Już kilka godzin później później dostała informację, że Andrzej nie żyje. Było ślisko, TIR zjechał na drugi pas, jej mąż nie miał najmniejszych szans.
- Co się wtedy czuje? Najpierw nie chce się w to wierzyć, a potem jest tylko rozpacz, taka rozpacz bez dna – mówi Maryla.
Małżeństwem zdążyli być raptem siedem lat, mieli wówczas pięcioletniego syna i niespełna roczną córeczkę. Ona siedziała z dziećmi w domu, pracował tylko Andrzej, miał firmę budowlaną, świetnie zarabiał.
- I nagle nie ma męża, nie ma firmy, nie ma pieniędzy. A my właśnie budowaliśmy dom na kredyt, mieszkaliśmy w sprzedanym już mieszkaniu, które trzeba było niebawem opuścić. A ja bez pracy i z dwójką małych dzieci. Czarna rozpacz – mówi Maryla. Może jednak ta trudna sytuacja sprawiła, że musiała szybko się otrząsnąć? Przed urlopem wychowawczym była fryzjerką. Postanowiła, że dom, który był marzeniem Andrzeja dokończy. Ale zrobi w nim na dole własny zakład. Że musi szybko stanąć na nogi, choćby ze względu na dzieci.
Sama jednak nie dałaby rady. Z pomocą przyszła jej mama. Postanowiła sprzedać swoje mieszkanie i zamieszkać z córką. Ona też owdowiała dość wcześnie i doskonale rozumiała całą sytuację.
- Za pieniądze z mieszkania udało się szybko wykończyć dom. Miałam też pomoc przy dzieciach, mogłam zająć się rozkręcaniem firmy – mówi Maryla.
Powoli stawała na nogi. Nie zmieniało to w niczym faktu, że ból i tęsknota pozostał. Były dni, że Maryli nie chciało się żyć. Zaciskała jednak zęby i zabierała się do pracy.
- Czasami zdarzało mi się nagle rozpłakać przy klientce, były takie momenty, że nie byłam się w stanie pohamować. Ale żyję w niewielkiej społeczności, wszyscy wiedzą, co się stało. Kobiety to rozumiały – wspomina Maryla.
Tak naprawdę nie otrząsnęła się do dziś. Jej Andrzej był wyjątkowym człowiekiem. Miał trudny charakter, to prawda. Ale dbał o dom, o dzieci, jak nikt. Nie wychodził z kolegami, nie pił, nie wydawał pieniędzy na bzdety. Pomagał jej przy dzieciach. Nowy dom był dla niego oczkiem w głowie. Sam ze swoją ekipą go budował po godzinach, bo przecież trzeba było zarobić na utrzymanie i na kredyt. Maryla święcie wierzyła, że w nowym domu zamieszkają razem i dożyją tam późnej starości. Przez myśl jej nigdy nie przeszło, że Andrzej zniknie z jej życia nagle, w ciągu jednego dnia. Że rano wyjdzie do pracy, a potem nie wróci. Że nagle zawali jej się cały świat.
- Takie historie powinny uczyć nas uważności na drugiego człowieka, na to w jakim nastroju się rozstajemy. To niby każdy z nas wie, ale tak naprawdę nikt o tym nie myśli. Wydaje nam się, że to co nam dało życie, mamy już na zawsze. Ja boleśnie się przekonałam, jak bardzo poczucie bezpieczeństwa może być złudne – mówi Maryla.
Od wypadku jej męża minęło pięć lat. Przyzwyczaiła się do swojej samotności, są dzieci, jest mama. Życia po raz kolejny nie myśli sobie układać. Pamięć o Andrzeju jest w niej ciągle żywa. Ciągle go kocha i ciągle tęskni.
- Często myślę, dlaczego on? Codziennie z domu wychodzą faceci, którzy biją swoje żony, nie dbają o dzieci, a włos im z głowy nie spadnie. Nie znam dobrej odpowiedzi na to pytanie. Wiem natomiast jedno. Trudno się po czymś takim podnieść, człowiek dalej żyje, bo są dzieci, są obowiązki. Ale nie ma już we mnie żadnej radości – mówi smutno Maryla.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione