- Tak to widzę, czas ucieka, wiesz, że masz go coraz mniej. Choćby na urodzenie dziecka, zegar tyka. Nie chcesz jednak byle czego, wierzysz, że los się uśmiechnie. A potem widzisz, że on tylko z ciebie drwił – wzdycha Beata głośno.
Od kompromitacji ustrzegło ją tylko to, że nie jest z natury zbyt wylewna. Więc znajomość z Krzysztofem zostawiła dla siebie, nie odtrąbiła światu swojej wielkiej miłości. Bo do rozczarowania, doszedł by jeszcze wstyd. A tak, tylko ona wie, że dała się facetowi nabrać.
- No facet nie byle jaki, to fakt. Dla mnie na początku był jak spełnienie marzeń. I jak widać, nie tylko dla mnie, bo wiele kobiet złapało się na ten lep – opowiada Beata.
Jest samotna, bo jakoś tak wyszło. A przecież jest i niebrzydka i niegłupia. Dobrze zarabia, ma stabilną pracę. Do szczęścia zabrakło związku z kimś solidnym i dziecka. Bo matką chciała być zawsze. Ale nie „samodzielną”, jak to teraz się nazywa. Chciała dla dziecka stworzyć normalny dom.
- Nie urodzę z egoizmu, dziecko musi mieć ojca. W dodatku dobrego. Więc zrezygnuję z potomstwa, nie zmarnuję dziecku życia. Wiem, ile znaczy dobry ojciec, bo ja mam takiego – wyjaśnia swoją decyzję Beata.
Historia z Krzysztofem miała miejsce kilka lat temu, ale nadal boli, uwiera jak kamień w bucie. Pewnie głównie dlatego, że Beata uwierzyła, że facet jej marzeń jednak istnieje, że w ogóle są tacy faceci na świecie. Pojechała wtedy sama na turnus odnowy biologicznej do małego, ekskluzywnego ośrodka nad jeziorem w środku lasu.
- Drogo, elegancko, dieta, ćwiczenia. Piękne pokoje, spokój i cisza. I zero dzieci, bo ja nie lubię wypoczywać w hałasie – podkreśla Beata.
Na turnusie same kobiety, głównie 50 plus. Wolne od trosk i małych dzieci. Przyjeżdżają odpocząć, schudnąć, dać się wymasować, nabrać formy. W ośrodku rożne zajęcia, gimnastyka, spacery, nordic walking, joga.
- No i Krzysztof był instruktorem jogi, chodził też z nami na kijki. Facet po czterdziestce, przystojny, wysportowany. Ciepły, cudowny głos, głębokie spojrzenie. Inteligentny, oczytany, opanowany, opiekuńczy. Mogłabym tak wyliczać w nieskończoność, ech – Beata wraca do wspomnień z wyjazdu.
Wszystkie kobiety oszalały na jego punkcie. Ale on wybrał ją, dziś sądzi, że dlatego, że była najmłodsza. Już po dwóch dniach zapytał, czy nie poszłaby z nim na spacer. Umówili się poza ośrodkiem, bo jemu z wiadomych powodów zależało na dyskrecji. Mówił Beacie, że nie mógł się oprzeć, ale to byłoby nieprofesjonalne, gdyby ktokolwiek widział ich razem, dlatego woli nie afiszować się z nią w ośrodku.
- Czułam się taka wyróżniona, byłam podekscytowana. Wsiadłam po kolacji w samochód, pojechałam na umówione miejsce. Poszliśmy nad jezioro, słońce zachodziło, potem zrobiło się ciemno. To było upalne lato, było cudownie – opowiada Beata.
Rozmawiali o książkach, o marzeniach, o podróżach, o wszystkim. Kochali się nad brzegiem jeziora, żaby kumkały, księżyc jasno świecił. Beata nigdy tego nie zapomni. To była najpiękniejsza noc w całym jej życiu.
- Krzysztof mówił, że mieszka tu niedaleko w miasteczku, bo pomaga swojej matce. I dlatego wziął taka pracę. Ale też chciałby wreszcie znaleźć kobietę życia, chciałby mieć dom, dzieci. Ja słuchałam, jak urzeczona. Sądziłam, że trafił mi się w końcu los na loterii. Cudowny, wrażliwy, inteligentny mężczyzna – mówi Beata.
Te dwa tygodnie były jak sen. Oczywiście ona była dyskretna. Wymykała się potem wieczorami bez samochodu, bo byłoby podejrzane, że tak ciągle gdzieś jeździ. Spotykali się nad jeziorem, Krzysztof zabierał ją w ciekawe miejsca. Spędzali razem, dwie, trzy godziny, bo mówił jej, że musi wracać do matki.
- Ale obiecywał, że przyjedzie do mnie do Warszawy, weźmie kilka dni wolnego. Mówił, że wszystko jeszcze przed nami, jakoś się to może przecież ułożyć. Ja wierzyłam w każde jego słowo. Byłam tak zakochana, że każde kłamstwo było dla mnie prawdą i wyznaniem miłości. Dwa tygodnie szczęśliwego życia. Odzyskałam wiarę, że będzie jeszcze dobrze, że warto było tyle lat czekać, że mamy przed sobą cudowną przyszłość – opowiada Beata.
Wróciła do domu odmieniona, nawet w pracy koleżanki zauważyły, że jest inna, promienna, lekka, radosna. Ona trzymała swój sekret w głębokiej tajemnicy, powiedziała jedynie, że świetnie wypoczęła, miała szereg zabiegów i jest bardzo zadowolona z wyjazdu.
Ale Krzysztof milczał. Zadzwoniła więc do niego, zapytała, czy przyjedzie do niej do Warszawy, bardzo przepraszał, tłumaczył, że nie może teraz zostawić samej matki. Opowiadał, że ma bardzo dużo pracy, że jak wszystko się ułoży, to sam się odezwie. Nigdy więcej ni dał znaku życia.
- Cóż, było mi bardzo przykro, czułam się zawiedziona i rozczarowana. Czar prysł, serce pękło na wiele kawałków. Musiałam jakoś dojść do siebie, choć pożegnanie z marzeniami wcale nie było łatwe. Nie rozumiałam, po co mówił mi to wszystko, po co obiecywał gruszki na wierzbie – mówi Beata smutno.
Rok później do tego samego ośrodka pojechała jej koleżanka z z pracy. W przeciwieństwie jednak do Beaty była bardziej rozmowna. Opowiedziała w pracy o super facecie, który tam pracuje. Również o tym, jak smalił do niej cholewki.
- No facet super, aż dziw, że taki samotny, jak mi opowiadał. Ale ja zrobiłam wywiad wśród pokojówek, okazało się, że jest żonaty, ma dwoje dzieci. Uwielbia jednak kobiety, na każdym turnusie jakąś podrywa, pokojówki robią zakłady, która z kobiet wpadnie mu w oko – relacjonowała koleżanka.
Beata ten moment do dziś pamięta. Aż jej się słabo zrobiło z wrażenia. Na szczęście zasłuchane i roześmiane koleżanki nie zwróciły na nią uwagi. Wyszła do toalety, ochłonęła poprawiła makijaż, wróciła i żartowała jak gdyby nigdy nic z innymi. Ale dla niej ta opowieść była prawdziwym piekłem.
- Zrozumiałam, że wykorzystał moje marzenia. Przecież mógł powiedzieć prawdę, że szuka tylko przygody na krótko. Pewnie też bym się zgodziła, bo nie mam nic do stracenia. A tak, ja uwierzyłam w wielką miłość, a on ma na każdym turnusie inna kochankę. Pewnie często też taką naiwną – mówi Beata smutno.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione.