Partner: Logo KobietaXL.pl

Bo miłość, która łączyła go z żoną w prawdziwym życiu zdarza się rzadko, czasami czytamy o niej w książkach, widzimy ją na filmach.

- Wie pani, nawet jak żona nie mówiła, to myśmy godzinami rozmawiali. Trochę na migi, ale rozumieliśmy się bez słów. Może ktoś nie uwierzy, ale między nami więź była niezwykła. Dlatego, kiedy trzeba ją było ratować, nie wahałem się ani sekundy – opowiada Janusz.

Znali się można rzec, od urodzenia. Wychowali się na tym samym podwórku, bawili się w tej samej piaskownicy. Dzieliło ich kilka miesięcy, byli z tego samego rocznika. Już chyba w przedszkolu wiedzieli, że zawsze będą razem i w młodym wieku wzięli ślub. Najpierw urodziła się jedna córka, po dziesięciu latach, już kiedy stracili nadzieję na kolejne dziecko, druga.

- Źle się nam nie żyło, pracowaliśmy oboje, ja miałem naprawdę dobre zarobki. Wydawało nam się, że trafiliśmy los na loterii – opowiada Janusz.

Niestety, udar żony zmienił wszystko. Janusz zabrał ją ze szpitala leżącą, praktycznie bez kontaktu. Starsza córka, już wówczas pełnoletnia, odmówiła pomocy w opiece nad matką. Wyprowadziła się z domu. Zostali we trójkę z młodszą córką. Janusz rzucił pracę, zajął się chorą małżonką.

- Ja przysięgałem na dobre i złe, nie wyobrażałem sobie, że oddam żonę w obce ręce. Sam się nią zajmowałem, myłem, zmieniałem pieluchy, walczyłem o jej sprawność. Żyliśmy z oszczędności – opowiada Janusz.

Jeździł z zoną po lekarzach, najmował najlepszych rehabilitantów. Ćwiczył z nią karmił, podawał leki, był pielęgniarzem przez cała dobę.

- Ale nie zaniedbywałem młodszej córki, poszła do prywatnych szkół, chciałem, aby dostała najlepsze wykształcenie. Robiłem, co mogłem. Wydawało mi się, że ona rozumie sytuację – mówi Janusz.

 

Oszczędności jednak szybko stopniały. Janusz sprzedał wszystkie cenne rzeczy. W końcu sprzedał mieszkanie, żeby mieć na dalsze leczenie. Przeprowadzili się do wynajętego lokum. Ale po trzech latach walki udało mu się na tyle usprawnić żonę, że była w stanie sama w domu poruszać się z chodzikiem. Janusz wrócił do do pracy na pół etatu, wydawało się, że staną na nogi. Żona dalej nie mówiła, ale rozumiała wszystko. Godzinami ze sobą rozmawiali, porozumiewała się gestami, wspominali dawne czasy.

- Jak kogoś tak się kocha, to wszystko jest możliwe. Nadal wymagała opieki, ale było bez porównania lepiej. Niestety, radość trwała cztery lata. Przyplątały się inne choroby, w tym złośliwy nowotwór. Wróciliśmy do punktu wyjścia. Lekarze, szpitale, leżenie w łóżku – mówi Janusz.

Sam robił zastrzyki, podłączał kroplówki, woził żonę do rożnych specjalistów.

- Wszyscy wkoło się dziwili, radzili oddać żonę do hospicjum. Rodzina, znajomi, wszyscy się wykruszali. Zostałem na placu boju sam. Córka dorastała, chciała mieć swoje życie i swoje rozrywki. Też to starałem się zrozumieć, choć liczyłem z jej strony na pomoc, w końcu to była jej matka. Ale prawda jest taka, że w nieszczęściu mało kto przy tobie trwa – wzdycha Janusz ciężko.

Po trzech latach walki żona odeszła. A Janusz mówi, że dziesięć lat choroby żony to był czas poniżenia ze strony służby zdrowia, czas bezradności, ogromnej samotności i braku wsparcia z jakiejkolwiek strony. Ale słowa dotrzymał, był z żoną aż do śmierci.

- Młodsza córka wyniosła się z domu. Na odchodnym wykrzyczała mi w twarz, że zmarnowałem jej dziesięć lat życia. Dziś nie jestem jej do niczego potrzebny, nie utrzymuje ze mną kontaktu. Po co jej stary, biedny, schorowany ojciec? Myślę, że ma żal o sprzedaż mieszkania, o to, że wszystko poszło na leczenie jej matki. Starsza córka zeszła na złą drogę, wplątała się w związek z facetem, którego interesuje tylko alkohol i narkotyki – opowiada Janusz.

 

On sam czuje się zmęczony życie, jest schorowanym człowiekiem. Marzy jedynie o spotkaniu z żoną po drugiej stronie tęczy. Ma jednak cel do zrealizowania i tak naprawdę tylko to trzyma go przy życiu.

- Od roku mieszka u mnie wnuk, syn starszej córki. Zabrałem go rodzicom. Dziecko było strasznie zaniedbane. Prosiłem, tłumaczyłem, nic to nie dawało. W końcu powiadomiłem policję – opowiada Janusz.

Jak mówi, informował szkołę, opiekę społeczną, że dziecko chodzi głodne, że nikt się nim nie zajmuje.

- Nie było żadnych reakcji, kiedy więc zadzwoniłem do wnuka i znowu usłyszałem, że od dwóch dni niczego nie jadł, pojechałem do córki. Zabrałem wnuka i zgłosiłem sprawę. Dziś obydwoje mają ograniczone prawa rodzicielskie, a ja jestem jedynym prawnym opiekunem dziecka – mówi Janusz.

To dopiero u niego wnuk poznał smak różnych potraw, Janusz uczy go czym jest prawdziwa troska i miłość. I tylko wnuk sprawia, że Janusz czasami się uśmiecha, bo dawno zapomniał o tym, czym jest niewymuszony uśmiech. Żyje z dorywczych prac, bo nie ma siły iść na pełny etat. Jest ciężko chorym i ciężko doświadczonym człowiekiem. Dziesięć lat opieki nad chorą żoną nie pozostało bez echa.

- Ale muszę mieć jeszcze dla wnuka siłę, muszę mu pomóc wystartować w życie. Jak pani widzi, los napisał dla mnie kiepski scenariusz. Ale gdybym jeszcze raz stanął przed takimi wyborem, zrobiłbym dokładnie to samo. Bo na tym polega prawdziwa miłość – kończy swoją opowieść Janusz.

 

Magdalena Gorostiza

Dla dobra wnuka pana Janusza imię oraz niektóre szczegóły zostały zmienione.

 

Tagi:

miłość ,  małżeństwo ,  choroba ,  życie , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót