- Moja babcia była osobą dość zabobonną, wierzyła w przesądy, mówiła, że zmarli wysyłają jej rożne informacje. Ja śmiałam się z tego, bo w duchy nie wierzę. A jednak przekonałam się, że to babcia miała rację – wzdycha Jola.
Jej historia jest dość banalna, wiele kobiet pada ofiarą fascynacji samcem alfa. Artur taki był – pewny siebie, otoczony wianuszkiem wiernych akolitów i kobiet, które wpatrywały się w niego jak w obraz. Silny, wysportowany, lubił kobiety i życie towarzyskie. Kiedy więc na nią, Jolę, zwrócił uwagę, była w siódmym niebie. Wiedziała, że jest niebrzydka, zgrabna, sympatyczna, ale brakowało jej pewności siebie. Próbowała nadrabiać miną, ale nie zawsze jej to dobrze wychodziło.
- Więc kiedy ten król życia zaproponował mi randkę, byłam oszołomiona. Dosłownie. Podobał mi się bardzo, imponował, jak zresztą wielu koleżankom – opowiada Jola.
Zafascynowana tym, że została wybrana, przestała widzieć równe wady Artura. To, że był niesłowny, że czasami zawodził, że nie dzwonił, nie dawał znaku życia. Wystarczyło jednak, żeby się odezwał, ona natychmiast wszystko mu wybaczała. To życie w niepewności rekompensowały zawistne spojrzenia koleżanek, urosła też w oczach kolegów Artura. Wybranka króla musi się przecież cieszyć szacunkiem. I Jola w tym wszystkim rozkwitała.
- Tyle, że to nie było moje, ale ja tego nie rozumiałam. Zostałam wybrana, wywyższona, uważałam, że Artur musi się jeszcze wyszaleć, ale przecież zmieni się dla mnie po ślubie. Będzie odpowiedzialny, będzie troskliwym ojcem, stworzymy razem super rodzinę – opowiada Jola.
Chodzili razem ponad trzy lata. On się wcale nie zmieniał. Jola wie dziś, że był z nią, bo ona nie stawiała mu żadnych granic, nie miała wobec niego żadnych wymagań. Wystarczyło, że się odezwał, że wyszli razem na imprezę, że błyszczała przy nim w towarzystwie. Kiedy zaproponował jej ślub, była to dla niej naturalna konsekwencja. Większość znajomych wkoło stanęło w międzyczasie na ślubnym kobiercu, zaczęły się rodzić dzieci, sytuacja towarzyska ulegała zmianie. Pewnie i Artur uznał, że czas dla niego nadszedł, a Jola była świetna kandydatką na żonę – cierpliwa, wierna, nigdy nie mająca o nic pretensji.
Po zaręczynach była bardzo szczęśliwa, planowali huczne wesele, bo taka była w ich rodzinach tradycja. Piękna suknia ślubna, zaplanowane w szczegółach atrakcje, wystawne przyjęcie do białego rana i oczywiście poprawiny.
- Byłam w nim ciągle zakochana, teraz wiem, że jak wiele kobiet, marzyłam o ujarzmieniu niegrzecznego chłopca. Wierzyłam, że po ślubie będzie inaczej, naprawdę głęboko w to wierzyłam – opowiada Jola.
Jednak tydzień przed ślubem miała dziwny sen. Właściwie nie wie, czy to był sen, czy to się działo w jakiejś półjawie. Na brzegu jej łózka usiadła jej zmarła babcia. Spojrzała na nią bardzo smutnym wzrokiem i powiedziała – nie rób tego, dziecko.
- Chciałam zapytać, co babci chodzi, ale ona zniknęła tak nagle jak się pojawiła. Obudziłam się pełna złych przeczuć. Miałam w sobie głębokie przekonanie, że babcia mówiła o moim związku z Arturem, że ostrzegała mnie przed tym, że z tego nic nie będzie – mówi Jola. Jednak wówczas nie uznała tego za coś wartego uwagi, raczej zrzuciła na krab swojej wyobraźni. Powiedziała o wszystkim przyjaciółce, ta machnęła ręką. Utwierdziła Jolę we właściwym wyborze, każda by chciała takie faceta za męża.
Ale już wesele okazało się porażka. Artur zatańczył z nią raptem kilka razy, potem zabawiał druhny i co ładniejsze dziewczyny, które były na przyjęciu. Jola znowu przełknęła gorzka pigułkę, gdy na jej uwagę, odpowiedział jej, że ona chyba nie umie się bawić.
Zamieszkali razem. Jej cudowny samiec alfa nie miał zamiaru zmieniać swoich przyzwyczajeń. Wracał kiedy chciał, często sam wychodził, nie uważał za stosowne imać się „babskich zajęć”. Jola robiła dobrą minę do złej gry, bo zwyczajnie wstyd jej było. Nie tak jednak wyobrażała sobie swoje małżeństwo. Często płakała, czuła się samotna i porzucona. Chciała jednak mieć dziecko i uczepiła się myśli, że wszystko się zmieni, gdy Artur zostanie ojcem.
- Kiedy dziś na to patrzę z pewnej perspektywy, nie mogę uwierzyć, jaka byłam naiwna. Musiałam jednak przejść swoje, odbyć głęboką terapie, żeby zrozumieć, że Piotruś Pan zawsze zostanie małym chłopcem, nigdy do końca nie dorośnie – opowiada Jola.
Przyjście na świat Krzysia oczywiście niczego nie zmieniło. Ne dość, że zostawała sama z dzieckiem, mąż mówił jej, że przestała być atrakcyjna, nie dba o siebie, unika seksu. A on chciałby mieć żonę jak z żurnala z uśmiechniętym bobasem w objęciach.
- I w końcu zrozumiałam, że nic z tego nie będzie. Zaczęły się plotki, że Artur spotyka się z jakimiś kobietami, że dalej wieczorami szaleje w pubach, jakby był wolnym człowiekiem. Tylko na Facebooka wrzucał zdjęcia z Krzysiem, żeby pokazać, jak jest cudownym ojcem. On go zabierał czasami na spacer, tylko po to, by zrobić sobie z synem selfie! – mówi Jola. I dodaje, że kiedy mały skończył trzy latka, ona postanowiła iść do pracy i uwolnić się od toksycznego męża.
- Przeprowadziłam się do rodziców, powiedziałam Arturowi, że bardzo się na nim zawiodłam. Skąd wzięłam siłę? Myślę, że dość paradoksalnie od małego synka. Nie chciałam, aby miał za wzór takiego ojca – opowiada Jola.
Mieszka nadal z rodzicami, bo tak jest jej w sumie wygodniej. Jednak sen z babcią nie dawał jej spokoju. Dopiero po latach siadła z mamą i o tym jej opowiedziała. Okazało się, że mama też miała złe przeczucia, co do jej związku, ale bała się o tym mówić głośno.
- Powiedziała, że pewnie babcia wzięła na siebie ten ciężar, aby mnie ostrzec. I szkoda, że wtedy jej tego snu nie opowiedziałam. Pewnie ona dołożyłaby swoją cegiełkę i nie musiałabym przechodzić tej gehenny z Arturem. W tym małżeństwie straciłam resztki poczucia wartości. I do dziś myślę, dlaczego wtedy nie posłuchałam babci? Dlaczego sądziłam, że to bzdury? Moja psycholog powiedziała mi, że jeśli nawet to nie była moja babcia, tylko moje senne fantazje, to podświadomość dawała mi ważny sygnał. Dlaczego go zignorowałam? - kończy swoja opowieść Jola.
Magdalena Gorostiza
P.S. Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione