Ewa urodziła się i wychowała na wsi. W domu były trzy córki, najstarsza Krystyna, potem Ewa i na końcu Halina, oczko w głowie matki.
- Na wsi była tradycja, że jedno dziecko miało opiekować się rodzicami do śmierci – opowiada Ewa. - Wybór padł na Halinę. Rodzice rozpisali na nas trzy pole, żeby mieć rentę. Na Halinę zapisali dodatkowo dom, zabudowania gospodarcze, duży sad i ogród. Za dożywocie. Ona miała dostać majątek, ale miała też z nimi mieszkać.
Krystyna wyemigrowała do Kanady, mieszka tam do dziś. Ewa wyjechała kilkadziesiąt kilometrów od rodzinnej wsi, poszła na gospodarkę męża. Z rodzicami została Halina, ojciec zmarł dość szybko, w domu została tylko matka.
- No i szwagier i syn. Mieszkali razem we czworo. Potem syn Haliny wyjechał na studia i do domu nigdy nie wrócił – opowiada Ewa. - A oni tam żyli we trójkę.
Ewa nawet myśleć nie chce, co to było za życie, szwagier się rozpił i Ewa uważa, że to przez jej matkę.
- Nie powinno się źle mówić o zmarłych, ale moja matka była toksyczną kobietą, zrozumiałam to wiele lat później – mówi Ewa. - Wiecznie udawała chorą, stale chciała opieki, marudziła, wyrzekała na wszystko, naprawdę potrafiła zatruć życie.
Więc starsze siostry nie zazdrościły Halinie ojcowizny. Tak naprawdę wolały nie mieć tego majątku, ale za to mieć spokój. Krystyna dawno odizolowała się od rodziny żyjąc na obczyźnie. Ewa rzadko jeździła do matki. Nie lubiła tych spotkań, współczuła tylko Halinie, która nikła w oczach.
- Rozwiodła się ze szwagrem, zostały we dwie. Matka nie umilała jej życia – opowiada Ewa. - Było mi jej żal, ale zgodziła się na taką rolę. Może uważała, że nie może odmówić? Może chciała mieć dom bez pracy i wysiłku? Tego nie wiem. Nigdy nie rozmawiałyśmy na ten temat. Ale cenę zapłaciła wysoką.
Bo Halina w dość młodym wieku ciężko zachorowała. Ewa jest pewna, że wpływ na to miały jej rożne przeżycia. Te ze szwagrem i z matką, która bywała nie do wytrzymania.
- Ja myślę, że serce Haliny zwyczajnie nie wytrzymało, odeszła nagle na zawał – opowiada Ewa.
W tej sytuacji teoretycznie matką powinien zająć się syn Haliny, bo on wszystko dziedziczył. Ale Ewa mówi, że jemu zależało tylko na tym, żeby dom sprzedać, nie miał zamiaru zajmować się babką.
- I matka wymusiła na mnie, żebym ją wzięła do siebie. „Nosiłam cię dziewięć miesięcy pod sercem, musisz się mną zająć” – tak do mnie mówiła. Uważała, że to mój psi obowiązek, ona była świetna manipulantką – opowiada Ewa.
Jej mąż jednak nie zgodził się, aby teściowa zamieszkała z nimi i Ewa tak naprawdę jest mu za to wdzięczna. Niedaleko od ich domu jest agroturystyka. Ewa z Krystyną uradziły, że wynajmą u pani Helenki pokój dla matki. Był taki jeden na uboczu, miał nawet małą kuchenkę. Krystyna obiecała pomóc finansowo, bo matka miała raptem tysiąc złotych renty.
- Ale i tak wszystko było na mojej głowie – wzdycha Ewa ciężko. - Przychodziłam do matki dwa razy dziennie, przynosiłam jej jedzenie. Wysłuchiwałam jej uwag i żalów. A syn Haliny majątek sprzedał. Matka nawet nie miałby gdzie wrócić. Byłam uwiązana do matki, choć to nie ja miałam się nią zająć, ale w końcu wszystko spadło na mnie.
Minęło kilka lat, matka się starzała, zaczęła się demencja, bywała nie do wytrzymania. Pogorszył się też jej stan fizyczny, wymagała coraz większej opieki. Ewa miała momentami dość, czuła się coraz bardziej zmęczona.
- Jestem wierzącą osoba, poszłam kiedyś do kościoła i powierzyłam matkę Bogu, prosiłam go o pomoc, żebym wytrwała, żebym dała radę – opowiada Ewa. - Jakoś mi się wtedy lżej zrobiło, choć matka wcale nie stała się lepsza. Ale ta modlitwa dodała mi sił.
Ewa nadal spełniała swoje obowiązki, była u matki rano, przynosiła śniadanie i obiad, potem wpadała pod wieczór.
- I pamiętam ten dzień, jak dziś. Zadzwoniła wieczorem znajoma z gminy, żebym przyjechała szybko, bo mamy jakieś zaległości, żeby odsetek potem nie płacić. Pomyślałam, że pojadę z samego rana, do matki przyjdę trochę później – opowiada Ewa. - I tak zamiast o ósmej rano, zjawiłam się u niej po godzinie dziesiątej.
Weszła do pokoju, matka leżała na podłodze. Już nie żyła. Ewa wpadła w panikę, miała żal do siebie, że nie przyszła wcześniej.
- Miałam straszne wyrzuty sumienia, że można ją było uratować, że jeszcze by żyła, że to wszystko przez to moje spóźnienie – wspomina Ewa.
Nie dawała sobie z tym rady, ale w końcu przyszła jedna myśl. Że przecież Ewa powierzyła matkę Bogu, a on wie, co było dla jej matki najlepsze. Że może to wszystko było po to, by matka mogła odejść? Że dlatego Ewa musiała wtedy pojechać rano do gminy?
- Zrobiło mi się jakoś lżej. Szczególnie, że nasza lekarka rodzinna powiedziała, że nawet gdyby matkę uratowano, to byłaby jak warzywo. Bo to musiał być rozległy udar – opowiada Ewa. - A jeszcze później zobaczyłam u koleżanki jej leżącą matkę, taką bez kontaktu. Pomyślałam sobie, że taka wegetacja jest czymś strasznym. I dla tej osoby, co leży i dla jej opiekunów. A ja do tej koleżanki nigdy do domu nie chodziłam. I uznałam, że to był dla mnie znak, że w gruncie rzeczy stało się dobrze, że tak właśnie miało być. Że Bóg wie, co robi...
Magdalena Gorostiza
Imiona zostały zmienione.