt, wszystko mu wytłumaczę. Niech moja historia będzie jednak przestrogą dla innych facetów, że jak kobieta bardzo chce dziecka, to może potem być bardzo różnie – kończy swoją opowieść Jacek
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione.