- To w powszechnym mniemaniu bardzo złe uczucie. Ale jakże czasami wzmacniające. A przecież był czas, że matkę kochałam, jak chyba każde dziecko. Potem uświadomiłam sobie, że chore jest kochanie kogoś, kto wyrządza ci krzywdę – mówi Grażyna.
Była późnym dzieckiem, matka urodziła ją około czterdziestego roku życia. Grażyna czasami zastanawia się, czemu matka nie usunęła ciąży? może marzyła o synu, po dwóch już dorastających córkach? Tego już nigdy się nie dowie. Z siostrami poprzez znaczną różnicę wieku kontakt był raczej marny. Ona raczkowała, kiedy one chodziły na randki.
Kiedy Grażyna była w trzeciej klasie liceum, matka dostała udaru. Mieszkały we dwie, ojciec zmarł kilka lat wcześniej na zawał. Siostry miały swoje rodziny, dzieci, swoje domy. Uznały, że matką powinna się zając Grażyna, no bo skoro z nią mieszka, to takie naturalne. W dodatku miała już 18 lat, była pełnoletnia. Mogła nawet załatwiać różne sprawy za matkę.
- Matka wymagała opieki, jeździła po udarze a wózku. Nie była zupełnie niesprawna, ale wolała być obsługiwana. Myślę, że gdyby chciała, mogłaby być bardziej samodzielna, ale jej tak było wygodniej – opowiada Grażyna.
Ona marzyła o studiach prawniczych, uczyła się bardzo dobrze. Siostry zmusiły ją jednak do pójścia do szkoły wieczorowej i usługiwanie chorej matce. Czemu się nie zbuntowała? Bo czuła się osaczona,sama, bez grosza przy duszy, w dodatku ciągle słyszała, że „matce się trzeba odwdzięczyć”.
- Załamałam się, choć maturę zdałam koncertowo, nie przystąpiłam do egzaminu na studia. Siedziałam z matką w domu. Dwa długie lata. Dzień za dniem, ona uważała, że to zupełnie normalne – opowiada Grażyna.
Myła matkę, wysadzała, gotowała, karmiła. Był problem z każdym wyjściem z domu, bo matka zaraz marudziła i płakała. Grażyna żeby nie zwariować, zaczęła robić swetry na drutach.
- Taka była moda wówczas, wzory się brało z „Burdy”. Okazało się, że te swetry to mój sposób na życie. Zaczęłam na nich zarabiać i to duże pieniądze. Wełnę kupowałam w „Pewexie”, robiłam piękne wzory, poznałam też wiele ciekawych i majętnych na tamte czasy kobiet. I to jedna z nich poradziła mi, żebym nie dała się tak tłamsić, żebym poszła na studia. To dzięki niej dowiedziałam się, że to nie ja jestem egoistką, że moja matka nie ma prawa zabierać mojej przyszłości, a siostry mają obowiązek pomagać – wylicza Grażyna i dodaje, że te rozmowy zmieniały powoli jej stosunek i do sióstr i do matki.
Dziergała i uczyła się, i tak na okrągło. Po dwóch latach od matury bez problemu zdała na dzienne studia na prawo. Była trzecia na liście, rozpierała ją duma.
- Ale siostry powiedziały, że nie dadzą rady w opiece nad matką, żeby mi pomóc, żebym sobie to z głowy wybiła. Jedyne co wywalczyłam, to studia zaoczne. Powiedziałam im, że albo zajmą się wówczas matką jak mam zajęcia, albo będę zostawiać ją samą. I tak już trzy lata życia straciłam. Matka nie była zachwycona, a ja powoli zaczynałam rozumieć, że nie jest wcale dobrą kobietą – opowiada Grażyna.
Studia skończyła z wyróżnieniem. Jej promotorka załatwiła jej staż w znanej kancelarii, Grażyna zdała na aplikację adwokacką, choć wówczas dla osób spoza zaklętego kręgu prawniczych rodzin było to prawie niemożliwe.
Pozostał jednak problem matki. Matki, która w żaden sposób nie chciała zrozumieć potrzeb córki, wolała mieć ją w domu jako darmową służącą.
- Wszystko jej się ode mnie należało. Kiedy pojawiała się któraś z sióstr, było wychwalanie i peany przez tydzień. Bo „one takie zapracowane i zajęte, ale znalazły czas dla chorej matki”. Ja musiałam swoje życie jej oddawać. W sumie ze studiami to było długich osiem lat. Bez randek, bez wyjść, bez wyjazdów na wakacje. Skazana na jej marudzenia, na jej wieczne niezadowolenie. I nigdy nie usłyszałam słowa „dziękuję”. Ale wtedy już byłam na innym etapie i powiedziałam sama sobie, że dość – opowiada Grażyna.
Umówiła się z siostrami na rozmowę i postawiła sprawę jasno – idzie do pracy, ma zamiar robić aplikację. Są we trzy i nie może być tak, że opieka nad matką spoczywa na jednych barkach. Albo wspólnie się matką zajmują, albo matka musi iść do zakładu. Ne ma innego wyjścia.
- I wiesz co postanowiły te kochane córki? Że znajdą matce dom opieki, bo one nie poświęcą swojego czasu, a na opiekunki nie mają pieniędzy. Jedna z sióstr pracowała wtedy w Urzędzie Miasta. Dosyć szybko załatwiła sprawę, choć o miejsca nie było łatwo. Mało tego, przekonały matkę, że to dla niej najlepsze miejsce – opowiada Grażyna. Ona żałuje tylko, że aż tyle czasu zwlekała z taką rozmową. Że pokornie zgadzała się na to, by oddać najlepsze lata swojego życia.
- Musiałam jednak najwyraźniej do tego dorosnąć. Moje siostry i matka okazały się egoistkami. Kilka lat później od znajomej psycholożki usłyszałam, że zawsze w rodzinie wybiera się jakąś kobietę na służącą do obsługi chorych czy starych rodziców. Ja byłam łatwym łupem, młoda, niesamodzielna – wzdycha Grażyna.
Matka w zakładzie źle nie miała. Były kobiety w jej wieku, przeróżne zajęcia. Grażyna odwiedzała ją systematycznie aż do czasu, gdy usłyszała, że to wszystko to tylko jej wina.
- Matka któregoś razu mi powiedziała, że mnie nienawidzi, bo przeze mnie tu trafiła. Ja nienawidziłam jej chyba jeszcze bardziej za to, że najlepsze lata życia mi zabrała, uważając, że powinnam się dla niej poświęcić. Powiedziałam jej, że ma jeszcze dwie córki. Ona na to, że sióstr nie wini, że to ja jestem za wszystko odpowiedzialna – wzdycha ciężko Grażyna.
Do matki więcej nie poszła. Matka umarła jakieś pół roku później. Grażyna żalu nie czuła.
Rodziny nie założyła i własnych dzieci nie ma. Specjalizuje się w prawie rodzinnym, bo jak mówi, wie co to znaczy, kiedy jest się wykorzystywanym przez najbliższych.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione.