- Nienawidzę go – mówi.- Brzydzę się nim a jednocześnie mam świadomość, że nie mam jak od niego odejść.
Nawet ze spaniem nie ma się jak przenieść. W salonie stoi skórzana kanapa – kiedyś dumnie zakupiona na wyprzedaży w holenderskim sklepie. Może i ładna, ale spać na niej się nie da. Dorota raz próbowała, rano nie mogła rozprostować pleców.
Życie takie zwyczajne
Ona na emeryturze, on też, od niedawna. Ona całe życie urzędniczka, on podobnie. Dorobek – udana córka, dwupokojowe mieszkanko, działka pracownicza i stary samochód. Jeszcze kilka lat temu gnieździli się w salonie, Ewa w drugim pokoiku.
- Wyjechała na studia aż do Wrocławia – wzdycha Dorota. – Mówiła, że tu w Lublinie się dusi. I tam została po studiach.
Daleko. Dlatego córkę widują kilka razy w roku. Mieszka w wynajętym mieszkaniu z chłopakiem. Dorota do niej też nie może uciec. Zresztą wstyd byłoby o tym wszystkim nawet mówić córce.
Ale kiedy Ewa wyjechała, to w domu zrobił się luksus. Przenieśli się ze spaniem do jej dawnego pokoju, Marek zainstalował tam też swoje biurko i na nim komputer.
- Przeklęta maszyna, przez ten laptop to wszystko – mówi Dorota. – Założył internet i siedział całymi godzinami. Jakby go opętało. Potem się wyjaśniło.
Starość miała być dobra
Dorota nie liczyła na wiele. Ani teraz ani wcześnej. Nigdy nie miała eleganckich rzeczy, jedna wyjściowa garsonka musiała wystarczyć na wszelkie uroczystości. Nie była zagranicą. Wczasy tylko z FWP a potem u rodziny na wsi albo na działce w altance. Całe życie ciężko pracowała, pracę miała odpowiedzialną – przy pieniądzach. I dom cały na głowie, bo Marek uważał, że kobieta musi robić wszystko. Nie narzekała, bo nie pił, nie palił, oddawał prawie całą pensję. Kiedy przeszli na emeryturę, Dorota liczyła, że odetchnie. Że pojeżdżą po Polsce, bo jest przecież samochód, może uda się zobaczyć nigdy niewidziane miejsca?
- Może to nie było życie jak z bajki – mówi. – Ale też nie oczekiwałam wiele więcej. Chciałam mieć dobrą starość, przy boku człowieka, którego szanuję i on mnie szanuje. A teraz? Czuję się jak więzień.
Spotkał ją w internecie
- Siedział i siedział przy tym komputerze – mówi Dorota. – Godzinami całymi. Nie wiem, co robił, bo się na tym nie znam. Nie pozwolił dotykać, chyba by zabił. Hasło nawet założył.
Ona z komputerem raczej na bakier, ot jakieś podstawowe funkcje, więc zadziwiona była, ile można przy nim siedzieć. Marek coś pisał, przeglądał, mówił, że chce wiedzieć, co się na świecie dzieje.
- No to się dowiedział – prycha Dorota. – Że jest tam jego panienka z podstawówki. I że dalej za nim wzdycha. Stara lafirynda i tyle, podrywaczka cudzych mężów.
Marek stale pilnował, by nie widziała co robi.
- Ale raz zadzwonił siostrzeniec domofonem, żeby szybko schodził, bo mieli wymieniać opony. Zostawił otwarty komputer z tego pośpiechu – mówi Dorota. – Zajrzałam z ciekawości. A tam same świństwa!
Przejrzała pocztę męża. A tam listy miłosne, wyznania, opowieści.
- Uszy mi płonęły, bałam się, że wejdzie – dodaje Dorota. – Ale nie mogłam przestać. Pisali do siebie takie rzeczy, normalnie pornografia. I żalił się na mój temat, że jestem nudna, że zmarnowałam mu życie. To było jeszcze gorsze.
Jak mąż wrócił do domu, nie wytrzymała. Wyrzuciła w twarz wszystko. Kazała pakować walizki, niech się wynosi do tej lafiryndy!
- Tłumaczył, że spotkał ją przypadkiem na Facebooku, czy jak tam i tak się zaczęło – dodaje Dorota. – Że to bez znaczenia, ot takie sobie wysyłali maile, dla zabawy bardziej. Dla zabawy mnie oczerniałeś? – pytałam. Mówił, żebym nie brała sobie tego do serca.
Czas goi rany
Nie wyprowadził się bo i gdzie by poszedł? Nie rozmawiali chyba kilka miesięcy. Dorota nie mogła pogodzić się z takim świństwem. Ale na rocznicę ślubu przyniósł kwiaty, przeprosił, obiecał, że to tylko głupoty, że już nigdy więcej. Wtedy jeszcze pracowali oboje, więc widywali się kilka godzin dziennie. Jakoś przyschło choć zadra została.
- W końcu mu wybaczyłam – mówi Dorota. – Każdy może popełniać błędy. Faktycznie rzadziej siedział przy komputerze, uznałam, że w końcu przestał, zmądrzał.
Dokończyli remont mieszkania, już na emeryturze zadbali o altankę na działce. Ona w lecie siedzi tam całymi dniami. On też pomaga. Dorota pichci przetwory, kisi ogórki, smaży konfitury. Emerytury nie są za wysokie, a w końcu wszystko ma ze swojej działki. W domu też zawsze jak w pudełeczku. W salonie nowy dywan, piękna kanapa, ta z holenderskiego sklepu, na której spać się co prawda nie da i nawet nowy telewizor, duży, kolory ładnie widać.
- Sądziłam, że tak już dożyjemy – mówi Dorota. – Może bez wielkich wzlotów ale w spokoju i przyjaźni. Żeby był obok ktoś, kto szklankę wody poda w chorobie. Czy to są wielkie marzenia?
Jak grom z jasnego nieba
- Uwierzyłam draniowi, jak ta głupia uwierzyłam – Dorota dziwi się sama sobie. – Aż tu kilka ze trzy miesiące temu jak siedział w łazience, sygnał SMS-a. On ma taki nowoczesny telefon, palcem się suwa. Tam na ekranie cała wiadomość się wyświetla. Czytam „ Kochanie odpisz mi szybciutko, bo strasznie tęsknię za całuskami” I kto to pisze, znowu ta lafirynda.
Wyszedł z łazienki. Cała się telepała. Kazała otworzyć komputer. Nie chciał, sama włączyła.
- Wie pani, że zabrał się prawie do bicia – Dorota ma łzy w oczach. – Za ręce mnie złapał i wykręcał. A czego się nasłuchałam. Że stara jestem, gruba, nudna, że ma mnie po prostu dosyć. Za wszystkie lata usługiwania, podawania obiadków, prasowania koszul.
Więc niech się już do niej nie odzywa. Nie pierze mu, nie gotuje specjalnie dla niego, w domu mijają się jak obcy. Wieczorem w sypialni panuje grobowa cisza. Dorota często długo nie może zasnąć. Zabiera książkę i idzie do kuchni.
Skazana na dożywocie
Robi sobie herbatę, zapala papierosa. Chce czytać, ale najczęściej nie może. Wpatrzona w jeden punkt myśli o swoim życiu.
- Gdybym miała gdzie i za co, to bym się z tego domu wyniosła – to najważniejsze – mówi – Ale ja mam 1400 złotych emerytury i żadnych oszczędności. Gdyby był chociaż jeszcze jeden pokój, żeby drzwi zamknąć i mieć trochę intymności.
Pokoju nie ma, zostaje małżeńskie łóżko we wspólnej sypialni. W tym łóżku człowiek, na którego nie może już patrzeć. Teraz oboje nawet nie wychodzą z domu. Siedzą kolejny tydzień w izolacji, jak każdy. Zaczęli trochę rozmawiać, ale tylko „służbowo”. Jak trzeba coś kupić albo za coś zapłacić. Bo teraz to trzeba uzgodnić.
- Czuje się jak więzień skazany na dożywocie – mówi Dorota.
Magdalena Gorostiza
P.S. Imiona i niektóre szczegóły na prośbę bohaterki zostały zmienione