"Ja do dziś o tej historii myślę i sądzę, że będę myśleć o niej zawsze. To było zaledwie kilka dni, ale one pokazały mi, że moje życie mogłoby być potencjalnie inne. Nie wiem i nie dowiem się, czy faktycznie tak by było. Ale mam w sobie taki niedosyt. Czasami żal, że coś ważnego straciłam, że zabrakło mi może odwagi, może determinacji, że nikt nas nie uczy, aby iść za głosem marzeń, podejmować śmiałe decyzje. Że żyjemy w kaftanie schematów, narzuconych ról i powinności. I jak dziś widzę młodych ludzi, którzy często dość łatwo podejmują decyzje o rozwodzie, to wbrew ogólnej krytyce, ja im gdzieś w głębi ducha tego zazdroszczę.
Wyszłam za mąż zaraz po studiach. Bo taka była wtedy moda, jakoś nie wypadało być, jak to dziś się mówi singielką, wówczas – starą panną. Nikt się nad tym nie zastanawiał. Miałam chłopaka, byłam z nim trzy lata, ślub był naturalną konsekwencją. I ja nie mogę powiedzieć, że mój mąż jest jakimś złym człowiekiem. Nie, jest uczciwy, porządny, odpowiedzialny. Ale już niedługo po ślubie wiedziałam, że to nie jest żadna moja druga połówka. Że nie mogę z nim rozmawiać na wiele tematów, że jego spojrzenie na świat jest inne od mojego. Może dziś dla tych młodych to wystarczający powód dla rozstania? Dla mnie nie był. Przecież składałam przysięgę. No i nic się przecież złego nie działo, u koleżanek było podobnie. Rozmawiałyśmy wielokrotnie o tym rozdźwięku pomiędzy marzeniami, a prozą życia. Uznawałyśmy, że to norma, że nie ma czego chcieć więcej od życia.
A potem urodził się nasz syn, więc jakby drzwi do wolności samoistnie się zamknęły. Nie byłam szczęśliwą mężatką, ale nie byłam też nieszczęśliwa, więc sama siebie ganiłam w myślach za jakieś romantyczne mrzonki.
Życie sobie płynęło, dom, dziecko, praca. Mam dobry zawód, wszędzie bym sobie poradziła, mogłabym być niezależna. Czasami sama siebie pytałam, czego ty chcesz kobieto? Czego byłam wiecznie spragniona? - miałam przecież syna, męża, dobre warunki materialne. W domu nie było kłótni, nie było przemocy. Ale zawsze wiało nudą. Mąż przed telewizorem, albo mąż dłubiący coś w swoim warsztacie. Skupiony na śrubkach i śrubokrętach, kupujący nowe wiertarki, bo majsterkowanie zawsze było jego pasją. Zaraził nią zresztą syna, co w sumie zaprocentowało w jego życiu, bo skończył dobry kierunek na politechnice.
Ale czy to mogło być spełnieniem moich marzeń? Czy powinno wystarczać?
Ileż razy śniłam o innym życiu? O innym facecie, który kupowałby mi od czasu do czasu kwiatki, zabierał na romantyczne wyjazdy. Ale męża nie zdradzałam, choć miałam okazje. Myślę, że głównie ze strachu. Bałam się, że wszystko wyjdzie na jaw, że będzie wstyd, co ludzie powiedzą. Ale wszystko jest do czasu.
Mam taki zawód, który wymaga ciągłego szkolenia, jeśli chcesz być na topie, chcesz ociągać sukcesy. Jeździłam więc na różnorakie kursy. I wtedy też pojechałam na ten kurs do stolicy. Od czwartku do niedzieli, dość intensywny. Zamówiłam tani apartament, uznałam, że będzie mi wygodniej niż w hotelu.
Pierwszy wykład i na mównicy pojawia się facet. Wcale nie jakiś bardzo atrakcyjny. Szczupły, niezbyt wysoki, w grubych oprawkach na nosie. Ale jest w nim coś takiego, że nie jestem w stanie oderwać wzroku. Zaczyna mówić i ten głos mnie roztapia od środka. Miękki, aksamitny. Z lekkością i swobodą wchodzi w tajniki naszego zawodu. Ale ja nie mogę się skupić. Patrzę na niego na jego ręce, obserwuję mowę ciała. Jestem kompletnie wytrącona z równowagi i nie rozumiem tego, bo faceta przecież nie znam. On czasami patrzy na mnie i od tego spojrzenia robi mi się gorąco.
Tyle lat minęło od tej chwili, a ja tak dobrze to pamiętam. Mogę zamknąć oczy i przywołać te wspomnienia. Z każdym szczegółem, fakturą jego miodowej marynarki, frędzlami skórzanych mokasynów.
Podszedł do mnie w przerwie kawowej. Spytał o wrażenia z wykładu. Próbowałam powiedzieć coś mądrego, ale chyba nie bardzo mi wyszło. Spojrzał mi w oczy, uśmiechnął się ciepło. A potem powiedział, że przecież się tak naprawdę nie znamy i wyciągnął do mnie rękę. I ten pierwszy uścisk dłoni też do dziś pamiętam.
A potem, potem szybko się wszystko potoczyło. Wieczorem zabrał mnie z nudnej kolacji i poszliśmy na spacer nad Wisłę. Lubię w Warszawie to miejsce, z którego rozciąga się widok na Starówkę. Gadaliśmy o wszystkim, ja czułam się jak młoda dziewczyna nie randce z ukochanym. Wolna, swobodna, bez żadnych obciążeń. A potem zaprosił mnie do siebie i ta noc była przepiękna. Z tyłu głowy jakiś głos mi mówił – co ty robisz, zawirowałaś? Ale nie byłam w stanie się oprzeć. Było cudownie, ale też w środku czułam jakiś dziwny ból i tęsknotę. Czy miałam wyrzuty sumienia? Nawet jeśli, to nie miało to znaczenia. Wtedy nic nie było ważne, tylko ja i on, jakby świat wokół nas przestał istnieć.
Spędziłam z nim fantastyczny czas. W zasadzie prawie nie byłam na kursie. Były za to wyprawy do parku, romantyczna kolacja w dobrej restauracji. I rzecz jasna wspaniały seks.
Ostatniego dnia rano, kiedy szykowałam się do wyjazdu, poprosił, żebym nie wracała. Żebym została z nim w Warszawie. Powiedziałam, że nie mogę, bo mam syna i męża. Zapytał, czy zadzwonię. Pokręciłam przecząco głową. Pojechałam do domu.
Do dziś myślę o tym, dlaczego? Czemu nie miałam odwagi iść za głosem serca? Syn był wówczas już w liceum, dziś mieszka na innym kontynencie. Mógł zostać z ojcem, nie był przecież małym dzieckiem.
Więc dlaczego nie potrafiłam wyrwać się z nudnego życia? Być z facetem, który wie, że parki są do spacerowania, jakie wino zamawia się do kolacji. Być z facetem, z którym można o wszystkim pogadać, który czyta podobne książki, ogląda podobne filmy? Co sprawiło, że zmarnowałam tę szansę? Myślę, że znowu strach przed tym, jak zostanę oceniona, co powiedzą inni. Strach przed uznaniem, że jestem zła matką, złą żoną, a może zwykły strach przed życiem. Wiem, że ktoś powie, że to się nazywa odpowiedzialność. Ale są ludzie, którzy umieją podjąć takie decyzje i też świat się z tego powodu nie wali. Nie umiałam, nie potrafiłam, żałuję, że nie poszłam za głosem serca.
Nawet, gdyby nam nie wyszło, nie miałabym w sobie tego żalu. Tego poczucia, że sama skazałam się na takie wyjałowione z emocji życie.
Jeździłam potem na rożne kursy. Ale nigdy nie pojechałam na taki, gdzie on był wykładowcą. Nie miałabym w sobie siły, by znowu na niego patrzeć z tym wielkim poczuciem straty. Nie chciałam wiedzieć, co u niego. Czy związał się z jakąś kobietą. Umarłabym z zazdrości. Że to mogłabym być ja, ale uciekłam przerażona tym, że mogłam być szczęśliwa tak naprawdę. I tak ilekroć jestem w Warszawie i widzę Wisłę i Starówkę, czuję w sercu skurcz.
Za kilka lat czeka mnie emerytura. Mąż nadal przesiaduje w swoim warsztacie. Z synem rozmawiamy od czasu do czasu na Skypie. Czasami wyjdę gdzieś z przyjaciółkami, czasami pójdziemy do znajomych. Mam sporo wolnego czasu. I właśnie wtedy myślę o tym, dlaczego nie zaryzykowałam. Może teraz siedzielibyśmy razem nad Wisłą..."
Chcecie podzielić się swoimi opowieściami? Piszcie na adres redakcja@kobietaxl.pl