Oto jej historia:
„ Szczerze to mam dość wszystkiego, jestem umęczona, zrezygnowana, czasami wściekła. Nie tak moje życie miało przecież wyglądać. O założeniu rodziny nawet już nie myślę. Zresztą nie mam nawet gdzie kogoś poznać. Jeszcze parę lat temu, zaraz po studiach, byłam pełna entuzjazmu. Dziś opadam z sił, są dni, że żyć mi się nie chce. Pochodzę z małej wsi, daleko od Warszawy. Ale moja mama zawsze chciała, żebym miała wykształcenie, żebym nie musiała tyrać, jak ona. Moi rodzice nie są bogaci. Z trudem łożyli na moje utrzymanie w stolicy, dorabiałam od zawsze. Potem byłam szczęśliwa, znalazłam pracę, oszczędności życia rodziców poszły na wkład na moje mieszkanie. Mam do spłaty kredyt hipoteczny. Jeszcze niedawno płaciłam 1300 złotych miesięcznie, dziś to 2500 złotych. Żeby podołać, zawsze musiałam mieć dwie prace. Ale jeszcze trzy lata temu było znacznie łatwiej. W zeszłym roku dostałam awans, byłam bardzo szczęśliwa – zarabiam 4000 złotych na rękę. Radość trwała krotko. Przy racie w wysokości 2500 złotych, zostaje mi raptem 1500 złotych. Na czynsz, na jedzenie, na samochód. Mam starego grata, ale jest mi potrzebny na dojazdy. Czasami wymaga naprawy i wtedy jest dramat. Pożyczam od znajomych pieniądze.
Jedna praca nie wystarcza. Dorabiam popołudniami i w soboty. Kiedy wracam w sobotę wieczorem do domu, padam. W niedziele odsypiam cały tydzień, wstawiam pranie, sprzątam, obejrzę coś w internecie. Nigdzie nie wychodzę, nie mam z kim i za co. Płacę 600 złotych czynszu, ale podobno znowu ma wzrosnąć. Jeszcze rachunek za prąd, niby niewielki, ale dla mnie każde obciążenie finansowe spędza mi sen z powiek. Czy wystarczy? Czy dam radę wszystko opłacić? Do tego telefon, wifi w domu, benzyna, choć staram się jeździć samochodem tylko wtedy, kiedy muszę. Z dodatkowej pracy wyciągam około 1600 złotych miesięcznie. Główna pensja idzie na opłaty. Za te pozostałe pieniądze muszę kupić jedzenie, odłożyć na lekarza, bo czasami muszę iść na prywatną wizytę.
Rodzice mi nie pomogą, bo nie mają z czego. Nie przeniosę się do nich, bo na wsi nie znajdę pracy. Mogliby mi dać warzywa z ogródka, jajka od własnych kur, przetwory. Ale mieszkają 380 km ode mnie. Nie pojadę po te rzeczy, bo taki wyjazd to około 500 złotych. Środkami komunikacji jechałabym cały dzień w jedną stronę. Nie stać mnie na taki luksus, żeby brać wolne.
Nie pamiętam kiedy byłam na wakacjach. Urlop wykorzystuję na dłuższe wyjazdy do domu. Na Boże Narodzenie, zostaję wtedy na wsi do Nowego Roku. I w lecie, żeby pochodzić po lesie i po łące. Tyle mojego wypoczynku. Że się wyśpię, że mama ugotuje domowy rosół. Wtedy wracam z zapasami. Ale to jest dwa razy do roku.
Wstaję rano i widzę w lustrze umęczoną, młodą kobietę. Boję się nawet iść na zwolnienie lekarskie, pracuję zawsze mimo choroby. Boję się, że zostanę zwolniona, że znajdzie się ktoś lepszy, bardziej wytrzymały na moje miejsce. I szczerze mówiąc, mam dosyć.
Co gorsza, nie widzę żadnych perspektyw. Więc czasami tak sobie myślę, żeby sprzedać mieszkanie, spłacić ten cholerny kredyt. Spakować plecak, kupić bilet w jedną stronę, gdzieś daleko, gdzie ciepło i morze ciepłe. Bo mam ochotę z tego kraju uciec. Zostałoby mi parę złotych, znalazłabym jakąś pracę. Ja nie potrzebuję dużo. Chcę tylko żyć bez strachu, że nie podołam, że zacznę się zadłużać. Wstawać rano uśmiechnięta. Nie chcę pracować tylko na opłaty. Bo nie widzę w takim życiu żadnego sensu.”
Magdalena Gorostiza
A jak wam się żyje w obecnej rzeczywistości? Czekamy na listy redakcja@kobietaxl.pl