Matki potrafią znieść wiele, ale zdaniem Urszuli są jednak granice. Z córką miała kłopot od dawna, wierzyła jednak w to, że z czasem wszystko się ułoży. Nie ułożyło i Urszula uznała, że czas mentalnie pożegnać się z dzieckiem. Nie wyszło jej wychowywanie córki, być może jest w tym i jej wina, nie czas już na takie dywagacje. Oczywiście, że jest ciężko, ale bywają w życiu i większe nieszczęścia.
-Problemy z Martyną zaczęły się po rozwodzie. Miała wtedy 12 lat i nie uważałam za konieczne, aby tłumaczyć jej, że ojciec zostawił nas dla kochanki. Może to był mój największy błąd? Bo chciałam ją chronić i nie opluwać byłego męża? - wzdycha Urszula ciężko.
Nie ona chciała rozwodu i nie ona pchnęła męża w ramiona innej kobiety. Nie byli idealnym małżeństwem, ale takich wszak nie ma. Nie było też jednak większych kłótni czy awantur, wiedli zwykłe, normalne życie, kiedy jej eks małżonek się zakochał. Płomienny romans skończył się wyprowadzką, choć ona, Martyna, może by mu nawet wtedy wybaczyła.
-Chciał odejść, uważał, że znalazł prawdziwą miłość, nie patrzył na nic, zostawił mnie i swoją córkę - opowiada kobieta.
Martyna jednak za odejście ojca obwiniała wyłącznie matkę. Potrafiła wykrzyczeć, że to wina Urszuli, bo była podłą żoną, bo jest brzydka, stara i trudno się dziwić, że ojciec wolał ładniejszą.
-Bolało jak cholera, próbowałam tłumaczyć, rozmawiać spokojnie, szukałam psychologów. Nic nie pomagało. Córka rosła w przekonaniu, że to ja pozbawiłam ją ojca - mówi Urszula.
W gimnazjum było apogeum, trudny wiek i Martyna dała jej wtedy mocno popalić. Nieustająco sprowadzała do domu jakieś dziwne towarzystwo, w lodówce nigdy nie było niczego do jedzenia, bo córka częstowała wszystkim swoich kolegów. Zaczęła eksperymentować z alkoholem, być może z narkotykami. Bywało, że nie wracała na noc do domu.
-Próbowałam rozmawiać ze swoim byłym, żeby wpłynął na Martynę. Ale on tylko się dziwił. Ilekroć on się z nim widywała, była słodką, miła dziewczynką. W domu potrafiła mnie wyzywać, nie reagowała na moje uwagi. Tłumaczyłam, że nie pracuje po to, by żywić pół miasta. Wyzwała mnie wtedy od skąpych i mówiła, że to też powód, dla którego ojciec nas opuścił. Nie przebierała w słowach. Ileż ja wtedy przez nią płakałam - wzdycha ciężko Urszula.
W czasach liceum, do którego Martyna ledwo się dostała, lepiej wcale nie było. Córka okazywała matce jawną wrogość, nie robiła niczego w domu, nie sprząta, nie pomagała. Wymagała pieniędzy na nowe ubrania, a kiedy matka odmawiała, zaczynała zabierać jej ulubione rzeczy z szafy i niszczyć. Kiedy osiągnęła pełnoletność, uznała, że może już wszystko. A jako, że się uczy, matka musi o jej byt zadbać.
-To był straszny czas. Dochodziło prawie do rękoczynów, ja miałam jej serdecznie dosyć. Można zacząć nienawidzić własne dziecko, naprawdę - opowiada Urszula.
Nawet kiedy matka była po operacji, Martyna nie uznała za stosowne, żeby zająć się w domu, o wizycie w szpitalu nie było mowy. Święta dziewczyna spędzała zawsze u ojca, zostawiała matkę samą, choć wiedziała, że Urszula nie ma żadnej rodziny. Mimo namów matki, na studia nie poszła. Urszula odcięła ją wtedy od pieniędzy, przeniosła lodówkę do swojego pokoju, założyła na drzwiach solidne zamki. Powiedziała sobie, że dosyć, że nie ma zamiaru utrzymywać w domu pasożyta, który w dodatku nieustannie ją dręczy.
-Ja opowiadam to w skrócie, ale to były przecież lata nieustającej wojny w domu, lata wyzwisk pod moim adresem, krzyków i awantur. Lata mojego wstydu, upokorzenia, bólu i łez. To był dla mnie czas straszny - wspomina Urszula.
W końcu córka wyjechała do pracy do Anglii. Po kilku miesiącach Urszula wymeldowała ją z mieszkania, wymieniła zamki w drzwiach, doprowadziła dom do porządku. Córka nie utrzymywała z nią kontaktu, jedynie od syna koleżanki, który też był w Anglii, Urszula miała jakieś informacje na temat swojego dziecka. Martyna poznała tam chłopaka, też Polaka i postanowili wrócić do kraju.
-Oczywiście zjawiła się z nim u mnie, uznając, że sobie tu zamieszka. Nie wpuściłam jej do domu, poinformowałam ją, że nie jest już tu zameldowana, że jest dorosła, musi sobie radzić sama. Skopała drzwi, obrzuciła mnie wyzwiskami tak, aby wszyscy sąsiedzi słyszeli. Powiedziałam jej, żeby poszła do ukochanego ojca. Może on ją ugości - opowiada Urszula, choć oczywiście doskonale wiedziała, że to tylko rozwścieczy córkę. Bo jej wyidealizowany ojciec ani myślał o tym, by pomagać dziewczynie, zajęty nową rodziną i nowymi dziećmi.
-Córka znowu gdzieś wyjechała, nie wiem, z kim jest i co robi. To boli, oczywiście, że boli. Ale to jest dziś dorosła kobieta, nigdy nie chciała zmierzyć się ze swoim zachowaniem, nie przyszło jej do głowy, żeby przyjść, porozmawiać, przeprosić. Dlatego postanowiłam ją wydziedziczyć. Zrobiłam na wszelki wypadek testament, ale jak będę stara zawczasu przepiszę mieszkanie na córkę koleżanki z pracy. Zrobię fikcyjną umowę sprzedaży, żeby Martyna nie mogła się niczego czepić i podważać testamentu - opowiada Urszula.
Córka koleżanki jest niepełnosprawna, jeździ na wózku. Mimo to pracuje, walczy o każdy dzień, jest zawsze radosna i uśmiechnięta. Też wychowywała ja tylko matka, bo ojciec nie chciał mieć chorego dziecka. Ale Urszula zazdrości im tej niesamowitej więzi, tej wzajemnej miłości, którą widać w każdym momencie.
-Stąd taka moja decyzja. Wszystko co mam, oddam tej niesamowitej dziewczynie. Dzięki temu będzie jej łatwiej. A ja cóż, muszę zapomnieć o tym, że kiedykolwiek miałam dziecko. Smutne to, ale tak się moje życie ułożyło i nie będzie już inaczej - mówi Urszula.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione.