Bo to był jego pomysł, ten wspólny wyjazd, bo to mąż Anki, Krzysiek, ma taką rodzinną koncepcję wakacji. Mają dwie dorastające córki, jedna ma lat trzynaście, druga piętnaście. Ta młodsza jeszcze by może chętnie z rodzicami jeździła, gdyby nie było z nimi starszej siostry. Ta starsza wolałaby obóz z rówieśnikami, no i nie znosi młodszej siostry.
- Kłócą się w domu nieustająco, ja mam dość tych o wszystko awantur. Słyszę od znajomych, że to taki wiek, że z tego wyrosną, ale ostatnie dwa lata to czas okropny. Najgorzej było, kiedy były na zdalnym – opowiada Anka.
Szkoła wróciła na normalne tory, ale czas kłótni o wszystko pozostał. Choć każda ma swój pokój, mogłaby się w nim zamknąć, co raz jest trzaskanie drzwiami i jakieś wyzwiska. Kiedy obie córki są w domu, Anka żyje, jak na tykającej bombie.
Z Krzyśkiem raczej rozumieją się w domu dość dobrze, choć mało czasu spędzają wspólnie. On w pracy, ona w pracy, stale jakieś sprawy do załatwienia, domowe i pozadomowe obowiązki.
- Dwa lata z powodu pandemii nigdzie dalej nie jeździliśmy i mąż wymyślił rodzinne wakacje. Starsza córka była przeciwna, szczególnie, że miała mieszkać w pokoju z młodszą. Ale mąż się zaparł, uwielbia morze i plażowanie, może być cały dzień na słońcu. W końcu córka z łaski też uległa, pod warunkiem, że hotel będzie miał atrakcje – wzdycha ciężko Anka.
Ona nie znosi żadnych animacji, hałasu, wrzasku, skoków do basenu. Mąż jednak wybrał hotel-moloch w Turcji, zjeżdżalnie, występy, kilka restauracji. Anka ani plaży, ani upałów nie znosi, nie lubi obcych ludzi wokół siebie. Gdyby to ona wybierała miejsce, chciałaby cichy, kameralny obiekt. Ale uległa namowom męża, nie śmiała się pomysłowi sprzeciwić.
- Zapłaciliśmy blisko 20 tysięcy złotych, bo córki nie mają już żadnych zniżek. Wzięliśmy tak zwany pokój rodzinny, czyli dwa pokoje z drzwiami w środku. Hotel ogromny, na wielkim terenie. Od rana muzyka, w basenach wrzaski, głośne zabawy i jakieś ćwiczenia. Ja byłam chora już od początku – opowiada Anka.
Wyjechała udręczona upałami w Polsce, tam żar lał się dosłownie z nieba. Plaża przy hotelu ogromna, ale zamiast parasoli, które dają namiastkę intymności, jakieś materiałowe dachy i łózka jedno obok drugiego.
- Ludzie od rana piją alkohol, słuchają swojej muzyki, zgiełk, hałas, jakaś masakra. Mąż uwielbia takie klimaty, dla mnie to zamiast wypoczynku, zwykła katorga – mówi Anka.
Córki kłóciły się nieustająco, miały do siebie wieczne pretensje. Nawet zamknięte drzwi nie pomagały, Anka słuchała non stop awantur. Mąż wrzeszczał na nie, żeby był spokój, potem machał ręką. Spędzał czas głównie na basenie, gdzie nie przeszkadzał mu ani gorąc, ani rycząca od rana muzyka.
- Wieczorem ciągnął mnie na idiotyczne występy, których ja szczerze nie cierpię. Poszłam kilka razy, żeby zrobić mu przyjemność, ale mnie to kompletnie nie bawi. Podobnie, jak nie lubię przypadkowego towarzystwa. Więc mąż mi robił wymówki, że nic mnie ne cieszy, że „jestem drętwa”. Czy musi mnie bawić, to co jego? Czy nie mogę zostać w chłodnym pokoju z książką? – pyta Anka.
Ona wolałby coś pozwiedzać, ale córki odmówiły kategorycznie wyjazdów na jakiekolwiek wycieczki. Stwierdziły, że w takim upale nie będą łazić „po żadnych kamieniach”, mąż też się krzywił na spędzanie czasu w autokarze, żeby oglądać jakieś zabytki. Anka raz się wybrała sama i to był najlepszy dzień jej urlopu. Przez dwa tygodnie odliczała czas do powrotu do domu, była bardziej zmęczona, niż przed wyjazdem.
- I po co komu takie wakacje? Nikt z całej czwórki nie był z wyjazdu zadowolony. Moim zdaniem straciliśmy tylko 20 tysięcy złotych, a to był najgorszy urlop w moim życiu – podsumowuje Anka.
Nie wie, dlaczego bała się sprzeciwić mężowi, postawić na swoim, zostać w domu. Mogli też przecież gdzieś sami pojechać, w jakieś bardziej spokojne miejsce. Jej zdaniem, rodzinny urlop na siłę, jest tylko katorgą. Tak to przynajmniej wygląda w jej wypadku. Bo kiedy dziewczynki były młodsze, jakoś inne były te wyjazdy. Teraz, gdy dorastają, Anka ma już ich w domu dosyć, pobyt z nimi 24 godziny na dobę potrafi wystarczająco zszargać nerwy.
Dlaczego wymarzone wakacje zamieniają się w koszmar? Dlaczego już niebawem po rozpakowaniu rzeczy, okazuje się, że zamiast szczęśliwej rodziny na wczasach, pojawiają się konflikty?
- To wynik dwóch ważnych czynników – mówi Janusz Koczberski, psycholog i terapeuta. - Po pierwsze, naszych wyobrażeń o wakacjach, po drugie relacji rodzinnych.
Cały rok czekamy na urlop. Ciężko pracując, marzymy o wakacyjnym wyjeździe. Wybieramy miejsce, hotel i żyjemy przeświadczeniem, że będzie, jak w raju. Tymczasem tłumy na plaży, tłumy na basenie, wrzeszczące dzieciaki, to obrazek znajomy wielu turystom. Do tego upał, który obezwładnia, stłoczona na małej powierzchni rodzina, siłą rzeczy zaczyna się kłócić.
- Jeśli ludzie w domu mijają się w pośpiechu, nie ma rytuału rozmów, wspólnych posiłków, to trudno oczekiwać, że wakacje będą cudowne. Owszem, może się zdarzyć, ale jest to raczej rzadkość. Bycie ze sobą 24 godziny na dobę przez dwa tygodnie wymaga dobrych relacji w rodzinie - tłumaczy Koczberski.
Dlatego z reguły dość szybko dochodzi do konfliktów. Zaczynają się wzajemne pretensje, często kłótnie.
– A branie na urlop nastolatków, które nie chcą z nami jechać, nie jest naprawdę najlepszym pomysłem. Dzieci w tym wieku wolą jechać na obóz, przymusowy wyjazd ze „starymi” to dla nich prawdziwa katorga – wyjaśnia psycholog.
Często jednak pokutuje stereotyp rodzinnych wakacji, zupełnie jak z reklamówek biur podróży. Uśmiechnięta rodzina, szczęśliwe dzieciaki. W praktyce, z wielu powodów, ten model nie ma szansy powodzenia
- Bo do wspólnego pokoju jadą ludzie, którzy nie tylko słabo się znają, ale w dodatku nie zawsze lubią być ze sobą. Rodzice zmęczeni pracą, kłócące się rodzeństwa. W hotelowym pokoju, jak w soczewce skupiają się wtedy wszystkie pretensje, żale, zaszłości i relacje w rodzinie. I nie jest to żaden urlop tylko męczarnia. Dlatego czasami warto spędzać wakacje oddzielnie. Niech każdy robi, to co lubi. Wtedy jest prawdziwy wypoczynek – mówi Janusz Koczberski.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione.