Aneta ma lat 33 i jest singielką. Nie tyle z wyboru, co z konieczności. Nie ma partnera, nie ma nawet kochanka. A nie ukrywa, że chciałaby jakoś sobie życie ułożyć.
- Pracuję, mam swoje mieszkanko, wiedzie mi się względnie dobrze. Doskwiera jednak życie w pojedynkę. Koleżanki mają rodziny, dzieci, ja nadal jestem sama – opowiada Aneta.
Artura poznała na siłowni, wysoki, dość atrakcyjny. Chodzili ćwiczyć o tej samej porze, aż w końcu ją zaczepił. Fajnie im się gadało, poszli na kawę obok do kawiarni. Artur wciąż patrzył na zegarek. W końcu wyznał, że zajmuje się chorą matką, musi wracać na czas do domu, by zmienić opiekunkę. Opowiedział jej, że nie ma praktycznie swojego życia, dlatego jest samotny.
- Mówił, że matka sama nie może zostać, wymaga całodobowej opieki. On jest jedynakiem, chce być z matką najdłużej jak się da, choć męczy go przecież takie życie – opowiada Aneta, a potem podkreśla, że wtedy poczuła ogromny szacunek do Artura. Bo przecież musiał być bardzo odpowiedzialnym człowiekiem, skoro tak dbał o swoją matkę, rezygnując praktycznie ze swojego życia.
Zaczęli się regularnie spotykać, głównie on wpadał do niej. Zaproponowała, że kiedyś przyjedzie do niego, ale Artur powiedział, że matka nie znosi obcych ludzi w domu. W weekendy nie mógł wychodzić, czasami udawało mu się w sobotę przed południem wykroić godzinkę, albo dwie. Po kilku miesiącach stwierdził, że matka jest w gorszym stanie, on nie daje rady i chyba będzie musiał szukać domu opieki.
- Był załamany, prawie płakał, ale mówił, że to dla nas też wielka szansa na wspólne życie – wspomina Aneta. Ona już wtedy była zakochana po uszy i nie ukrywa, że marzyła o tym, że będą razem. Nie tak jak dotąd, na wyrywki, ale będą wspólne wieczory i weekendy, a nawet wspólne wyjazdy. Rozumiała jednak doskonale sytuację Artura, współczuła ma nawet bardzo.
- I przez myśl mi nie przeszło, że facet ściemnia. Był bardzo w swoich opowieściach wiarygodny. A mnie nie przyszło do głowy, żeby cokolwiek sprawdzać. Przyjeżdżał do mnie na chwilę po pracy, a potem, jak mówił, jechał do matki, przy której był wręcz uwiązany. Nie dziwiłam się, że ma dylemat, czy matkę oddać do zakładu, rozumiałam też jednak, dlaczego chce to zrobić – mówi Aneta.
Za kilka tygodni Artur pojawił się u niej wręcz zrozpaczony. Opowiadał, że na państwowy dom opieki nie ma szans, są prywatne, ale drogie. Potrzebuje 30 tysięcy złotych, aby opłacić kilka miesięcy z góry, załatwić wszelkie formalności. A on takich pieniędzy nie ma, bo opieka nad matką kosztuje. I zapytał, czy Aneta nie mogłaby mu pożyczyć takiej sumy. Miał nawet ze sobą foldery z domów opieki, pokazywał ten wybrany, opowiadał, że był tam, jest drogo, ale warunki świetne, bo on matki byle gdzie przecież nie zostawi. Snuł wizję, że mogą mieszkać razem, jedno mieszkanie się wynajmie i 30 tysięcy złotych szybko do nich wróci.
- Mnie ta wizja wspólnego życia tak kusiła, że bez wahania się zgodziłam oddać mu prawie wszystkie moje oszczędności. Umówiłam się z nim, że za tydzień pójdę do banku, on miał w tym czasie załatwiać konieczne formalności. Nie pytałam, czemu musi płacić z góry, jak da radę płacić dalej, skoro teraz nie ma tylu pieniędzy? Zazwyczaj jestem konkretna do bólu, sprawdzam wszystko dokładnie, ale zakochana kobieta traci głowę – wzdycha Aneta.
Traf chciał, że w niedzielę przyjaciółka zaprosiła Anetę na obiad. Aneta jest chrzestną matką jednego z jej dzieci i czasami do nich zagląda. Przyjaciółka mieszka w nowej dzielnicy na drugim końcu miasta. Była ładna pogoda i wyszły po obiedzie do pobliskiego parku, na plac zabaw.
- Nagle zobaczyłam Artura, choć w pierwszej chwili myślałam, że mam zwidy. Szedł z młodą kobietą i dwójką dzieci. Najpierw pomyślałam, że może to jakaś jego znajoma, ale chłopczyk wołał z daleka do niego „tata”. Poza tym szli przytuleni, objęci, szczęśliwa rodzina na niedzielnym spacerze. Zamarłam. Szybko odciągnęłam przyjaciółkę i skręciłyśmy w inną alejkę – opowiada Aneta.
Była blada jak ściana, przyjaciółka myślała, że Aneta zasłabła. Opowiedziała jej, kogo zobaczyła w parku, zwierzyła się z całej historii.
- Był taki moment, że chciałam podejść i zapytać Artura, jak się czuje matka. Ale stchórzyłam, a może szkoda mi było tej jego żony i dzieci. Bo ją też oszukiwał, nie sądzę, że znała prawdę. Inaczej by się tak do domu nie spieszył – mówi Aneta.
Kiedy zadzwonił w poniedziałek, powiedziała jasno, że jednak nie może mu dać pieniędzy. Że musi jakoś sam sobie dać radę, bo to jedyne jej oszczędności.
- I on się więcej nie odezwał. Zniknął z mojego życia, na szczęście bez moich pieniędzy. Potem uświadomiłam sobie, że gdyby zniknął z nimi, nie wiedziałabym nawet, jak go szukać. Nie wiem, czy podał prawdziwe imię i nazwisko i miejsce swojej pracy. Tak naprawdę niczego nie wiedziałam o człowieku, wierzyłam naiwnie w jego opowieści. Nie wiem, czy byłam jego pierwszą ofiarą, czy może już kolejną? Nic nie wiem, miałam jednak dużo szczęścia – mówi Aneta.
I opowiada to ku przestrodze, bo wie, że łatwo dziś ludzi oszukać. W dobie internetu można zrobić sobie nową tożsamość, wykreować inne życie choćby na Facebooku.
- Dlatego, jak poznajecie kogoś przypadkiem, sprawdzajcie, to, co mówi. Szczególnie jeśli nie znacie jego znajomych, rodziny, nie zaprosił was nigdy do swojego domu. Mnie uratował przypadek, albo jak Einstein mówi – pan Bóg. Zostałabym na lodzie, bez grosza, ograbiona z ciężko zarobionych pieniędzy. I w dodatku byłoby szukanie wiatru w polu, aczkolwiek sądzę, że ze wstydu nie poszłabym nawet na policję – dodaje Aneta, podkreślając, że dostała naprawdę dobrą nauczkę. Od tej pory unika też przypadkowych znajomości.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione.