Ona jest wziętą prawniczka, mąż znanym lekarzem. Nie narzekają na brak pieniędzy. Tomek jest jedynakiem, wszystko mu zostawią. Co nie oznacza, że Beata ma finansować zachcianki synowej.
- Oboje są dorośli, nieźle zarabiają, nich się dorabiają. I tak start mają niezły – podkreśla Beata.
Oni jeszcze przed ślubem kupili synowi piękny apartament. Kosztował milion złotych. Urządzili tak, jak syn chciał, nie żałowali pieniędzy. Ale apartament jest na nich zapisany, bo Beata zaufanie do dzieci ma generalnie ograniczone.
- Napatrzyłam się w pracy na rożne historie, niczego przepisywać za życia nie będę. To mój ukochany syn, jedynak, ale nie wiem, czy coś mu tam w życiu nie odwali. Mieszka tam, nikt mu tego nie zabierze – tłumaczy Beata.
Pół roku po ślubie synowa uznała jednak, że teściowie powinni przepisać apartament na nią i na jej męża. Beatę aż zatrzęsło. Nie miała najmniejszego zamiaru dawać pół miliona w prezencie obcej kobiecie. I tak to oni zapłacili za wesele, bo synowa wychowywana była przez samotną matkę, ma dwie siostry i tłumaczyła, że mama nie ma takich pieniędzy.
- Ona ładnych parę lat już pracuje, ale o dziwo, nie ma żadnych oszczędności, albo tak twierdzi. Może jednak nie mieć, bo lubi żyć z gestem. Ponad stan. A potem najlepiej iść po pieniądze do teściów – opowiada Beata.
Przepisania apartamentu odmówiła stanowczo, choć mąż już był bliski podjęcia decyzji. Tomek kilka razy pytał, dlaczego matka się nie zgadza, był naburmuszony jak małe dziecko.
- Ona go omotała, a on zachowuje się momentami jak idiota. Tłumaczyłam mu, że jak go żona na przykład zostawi, to odda jej połowę naszego majątku. Nie wiem na ile dotarło, ale przestał pytać – mówi Beata.
Z synową za to miała rozmowę, która nie należała do najprzyjemniejszych. Ewa tłumaczyła, że czuje się pominięta, bo gdyby Tomkowi coś się stało, to zostałaby z niczym. Beata powiedziała jej, że jeśli będą dzieci, to po Tomku dostaną wszystko wnuki. W innym przypadku nie musi synowej dawać swojego majątku. Zasugerowała, żeby młodzi zaczęli oszczędzać, zainwestowali w działkę czy mieszkanie, mieli wspólny dorobek. Synowa obraziła się na kilka miesięcy.
- Ale jej przeszło, bo pewnie przemyślała temat. Oszczędzania to ona nie lubi. Ciągle kupuje nowe buty czy ubrania, wyrzuca bez sensu jedzenie, spełnia wszystkie zachcianki. Trudno się dziwić, że potem stale pieniędzy brakuje – wzdycha Beata ciężko.
Więc Tomek co jakiś czas przychodzi „po pożyczki”. Na nowy, cudowny dywan upatrzony przez synową, na jakiś super wypasiony telefon, który kosztuje 6 tysięcy złotych, a oczywiście Ewa chce go mieć, bo telefon robi świetne zdjęcia.
- Dla mnie to wyrzucanie pieniędzy w błoto, ja mam trzeci rok swój telefon i dalej jest dobry. Ale synowa to typowa szpanerka, lubi imponować ludziom pieniędzmi i mnie się to też nie podoba. Szczególnie, że nie swoimi, bo jak będzie za swoje wszystko kupować, to niech robi, co chce – podsumowuje Beata.
Próśb o pieniądze jest generalnie wiele. Raz Beata „pożycza”, czasami odmawia. Wtedy są fochy i nawet syn ma do niej pretensje. Beata jest przekonana, że synowa wierci mu dziury w brzuchu, ale ma już dość utrzymywania, jak mówi - „rozwydrzonej pannicy”. Fochy trwają z reguły po kilka tygodni, potem sytuacja powraca do normy. Synowa staje się miła i grzeczna i Beata przeczuwa, że zaraz będzie kolejna prośba o następną „pożyczkę”. Dlatego Beata rozmawiała z mężem, postawiła mu sprawę jasno. Koniec z rozdawnictwem, oboje są dorośli. Są sami i nie zapowiada się na dziecko, bo synowa chce jeszcze”pożyć”, a nie tracić czas na pieluchy.
- Mają oboje pracę, nic się im nie dzieje. I tak zapewniliśmy im dobry start w życiu. W zeszłym roku Tomek dostał nowy samochód, jej oddał swojego suva, też nie musiała wydać na ten cel ani grosza. Wystarczy więc – zapowiedziała Beata.
Miesiąc temu zjawili się u nich pełni entuzjazmu, że znaleźli super egzotyczny wyjazd, za bagatela, 30 tysięcy złotych od osoby. Oczywiście chcieli na niego pieniądze „pożyczyć”, najbardziej nalegała synowa.
- Bo już pewnie widziała w duchu jak sobie tam strzela selfie tym telefonem za 6 tysięcy złotych i wrzuca je na Facebooka. A mnie aż zatrzęsło. 60 tysięcy na wakacyjny wyjazd. I ja mam im za to płacić – mówi zdenerwowana Beata.
Odmówiła stanowczo, zapowiedziała, że żadnych „pożyczek” już więcej nie będzie. Czasy są ciężkie, wszystko drożeje, jest inflacja, trzeba trochę pasa zaciskać. Jak ich stać i chcą jechać, to niech sobie wezmą kredyt, mają z czego spłacać.
- Teraz oboje są już obrażeni, Tomek też się nie odzywa. Ale ja wiem, że to wszystko jej robota, bo ona traktuje nas jak dojną krowę. Dłużej na to nie pozwolę i zobaczymy, jak długo ich związek przetrwa, jak przyjdzie żyć z pensji. Obawiam się, że mój syn szybko się przekona, czy Ewa bardziej kocha jego, czy nasze pieniądze – mówi Beata. Zapowiedziała też mężowi, że jak da im choćby złotówkę, to chyba weźmie z nim rozwód i puści go z torbami. Trochę się przestraszył, bo wie, że Beata jest dobrą prawniczką.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione.