Ma 58 lat, jest szczupła, bardzo zadbana, ubrana w ciuchy z najwyższej półki. Dopracowany jest każdy szczegół, dyskretne logo drogich firm zerka z butów i torebki. Na palcu diament, na przegubie zegarek, na który niejedna osoba musiałaby wydać swoją roczną pensję. Widzi, że szacuję ją wzrokiem i uśmiecha się lekko.
- Tak wiem, co sobie myślisz. Ale to tylko element przebieranki. Jestem okazem w kolekcji męża, jego wizytówką, nie mogę chodzić w tanich ciuchach – mówi. Za chwilę wzdycha i dodaje, że na niej te wszystkie gadżety i tak nie robią żadnego wrażenia. Nie zbuduje przecież poczucia wartości nawet na najdroższym zegarku.
Bo kim jest będąc już w drugiej połówce życia? Według niej samej – nikim, bezwolną marionetką, żyjąca bez żadnej pasji i bez żadnego celu. Jedyne wyjścia to te do sklepu, do fryzjera, do kosmetyczki. Jedyne rozmowy to z mężem czasami z jakąś koleżanką. Dzieci dorosły, wyjechały z domu. Do matki dzwonią bardzo rzadko. Dzień mija za dniem, ona od rana nie wie, czym ma sobie czas zapełnić. Ogląda seriale, czyta o celebrytkach. Może pojechać na zakupy do galerii handlowej, ale ciuchy i tak już się w szafach nie mieszczą.
- Miałam plany kilka lat temu, by zapisać się na jakiś język. Poszłam na kursy, ale nic mi do głowy nie wchodziło, zrezygnowałam. Mąż miał kolejny powód do kpiny. Zresztą, po co mi języki, skoro i tak sama nigdzie nie pojadę? Jeździmy wyłącznie razem, a i tak wtedy wolę się raczej nie odzywać – mówi smutno.
Andrzeja znała jeszcze z podstawówki. Ona po maturze poszła na studia. On swoją naukę zakończył na liceum. To były czasy szybkich zarobków. Andrzej był zawsze bardzo obrotny. Kursował między ZSRR, Turcją, Rumunia. Kupował i sprzedawał coś nieustająco. Dżinsy, swetry, złoto, waluty. Zawsze miał dryg do zarabiania pieniędzy.
- Ja chciałam zostać nauczycielką. Czasami śmiał się z tego pomysłu, ale nie sądziłam, że tak się to wszystko dla mnie skończy. Bywał zaborczy, mnie jednak wówczas to imponowało. Wydawało mi się, że to oznaka, jak bardzo jest we mnie zakochany. Z reguły mu ulegałam, bo chyba tak mi było wygodniej, nie mam też charakteru wojowniczki. Więc pewnie tak się musiało to wszystko skończyć – mówi cicho Mariola.
Po studiach zaczęła pracę w szkole, Andrzej poprosił ją wtedy o rękę. Wesele było huczne, bo narzeczony już wówczas lubił wszystkim wkoło imponować. Niedługo po ślubie zaszła w ciążę. Kiedy urodziła się najstarsza córka, mąż zdecydował, że Mariola ma iść na wychowawczy i zająć się dzieckiem.
- Stwierdził, że tylko wyrodna matka wraca do pracy po macierzyńskim. Uznał, że mamy przecież pieniądze, powinnam więc być z dzieckiem w domu. Chciał też, żebym szybko urodziła kolejne dziecko, bo jemu marzył się syn, spadkobierca – opowiada Mariola.
Ale na świat przyszła druga córka i mąż nie był szczęśliwy z tego faktu. Wypominał żonie, że nawet nie jest w stanie dać mu syna, choć ona tłumaczyła, że płeć dziecka zależy wyłącznie od mężczyzny. Przy dwójcie małych dzieci o powrocie do szkoły przestała myśleć. Andrzej zakładał już wtedy poważny biznes, ona miała co robić w domu.
- Jedno mu muszę oddać. Dzieci kocha bardzo, córki wychowywał jak księżniczki. A one były i są wpatrzone w ojca. Czasami było mi bardzo przykro, że ja im cały czas poświęcam, a wystarczyło, że stawał w drzwiach, natychmiast o mnie zapominały. Umiał budować swoją pozycję, lekceważył mnie i ciągle strofował w towarzystwie dzieci – wspomina Mariola.
Do dziś pamięta te odzywki - „wasza matka nie umie nic zrobić”, „wasza matka jest nic nie warta”, „tylko tata to potrafi, matka w niczym wam nie pomoże”. Czasami prosiła, by nie mówił tak przy dzieciach. On jednak śmiał się i odpowiadał, że przecież taka jest prawda na jej temat.
Kiedy młodsza córka poszła do przedszkola, Mariola zaczęła znowu myśleć o powrocie do pracy. Mąż jednak szybko wybił jej to z głowy. Już wtedy zarabiał bardzo dobrze, nie musieli mieć dodatkowej pensji. A jego nie interesowały jej potrzeby. Stwierdził, że całymi dniami pracuje, często wyjeżdża, nie ma więc mowy, by jej też nie było w domu. Próbowała go przekonać, ale był nieugięty.
- Mówił, że chyba oszalałam, że będę pracować za parę groszy, zamiast zajmować się dziećmi i domem. Niedługo potem zaszłam w trzecią ciążę i temat jakby sam się rozwiązał. Mąż liczył bardzo na syna. Niestety, znowu na świat przyszła córka. Wiem, że był bardzo zawiedziony, ale przed znajomymi tego nie okazywał. Nie byłby w stanie przyznać się do tego, że coś poszło nie po jego myśli. Dla niego to było niemożliwe. On zawsze musiał mieć wszystko, co najlepsze – opowiada Mariola.
Wiadomo więc było, że córki muszą być wzorcowe. Muszą studiować zagranicą i robić spektakularne kariery. Dom, który postawił też musiał być w najlepszej części miasta i być wyposażony w najdroższe meble. W garażu musiały stać drogie samochody, a oni ubrani w świetne ciuchy i markowe dodatki muszą zadawać szyku w świecie.
- Dla niego zawsze najważniejsze były i są pieniądze. One mu dają władze i poczucie wartości. Przy tym jest sprytny i świetnie manipuluje ludźmi. Wie, z kim trzymać, komu pomóc, w jaki sposób można kogoś kupić. W interesach jest bezwzględny, ale muszę przyznać, że uczciwy. No i nie znosi sprzeciwu. Wtedy potrafi być agresywny – wylicza Mariola cechy męża. Dodaje jednak natychmiast, że nigdy nie posunął się do żadnej przemocy fizycznej. Potrafi się jednak wydzierać z byle powodu. Jeśli byli sami, jakoś to przełykała. Ale kiedy wpadał w furię, kilka razy zwyzywał ją przy znajomych. Raz tylko za to, że ośmieliła się wtrącić i skorygować jego opowieść.
- Darł się na mnie jakieś dziesięć minut. Wyzywał od skończonych idiotek. Wiedziałam, że znajomym jest głupio, ale nikt się nie odezwał. Ja też milczałam, bo darłby się wtedy jeszcze dłużej – wzdycha ciężko Mariola.
Dziś jednak nie wie, czemu tak naprawdę całe życie tylko spuszczała pokornie głowę. Z wygody? Ze strachu? Z obawy, że nie da sobie rady sama? Dlaczego nie protestowała, kiedy naśmiewał się z niej przy dzieciach, wyzywał przy obcych ludziach, zabraniał robienia rożnych rzeczy?
- Kiedyś rozmawiałam o tym z matką, powiedział mi, że mam życie usłane różami. Że ona nie zna faceta, który tak dbałby o rodzinę, więc jej zdaniem to ja przesadzam. Poszłam potajemnie do psychologa. Ale on spytał, czy dam rade odejść, bo jestem ofiarą przemocy psychicznej. Czy w ogóle chcę z tym cokolwiek zrobić? Więcej do niego nie wróciłam – mówi smutno Mariola.
Robiła listę zysków i strat, tak jak przeczytała w jakiejś mądrej książce. Ma niewątpliwie bezpieczeństwo finansowe, piękny dom, drogie rzeczy, zagraniczne wyjazdy. Po drugiej stronie jest apodyktyczny mąż, ataki gniewu, lekceważenie. Gdzie ona sama jest, tego nie wie. Czasami ma wrażenie, że od dawna już nie istnieje.
- No nigdy mnie nie zdradzał, to też jest ważne. Nie muszę myśleć o wielu rzeczach. Może obiektywnie nie jest mi źle. Tylko dlaczego ciągle czuję się taka kompletnie nic nie warta? - pyta retorycznie Mariola.
Żyją przecież bez żadnych obaw o jutro. Spotykają się z rożnymi ludźmi. Mariola jednak nie lubi tych spotkań. Są na nich inne żony, prawniczki, lekarki, kobiety, które mają swoje firmy. Nie bardzo ma z nimi o czym rozmawiać, ma też wrażenie, że one traktują ją z lekkim lekceważeniem. Mariola wie też, że jej mąż traktuje te kobiety zupełnie inaczej. Daje je jej czasami jako przykład.
- Ale kiedy mówię, że to przecież on zamknął mnie w domu, tylko się ze mnie śmieje. Pyta, czym im by zaimponowała nauczycielka z podstawówki? Czasami myślę, że nawet teraz mogłabym coś pożytecznego zrobić. Ale nie mam na siebie żadnego pomysłu. Niczego nie umiem, na niczym się nie znam. I wracam do punktu wyjścia. Teoretycznie mam wszystko, w praktyce nie mam niczego. Może więc to Andrzej ma rację, może faktycznie to ja jestem nic nie warta – kończy swoją opowieść Mariola.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione