Z Rafałem się jeszcze nie pożegnała, choć to już ponad rok od jego śmierci. Wciąż tęskni, wciąż płacze, choć wie, że już czas najwyższy pozwolić mu odejść.
- Taka miłość zdarza się rzadko, my kochaliśmy się jak para wariatów. Choć nasze życie wcale usłane różami nie było – opowiada Anna.
Ślub brali w styczniu, było bardzo zimno. Koleżanki mówiły, że pechowo, bo tylko w miesiącach z literą „r” powinno się stawać na ślubnym kobiercu. Anna śmieje się z zabobonów, ale może to właśnie ten styczeń przyniósł im w końcu pecha?
Mało brakowało, a ślubu by nie było, bo miesiąc przed nim była straszna kłótnia. Rafał był gotów wyjść, ona mu powiedziała, że jak teraz wyjdzie z jej domu, ma już nigdy więcej nie wracać. Pomyślał, ochłonął i został. Byli razem czternaście lat, niebawem byłaby ich szesnasta rocznica.
- Jakim byliśmy małżeństwem? Fatalnym – śmieje się Anna. On choleryk, ciągle wybuchał, ona próbowała łagodzić, ale przychodził moment, że nie wytrzymywała. Ich kłótnie były ogniste, pełne dramatów i wyrzutów. Ale zawsze się godzili, zawsze znajdowali wspólny język. Choć Rafał nie był łatwym partnerem, Anna wiedziała, że rodzinę kocha ponad wszystko na świecie.
W 2020 roku kiedy szalała pandemia, starali się bardzo uważać. Bo Rafał choć młody, chorował na cukrzycę. Już wtedy było wiadomo, że choroby współistniejące są bardzo groźne, a nie było przecież jeszcze szczepień.
- Wakacje spędziliśmy w domku na działce, żeby nie było kontaktów z nikim. Pod koniec sierpnia wróciliśmy oboje do pracy. Dosłownie za tydzień byliśmy chorzy. Nie wiemy, które z nas pierwsze się zaraziło – opowiada Anna.
Mają trzy córeczki, zostały natychmiast z nimi w domu, kiedy tylko zaczęli mieć pierwsze symptomy choroby. Wszyscy zrobili sobie testy. Dzieci były zdrowe, chorowali tylko rodzice.
- Pierwsze dni były jako takie, ale Rafał zaczął się dusić, wezwałam karetkę, zabrali go do szpitala. Po dwóch dniach na oddziale trafił na OIOM – opowiada Anna, dodając, że to były dla niej równie straszne chwile.
- Rafał tam na oddziale, ja z dziećmi w domu sama. Zaczęłam wpadać w panikę, co będzie, jak i ja zacznę się dusić? Kto mi pomoże, co z dziećmi? Zaczęłam mieć stany lękowe – mówi Anna.
Jedyny kontakt z rodziną i znajomymi był przez messengera. Anna wysyłała rozpaczliwe wiadomości, znajomi załatwili konsultację z psychiatrą. Wypisał jej leki, dostarczono jej pod drzwi. Była trochę spokojniejsza, ale doskwierał jej brak drugiej dorosłej osoby, zabijał niepokój o Rafała. Wieści z OIOM nie były najlepsze.
- Ale walczył, wciąż walczył i była nadzieja. Ja jestem bardzo wierząca, Rafał też zawsze ufał Bogu. Prosiłam znajomych o modlitwy. Wiem, że cały personel też bardzo walczył o niego. To była wówczas jedna z młodszych osób, która tak ciężko zachorowała na covid – wspomina Anna.
I stał się cud, stan Rafała znacznie się polepszył. Odłączono go od respiratora, przeniesiono na zwykły oddział. Po czterech tygodniach nie mógł zarażać, raz Annie pozwolono się z nim zobaczyć, była ozdrowieńcem.
- Wpuszczono mnie po znajomości do szpitala. Jak ta była piękna chwila. Nie wiedziałam wtedy, że ostatnia. Chciałam coś powiedzieć, ale Rafał przywołał mnie dłonią i wyszeptał: Nic nie mów, tylko całuj. I wiedziałam, że jestem jego wielką miłością – opowiada Anna.
Lekarze co prawda ostrzegali, że covid to podstępna choroba, żeby nie robić sobie jeszcze nadziei. Że rehabilitacja będzie długa. Ale Anna o tym wiedzieć nie chciała, już myślała, jak trzeba będzie zadbać o Rafała po jego wyjściu ze szpitala, jak zabezpieczyć na jego leczenie konieczne pieniądze.
- Byłam jak zakręcona, snułam plany, wszystkie na niego czekałyśmy z utęsknieniem. Ale Rafał nagle się załamał. Niewydolność oddechowa. Pokonały go powikłania. Było coraz gorzej, aż dostałam telefon ze szpitala, że mąż niestety, nie żyje – opowiada Anna.
Rozpacz i panika – tyle z tego pamięta. Panika, co będzie z nią, co będzie z dziećmi, jak da sama sobie radę, czy z głodu nie umrą?
- Ten strach był kompletnie niepotrzebny, bo bardzo zajęła się mną rodzina i nasi znajomi. Dostałam mnóstwo pomocy i mnóstwo serca. Rozpacz do dziś została, podobnie jak tęsknota. Dlatego wiem, że muszę pozwolić mu odejść. No chyba, że on mnie weźmie do siebie – mówi Anna.
Musiała zadbać o siebie i dzieci. Wróciły stany lękowe, wróciły również leki. Świat był bardziej strawny, ona musiała działać. Trzeba było przeprowadzić sprawę spadkową, uporządkować stan prawny mieszkania. Dzieci potrzebowały wsparcia, opieki psychologa.
Życie toczyło się dalej, ale Anna ze stratą pogodzić się jednak wcale nie chciała.
- Jak ja nienawidziłam wtedy Boga, jak ja na niego wyrzekałam. Ale mam od lat tego samego spowiednika. On pomógł mi wrócić do Boga i zrozumieć, że niezbadane są jego wyroki, że coś jest po coś, że życie nie zawsze jest takie, jak byśmy je sobie wymarzyli – opowiada Anna.
Czas mijał, ona nadal za Rafałem tęskniła. Czasami płakała otwarcie przy dzieciach, często widziały, że jest jej ciężko.
- Moja najstarsza córka to mądra dziewczynka. Mówiła, mamo, taty nie ma, nie przyjdzie, nie zachowuj się, jakby się z niewiadomych powodów spóźniał. Młodsze pocieszały, że tata jest z nami, tyle, że w niebie, ale wcale nas nie opuścił. Ja też mam takie wrażenie, że Rafał czuwa, że nie da nam zrobić krzywdy – wzdycha Anna.
W lipcu zeszłego roku zaczęła się sama gorzej czuć. Na początku brała to na karb stresu i zmęczenia. Ale w końcu poszła do lekarza. Okazało się, że ma złośliwy nowotwór.
- I znowu panika, co będzie z dziećmi? Szczególnie, że musiałam iść do szpitala na operację – opowiada Anna.
O raku wie tylko jej teściowa, matka Anny jest po zawale, Anna jest jedynaczką. Już śmierć zięcia była przeżyciem, córka chciała jej wrażeń oszczędzić.
- Co ciekawe, moja diagnoza jakby przywróciła teściową do życia. Zapadła się w sobie po śmierci syna, moja choroba pokazała, że jest jeszcze o co walczyć, bo przecież zostały na świecie wnuczki – mówi Anna podkreślając, że tak jak za sobą nie przepadały, nagle stały się sobie bliskie. To teściowa została z dziećmi, kiedy Anna szła do szpitala, rzekomo na banalny zabieg, ustaliły też, że teściowa zajmie się dziewczynkami, gdyby cokolwiek złego stało się z Anną.
- Robiłam właśnie kolejne badania, nie wygląda to wszystko najlepiej. Za kilka dni, w rocznicę ślubu, dostanę wyniki i będzie wiadomo, czy poszło dobrze, czy nie mam szansy na dalsze życie. Mam nadzieję, że ta data dobrze mi wróży, ale jestem gotowa na wszystko. Jeśli Rafał mnie woła do siebie, to do niego dołączę – mówi Anna.
Jeśli wróci do zdrowia, chce koniecznie męża „puścić”. Dać mu odejść raz na zawsze, co nie znaczy, żeby zapomnieć. Musi jednak dla dobra dzieci, przerwać zaklęty krąg żałoby, przestać płakać i przestać tęsknić.
- Mam dla kogo żyć, więc w skrytości ducha liczę, że wyzdrowieję. Ale wszystko w rękach Boga i ufam, że on podejmie dla mnie najlepszą z możliwych decyzję. Wiara pomaga w trudnych momentach, a ja wierzę, że jakikolwiek boski plan musi mieć głęboki sens. Może śmierć Rafał była po to, by łatwiej było mi się mierzyć z moją własną? Może taki był ten ukryty cel, którego złorzecząc wówczas na Boga nie umiałam dostrzec? - pyta Anna.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione.