Mieszkali w wynajętym mieszkaniu, ślubu nie mieli, nie ma też dzieci. Rozstanie mogło się odbyć bez zbędnych formalności. Tak naprawdę, Agata spakowała swoje rzeczy, podzieli wspólnie kupowane drobiazgi. Ona wynajęła mniejsze mieszkanie, on też postanowił poszukać dla siebie kawalerki. Sześc lat wspólnego życia odeszło w przeszłość.
- I kiedy odchodziła, czułam skrzydła u ramion. Snułam plany, miałam marzenia. Teraz nic mi się nie chce – mówi Agata.
Poznali się przez wspólnych znajomych i jakoś szybko między nimi zaiskrzyło. Agata mówi, że była chemia. W dodatku podobał jej się styl życia Marka. Byli do siebie bardzo podobni. Długie wycieczki rowerowe, poranny jogging, ona z pasją gra w squasha, on z chłopakami grał w kosza dwa razy w tygodniu.
- Wyjazdy w prawie każdy weekend, wsiadaliśmy w samochód jechaliśmy w Polskę. Oboje nie kochamy zakrapianych imprez. Woleliśmy się włóczyć po Bieszczadach, oglądać stare, polskie zamki – wspomina Agata. Potrafili kilka godzin spędzić w internecie, żeby trafić na tani bilet na drugi koniec Europy. Brali jeden dzień wony w pracy, lecieli na przedłużony weekend.
- Dla mnie to było fascynujące, że ciągle coś się dzieje, że są emocje. Poznajemy nowe miejsca, spotykamy fajnych ludzi. Markowi tez się to podobało, inni nam tego zazdrościli,że nam się chcę, że jesteśmy na wysokich obrotach – opowiada Agata.
Ale po czterech latach zauważyła powolne zmiany. Marek był mniej chętny do wspólnych eskapad, wolał nagle weekendy spędzać w domu. Kiedy mu ulegała, była sama na siebie wściekła. On siedział przed telewizorem, oglądał mecze, ona snuła się z kubkiem herbaty po domu. Nie miała ochoty sama wychodzić, ani tym bardziej nie chciała nigdzie sama wyjeżdżać. Marek chciał,żeby gotowała jakieś smaczne obiady, ona uważała, że nie po to ma wolne dni, żeby ślęczeć przy garach w kuchni.
- Zaczęły się kłótnie, dyskusje o naszym życiu. Ja chciałam tego, co wcześniej, on twierdził, że czas, aby trochę to szalone życie zacząć ograniczać. Mówił, że wydajemy na te wyjazdy zbyt dużo kasy, że nie mamy w sumie niczego, oprócz dwóch starych samochodów.
Jej to nie przeszkadzało, miała 29 lat i nadal czuła się bardzo młoda. On przecież w sumie był w jej wieku, zaledwie kilka lat starszy od niej. Ona dalej chciała żyć jak wcześniej. Spać w schroniskach, jeździć z plecakiem. Oddychać gdzieś w naturze pełną piersią. On zaczął mówić, że go to nudzi, że nie ma już na to wszystko chęci. Że jest czas szaleństwa, ale nadchodzi czas stabilizacji. Że on wolałby teraz myśleć o ich przyszłości. O kupnie mieszkania, może o dziecku.
- Czułam się przytłoczona. Brak mieszkania dawał nam przecież całkowitą wolność. Mogliśmy jechać na drugi koniec świata, mieszkać przez rok w Ameryce czy w Azji, zaczepić się tam do jakiejś pracy. Mogliśmy wszystko. A ja nie chciałam żyć z kredytem hipotecznym i drżeniem, czy będzie nas stać na jego spłatę – wzdycha ciężko Agata.
Powoli przestawali się dogadywać, próby porozumienia spełzały na niczym. Ona chciała tego, co kiedyś, on dawał jej do zrozumienia, że to przeszłość.
- Zaczęłam się przy nim dusić. Te dni spędzane w domu na niczym były moim koszmarem. On nie wydawał się być niezadowolony. Widziałam, że teraz kanapa, książka, mecz w telewizji są dla niego cudowną rozrywką – opowiada Agata.
Ale to nie Marek dążył do konfrontacji, to nie on wspominał o rozstaniu. Traktował ją bardziej jak rozkapryszone dziecko, kiedy dąsała się z powodu kolejnego weekendu spędzonego w domu. Sam stawał przy kuchni, gotował wymyślne dania, zaczął fascynować się dobrym jedzeniem. Ściągał przepisy, oglądał filmy na YouTube, szukała sklepów z egzotycznymi przyprawami.
- A ja? Ja więdłam jak paprotka zostawiona bez wody na zbyt nasłonecznionym oknie. Czułam, jak życie ze mnie ucieka, jak bardzo nie chce mi się zamieniać w stateczną panią domu. Robić w sobotę generalnych porządków, nastawiać pralkę w weekend, jeździć po marketach, przepychać się między ludźmi. Mnie dalej ciągnęło do wyjazdów, życia w locie, do planowania kolejnych podróży – mówi Agata. I dodaje, że w końcu uznała, że z tego związku już nic nie będzie.
Rozmówiła się z Markiem, nie było awantury, nie było nawet wielkich wyrzutów. On jej decyzję przyjął ze spokojem, ona uznała, że wreszcie będzie wolna, będzie mogła oddawać się swoim dawnym pasjom.
Przez pierwszy miesiąc czułą euforię. Miała wrażenie, że odzyskała swoje życie. Urządzała nowe mieszkanie, kupowała starannie wybrane drobiazgi. Pojechała na samotny weekend w ukochane góry, znowu było schronisko i plecak.
- Jednak kolejne miesiące były już inne. Wracałam do domu i zaczynałam czuć pustkę. Nie ma do kogo się odezwać, większość koleżanek jest też w związkach, część z nich ma małe dzieci. Nagle poczułam, że brakuje mi powietrza. Zapał do samotnych podróży osłabł. Bo piękne widoki, wspaniałe miejsca cieszą wtedy, gdy jest z kim je oglądać. A mnie nie chodziło o to, by robić zdjęcia i wrzucać je na fejsa – wzdycha ciężko Agata. Zaczęła mieć coś na kształt napadów paniki, poczuła się nagle opuszczona i samotna. I nie ukrywa, żal jej związku z Markiem. Teraz nie widzi już go w takich ciemnych barwach. Coraz częściej ma dziwne poczucie, że podjęła fatalną decyzję.
- Cóż, po rozstaniu zaczyna się podsumowywanie związku i podliczamy te dobre i te złe rzeczy. I nagle te złe zaczynamy marginalizować, bardziej skupiamy się na tych pozytywnych. Emocje dochodzą do głosu. I jeśli stwierdzamy, że związek wcale nie był taki zły, że partner czy partnerka byli jednak w porządku, to znak, że decyzja o rozstaniu była zbyt pochopna. Dlatego warto ją zawsze bardzo dobrze przemyśleć – mówi Janusz Koczberski, psycholog i terapeuta.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione