Dla niej ten coroczny wyjazd zawsze była bardzo ważny. Jeździli z jej bratem i jego rodziną, nie widują się razem z zbyt często.
- Niestety, nasz domek dla 8 osób podrożał z 3 tysięcy złotych do 5,7 tysiąca złotych na tydzień, czyli prawie dwukrotnie. Dla nas to dziś zdecydowanie za drogo, jak dodasz jedzenie i transport. Dlatego sami też pojedziemy tylko na wieś do teściów – wyjaśnia Joanna.
O tym wyjeździe też już marzy, bo nie znosi swojego mieszkania w bloku. Mieszkają na czwartym pietrze bez widy, salon i kuchnia wychodzi na dwupasmówkę, w dodatku to południowa strona i prawie cały dzień jest na balkonie słońce. Jak okna otwarte i tak zaduch, w dodatku hałas niemiłosierny. Dwie sypialnie są od wewnętrznego dziedzińca, co z tego, że w cieniu, skoro na dole plac zabaw i słychać stale krzyki dzieci.
- Kupowaliśmy je niestety na jesieni, cena była okazyjna. Teraz wiem, dlaczego. I tak wzięliśmy na nie kredyt, choć mieszkanie z drugiej ręki. Nam się wydawało wtedy, że wygraliśmy los na loterii. Okna były zamknięte, było w miarę cicho, ładny widok z salonu, dzieci nie było na placu zabaw. Zabrakło nam wyobraźni – wzdycha Joanna.
W lecie w mieszkaniu nie da się więc wypocząć. Blok ma kształt litery U i Joanna zazdrośnie spogląda na to drugie skrzydło. Tamte balkony wychodzą na zacienioną aleję, choć sypialnie też na plac zabaw. Ale można na balkonie posiedzieć w chłodzie i w ciszy.
Nie tak sobie wyobrażała życie w dużym mieście, nie takie były jej marzenia. Poznali się z mężem na studiach, najpierw mieszkali w wynajętej kawalerce. Z dwójką dzieci było ciężko. Rodzice przepisali gospodarkę na brata męża, dzięki temu mieli część pieniędzy na własne wymarzone mieszkanie.
- Rata kredytu wynosiła niedawno 1400 złotych, dziś dobija do 2, 5 tysiąca. Oboje pracujemy, a ledwo wiążemy ostatnio koniec z końcem – wzdycha Joanna.
Ona zarabia 3,5 tysiąca na rękę, mąż prawie 4,5 tysiąca złotych. Mają 1000 zł z 500 plus. W sumie wydawałoby się, że nie mało, ale jak zrobi się stałe opłaty, zapłaci ratę, nie robi się tak różowo. Ona chodzi do pracy na piechotę, mąż dojeżdża samochodem, prawie 30 km w dwie strony dziennie. To 600 km miesięcznie i dziś ponad 400 złotych na paliwo. Chłopcy rosną, co raz potrzebują nowych spodni czy nowych butów. No i nastolatkowie lubią zjeść.
- Pilnuję promocji, staram się tanio kupować. Ratują mnie też przetwory od teściów. Smutno mi czasem, że nie mogę chłopcom kupić wymarzonych butów czy ubrań, kupuję zawsze nowe, ale nie do końca jakie by chcieli. Dla nich markowa koszulka czy spodnie to dosłownie świętość. I mówię o popularnych sportowych markach, nie o nie wiadomo o czym – dodaje Joanna.
Jeszcze w zeszłym roku co niedziela wychodzili gdzieś z domu. Odwiedzali ulubione pizzerie chłopców, nie było z tym problemu. Czasami wyjeżdżali gdzieś poza miasto. Teraz Joanna podkreśla, że nie stać ich na takie „zbytki”. Pizza kosztuje 30 zł, jak dodać do tego napoje, desery, to obiad dla rodziny kosztuje już 200 złotych. A wyjazd poza miasto to jeszcze paliwo.
Ona zrezygnował już z większości swoich potrzeb, rzadko chodzi do fryzjera, zapomniała, jak wygląda wizyta u kosmetyczki. Ubrań praktycznie nie kupuje, najtańsze kremy w supermarketach.
- Pamiętam radość, jak wchodziliśmy do Unii Europejskiej. Wydawało mi się, że niebawem będzie i u nas podobny poziom życia. Ja nie mówię o żadnych luksusach, ale o tym, żeby wyjechać na urlop, wyjść czasami do restauracji, kupić sobie fajnego ciucha od czasu do czasu. I był taki moment, że prawie tak żyliśmy. Niestety, nastały jakieś straszne czasy – wzdycha ciężko Joanna.
Myśli o wojnie na Ukrainie, o galopującej inflacji, o tym, że czarno widzi przyszłość. Choć nie powinna narzekać. Koleżanka z pracy dostała informację o nowej racie kredytu. Wynosi już ponad połowę jej pensji.
- Jest samotna, kupiła sobie wymarzoną kawalerkę. Teraz kawalerkę wynajęła i wróciła do rodziców. Tak wyglądają realia – opowiada Joanna.
Na wsi też trudno, teściowie już się zamartwiają rosnącymi cenami węgla. Bratowa, zona drugiego barta Joanny, jeździ zbierać w Szwajcarii truskawki, jak mówi Joanna - po kolana w wodzie czasami stoi całymi dniami. Brat wtedy zostaje z dziećmi i pracuje rano na etat, po południu przy budowie ich domu.
- Dlatego nie mam co strasznie może narzekać, nie jest mi jeszcze tak bardzo źle. Tylko szkoda mi moich dzieci, bo ani nic od nas nie dostana, ani nie wiedzę tu dla nich perspektyw – stwierdza Joanna.
Chłopcy dobrze się uczą, ale przecież nie są genialni. Joanna płaci za dodatkowe kursy angielskiego, bo myśli sobie, że może w przyszłości znajdą gdzieś miejsce poza Polską. Chciałaby, żeby mieli dobre zawody, jakieś techniczne, bo praca wszędzie się wtedy znajdzie.
- Tak już dziś z nimi rozmawiamy, żeby może myśleli w przyszłości o wyjeździe. Bo czarno widzę tutaj ich przyszłość i chyba to jest najbardziej przykre – wzdycha ciężko Joanna.
Magdalena Gorostiza
Imię bohaterki i niektóre szczegóły zostały zmienione.