Przez macochę rozleciało się małżeństwo jej rodziców, bo ojciec nagle się zakochał. Zostawił sześcioletnią córkę z żoną, postanowił stworzyć nowy związek.
- Bywa w życiu i tak, tylko ojciec kompletnie o mnie zapomniał. Wiem, że to macocha broniła mu kontaktów, ale winię ich oboje. Jego, bo nie zawalczył o mnie, czyli swoją córkę, ją, bo jej egoizm był dla niej ważniejszy od dobra dziecka, którym wtedy byłam – mówi Marta.
Dorastanie bez ojca jest bolesne, ale nie o tym dziś chce opowiadać. Po rozwodzie jej matka stała się zgorzkniała, zawiedziona kobietą i to też odcisnęło piętno na Marcie.
- Ona nienawidziła mojego ojca, jej ten brak spotkań był bardzo na rękę. Miała dodatkowy powód, by pluć na niego jadem. Z drugiej strony wiem, że pewnie gdyby chciał mnie widywać, też byłby z tym problem. No moje dzieciństwo nie było nadzwyczaj udane – wzdycha Marta.
Ojciec nigdy się nie odezwał, choć mieszkał w tym samym mieście. Marta wiedział, że trzy lata po ślubie urodził mu się syn. Ona, samotna jedynaczka, bardzo była spragniona rodzeństwa. Marzyła o tym, by poznać przyrodniego brata, ale macocha z ojcem żyli tak, jakby Marty nigdy nie było na świecie.
- Przykre jest to bardzo przykre, szczególnie, że ta kobieta sama została matką. I nie rozumiem, jak zdecydowała się na to, by urodzić dziecko facetowi, który kompletnie olał swoją córkę. Dla mnie czasami tok myślenia kobiet jest wielką zagadka, choć sama jestem przecież kobietą – opowiada Marta.
Przywykła do braku ojca, bo nie miała wyjścia. Przywykła do toksycznej matki, bo tylko taką miała. Skończyła studia, założyła rodzinę, wyprowadziła się z domu. Życie toczyło się swoim torem.
- I nagle, ktoś rzekłby, że przypadkiem, ale ja nie wierzę w przypadki, spotkałam w kwiaciarni swoją dobrą znajomą. Odbierała wiązankę, bo szła na pogrzeb. Pogrzeb mojego ojca, o czym nic nie wiedziałam – opowiada Marta.
Stanęła jak wryta, mina znajomej też wiele mówiła. Znajoma zapytała Martę, czy na pogrzeb w ogóle się wybiera.
- Miałam chwilę do namysłu, bo czasu było mało. Pamiętam, że miałam na sobie wiśniowe spodnie i bladoróżowy sweter. Nie było jednak czasu na zmianę ubrania, a poza tym wiadomość o śmierci ojca nie zrobiła na mnie wrażenia. Byłam jedynie wkurzona, że macocha nawet o tym nie raczyła mnie poinformować – opowiada Marta.
Postanowiła, że na pogrzeb pojedzie. Nie kupowała żadnych kwiatów. Tak naprawdę to był impuls, wywołany złością na macochę.
- Powinna była mi powiedzieć bez względu na wszystko. Przynajmniej tyle mogła zrobić. Ostatecznie to był mój ojciec i miałam prawo wiedzieć o jego śmierci – mówi Marta.
Rozwieszone na cmentarzu klepsydry informowały o pogrążonej w żalu żonie wraz z synem. Ksiądz też mówił wyłącznie o macosze i synu ojca. Ani słowa nie było o Marcie, choć stała tam w tym kościele w swoim bladoróżowym swetrze.
- Jakbym nigdy nie istniała. Wygumkowali mnie. I to też było straszne. Ja nie wiem, czy ten ksiądz wiedział o moim istnieniu. Ale jeśli tak, tym bardziej to było potworne – opowiada Marta.
A pogrzeb był z pompą, macocha wystrojona, eleganckie wiązanki, zamówiona skrzypaczka. Macocha stała zbolała przy trumnie męża. Nie wiedziała, jak Marta wygląda. Ale część ludzi ją przecież znała i musiały do macochy dojść wieści, że na pogrzebie pojawiła się niechciana córka.
- Widziałam to po jej zachowaniu, nagle zrobiła się niespokojna, rozglądała się na wszystkie strony. W końcu mnie zobaczyła i rzuciłam jej szydercze spojrzenie. Szczerze mówiąc w dupie miałam jej żałobę i cały ten pogrzeb, poszłam po to, żeby jej dopiec – mówi Marta.
Śmierć ojca nawet ją w jakiś sposób uwolniła od marzeń, że może kiedyś jeszcze nawiąże z nim kontakt. Zatrzasnęły się jakieś drzwi i Marta mówi, że była to dla niej prawdziwa ulga. Nie było jej ojca żal, nie płakała, nie przezywała.
- Bardziej mi było żal siebie, bo do dziś widzę tę klepsydrę, na której mnie nie było. I dokładnie pamiętam te spodnie i sweter, a minęły już lata – opowiada Marta.
Po pogrzebie zadzwoniła do macochy i zapytała, dlaczego jej nie powiadomiła.
- Powiedziałam jej, że przyzwoitość nakazywała tak zrobić. Ona na to, że podobno ojciec nie życzył sobie mojej obecności na pogrzebie, co jej miał powiedzieć przed śmiercią. Nie wiem, czy tak było, czy nie. Powiedziałam jej, że jej psim obowiązkiem było do mnie zdzwonić. Poinformować o pogrzebie i życzeniu ojca, a ja sama podjęłabym w swoim sumieniu decyzję – opowiada Marta.
Na grób ojca nigdy więcej nie poszła. Wtedy na cmentarzu tylko raz w życiu widziała swojego przyrodniego brata. Czemu właśnie dziś wraca do tych wspomnień?
- Bo wiem, że nadal są takie kobiety, jak moja macocha. Zazdrosne o dzieci z poprzednich związków, zabraniające jakichkolwiek kontaktów. Mam taką sytuację w dalszej rodzinie. I chcę im powiedzieć, tym wrednym kobietom, że robią tym dzieciom ogromną krzywdę, bo nie da się zbudować szczęścia na cudzym nieszczęściu – kończy swoją opowieść Marta.
Magdalena Gorostiza
Imię i niektóre szczegóły zostały zmienione