"Mam 40 lat, moja córka 21. Urodziłam ją bardzo młodo, zaszłam w ciążę praktycznie z przypadkowym chłopakiem. Był ratownikiem nad jeziorem, gdzie jeździłam na wakacje. Gdybym mogła usunąć ciążę, to bym to zrobiła. Ale prawo było przeciwko mnie, a ja nie miałam pojęcia, gdzie szukać pomocy. Moi rodzice praktycznie wyrzucili mnie z domu, matka stwierdziła, że „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz”. Przygarnęli mnie moi teściowie. Był szybki ślub, zamieszkałam w najgorszej dzielnicy mojego miasta. Dwa pokoje z kuchnią, zagrzybione, w starej kamienicy. W jednym ja z mężem, potem z córką i jego siostrą, w drugim teściowie.
Teściowie byli dobrymi ludźmi, ale ja nie chciałam tak żyć. Mąż znikał z kolegami, często pił, tam to było normalne. Ten okres wspominam jako straszny. Obiecałam sobie, że moja córka nie będzie tak żyła. Pracowałam ile sił, dziecko było w żłobku, przedszkolu, popołudniami z teściową. Rozwiodłam się z mężem, udało mi się wywalczyć mieszkanie od miasta. Moja córka miała wszystko, sobie odmawiałam, żeby nie czuła się gorsza. Ubrania, wyjazdy na wakacje, gadżety. Wydawało mi się, że mamy dobry kontakt ze sobą. Dziś ona studiuje, chce, aby miała dobrą przyszłość. Przynajmniej chciałam, do niedawna.
Trzy lata temu poznałam Tomka, jest ode mnie pięć lat młodszy. Fajnie nam było razem, on mieszkał na stancji. Po roku wprowadził się do naszego mieszkania. Pytałam córkę, czy to dla niej OK, twierdziła, że nie ma problemu, ona i tak niebawem dom opuści.
Ale bywały momenty, kiedy mówiłam jej, żeby nie chodziła po domu taka roznegliżowana, bo przy obcym facecie nie wypada. Widziałam też czasami, jak Tomek na nią patrzył, ale kiedy zwracałam mu uwagę, śmiał się, że to przecież tylko „dziecko”. To nie jest dziecko, to młoda kobieta, znacznie bardziej ode mnie atrakcyjna. Ale to były jakieś sporadyczne wydarzenia, nie sądziłam, że może być problem.
Pracuję na zmiany, nieważne gdzie, nie chcę, by ktoś wiedział, że chodzi o mnie. Miesiąc temu wyszłam na „nockę” do pracy. Około godziny 22 poczułam się fatalnie, bałam się, że to może covid. Zadzwoniłam do szefowej, powiedziałam, że lepiej jak zniknę, bo zamkną jej potem firmę. Kolega mnie zmienił, pojechałam do domu. Weszłam do środka i usłyszałam śmiech z naszej sypialni. Okazało się, że moja córka baraszkuje z Tomkiem w łóżku. Szok, niedowierzanie, żal, tego nie da się opisać. Ona wyszła nago i zniknęła w swoim pokoju. Wpadłam w szał, wyrzuciłam jego rzeczy z szafy i kazałam mu się wynosić. Nie miałam siły zmieniać pościeli, brzydziłam się własnego łóżka, wzięłam proszki, położyłam się na kanapie w salonie.
Rano córka jakby nigdy nic robiła sobie płatki. Na moje pytanie, jak mogła, odparła, że to nie był pierwszy raz i to moja wina, bo sama podsunęłam jej atrakcyjnego faceta pod nos. To czemu miała nie skorzystać? Zamurowało mnie dosłownie. Nie mogę na nią patrzeć, nie wiem, co mam zrobić. Jest na moim utrzymaniu, bo dalej się uczy, ale najchętniej ją też wyrzuciłabym z domu. Z drugiej strony, to przecież moje jedyne dziecko. Jestem zrozpaczona. Dwie najbliższe osoby wyrządziły mi taką krzywdę. Nie wiem, jak mam dalej żyć?"
Czytelniczka