- On się z tą kobietą zaraz po śmierci siostry na stałe związał. Potem nawet ślub cichy wzięli. Ja nie mogłam tego zrozumieć, że tak można tak, bezdusznie – opowiada Alina. - Nie chciałam mieć z nimi niczego wspólnego.
Przyznać jednak musi, że kiedy Marta, jej siostra, zachorowała na raka, pierwsze dwa lata szwagier zachowywał się wzorowo. Choć rokowania nie były najlepsze, zagrzewał Martę do walki. Jeździli po różnych klinikach w Polsce, szukali pomocy, gdzie tylko się dało. Wszędzie dostawali podobną odpowiedź.
- To nie były czasy jak teraz, zbiórek na leczenie, takich możliwości – opowiada Alina. - Ale i wówczas szwagier bardzo się starał. Dzwonił, wypytywał, szukał po całej Polsce.
Marta na raka zachorowała młodo, nie miała jeszcze pięćdziesiątki. Standardowo podano jej chemię, żeby guza zmniejszyć, potem była operacja. Potem znowu chemia, naświetlania. Terapia była wyczerpująca.
- Brałam w tym wszystkim udział, bo chodziłam do nich praktycznie codziennie. W końcu to moja jedyna siostra – opowiada Alina. - To jest szalenie przygnębiające, jak odchodzi ukochana osoba i nie można jej pomóc.
To dom Marty zamienił się w szpital, bo ona unikała szpitala jak ognia. Przychodziła opiekunka, bo szwagier musiał pracować. Ale po pracy już sam zajmował się Martą. Był nawet moment, że wydawało się, że idzie ku lepszemu, wszyscy byli szczęśliwi. Nagle wznowa, przerzuty, kolejne leczenie.
- Było już wiadomo, że rokowania są bardzo kiepskie – mówi Alina. - Ale siostra żyła jeszcze trzy lata. Umarła, jak chciała, w swoim domu.
Tego to szwagrowi Alina zarzucić nie może, żeby chciał się Marty pozbyć, mieć problem chorej żony z głowy. Ich córka studiowała poza domem, chciała nawet przerwać naukę, ale szwagier kategorycznie jej tego zabronił.
- Marta też tego nie chciała, więc tak naprawdę sam z chorą żoną został. Ale po dwóch latach znalazł sobie kochankę. I to było dla mnie takie okrutne – mówi Alina. - Tu Marta ciężko chora w domu, a on wieczorami z domu znikający.
W dzień nadal była opiekunka, szwagier wpadł na pomysł, żeby wynająć pokój studentce pielęgniarstwa. Za darmo, ale żeby nocami była pod ręką. Marta brała silne leki, również usypiające. I Alina wie, że jak tylko szwagier położył ją spać, to praktycznie codziennie wychodził z domu. Wychodził też popołudniami, kiedy Alina przychodziła do siostry.
- Nie pytałam, gdzie chodzi, ale szybko rozniosło się, że do jakiejś kobiety jeździ. Ja się nie odzywałam, nikt rzecz jasna nie mówił o tym Marcie. Czy ich córka wiedziała, tego nie wiem, bo przecież do domu przyjeżdżała tylko czasami na weekendy – opowiada Alina.
Ostatnie miesiące życia Marty były bardzo ciężkie. Ale szwagier słowa dotrzymał, nigdy nigdzie żony nie oddał. Kiedy umierała był przy niej, trzymał ja za rękę.
Na pogrzebie zjawiła się też ta jego kobieta, Bożena, co Alinę zatrzęsło. Co prawda nie podchodziła do nikogo, trzymała się z boku, ale przyszła i Alina uważała, że to szczyt bezczelności. Potem szwagier się już ze swoją znajomością nie krył.
- Mirek wziął z Bożeną ślub jakieś pół roku po śmierci Marty. Jego córka to zaakceptowała, może uważała, że skoro ona jest daleko, to lepiej, żeby ojciec nie był samotny – opowiada Alina. - Ja byłam zaproszona na ślub, ale uradziliśmy z mężem, że nie pójdziemy. I wtedy zerwały się wszystkie kontakty.
Lata płynęły, Alina czasami widywała się z córką Marty. Wiedziała, że Mirkowi dobrze się układa, że jakoś z Bożeną się dogadują, żyją spokojnie, jest im razem dobrze. Rok temu szwagier nagle zmarł na zawał. Alina uznała, że nie wypada nie pójść na pogrzeb.
- No i po pogrzebie Bożena zaprosiła mnie na stypę, prosiła, żebym była, bo chce ze mną pogadać – mówi Alina. - Poszłam choćby ze względu na córkę Mirka. No i na całą sytuację.
Pożegnalny obiad Bożena zrobiła w domu, było kilka osób z rodziny, szybko się rozeszły. Zostały w końcu we dwie, bo córka Mirka ze swoim mężem pojechali dość prędko, śpieszyli się do dzieci.
- I Bożena mi wówczas powiedziała, jaka była prawda. I szczerze mówiąc, zrobiło mi się głupio – wzdycha Alina. - Bo ja posądzałam szwagra o namiętne igraszki, a on tak naprawdę pomocy szukał.
Poznali się z Bożeną na grupie wsparcia dla osób w żałobie, choć żona Mirka jeszcze wtedy żyła. Ale on wiedział, jakie są rokowania i chciał przygotować się do straty.
- Dowiedziałam się od Bożeny, jak bardzo Martę kochał, jak nie mógł pogodzić się z jej chorobą. Jak ciążyło mu to, że nie mógł nikomu się wypłakać, jak musiał w domu udawać twardego chojraka, przed Martą, przed córką, nawet przede mną – mówi Alina. - Bożena też męża straciła, wiedziała, co to znaczy. Zaczęli się spotykać poza grupą. On do niej przyjeżdżał i Bożena jest zdania, a ja teraz też w to wierzę, że tak naprawdę Mirek dzięki niej to wszystko przetrwał. Przecież to były długie lata życia w świadomości, że ukochana kobieta w każdej chwili może umrzeć.
Alina dużo o tym myślała i o słowach Bożeny również. O tym, że to Marta chorowała, ale Mirek też już nie miał normalnego życia. Żadnych rozrywek, żadnych wyjazdów, żadnego prawa do codziennych radości. Póki Marta walczyła, wierzył, że się uda. A po dwóch latach jej choroby, wiedział, że nie mają już szansy.
- I Bożena mi tłumaczyła, że nikt tego nie zrozumie, kto nie był w takiej sytuacji. Bo o zdrowej osobie wtedy nikt nie myśli. Że ona też potrzebuje wsparcia, zrozumienia, potrzebuje komuś pokazać swoją słabość. Bo też ma prawo do tego, żeby się załamać, żeby być zmęczoną, mieć wszystkiego dosyć – mówi Alina. - I faktycznie tak było. Mirek nas wszystkie trzy pocieszał, Martę, mnie, córkę. Ja też go nigdy nie spytałam, jak on się w tym czuje, nie zaproponowałam, żeby sobie na przykład na kilka dni wyjechał. Mnie ta rozmowa nauczyła bardzo wiele, choć w moim przypadku już jest niestety za późno.
Ale właśnie dlatego Alina chce opowiedzieć tę swoją historię. By nie zapominać o tych, którzy muszą dźwigać na sobie ciężar choroby bliskich im osób. Z reguły przecież odmawia im się nawet prawa do śmiechu. Do wypoczynku, do zadbania o siebie, do możliwości oderwania się od szarej rzeczywistości.
- Każdy pyta tylko o chorego, on jest w centrum uwagi. Ja też nie pytałam nigdy Mirka o to, czy przypadkiem nie potrzebuje pomocy. Nie takiej fizycznej, w sensie przychodzenia do Marty. Siostra była najważniejsza, od niego wymagałam, aby stanął na wysokości zadania – mówi Alina. - A potem osądziłam.
Jest w niej dziś żal, że wydała wyrok tak bardzo pochopnie. Poszła kiedyś samotnie na grób szwagra, żeby go przeprosić.
- Chyba mnie usłyszał, bo potem mi się przyśnił. Nic nie powiedział, ale się uśmiechnął – mówi Alina. - Mam nadzieję, że mi wybaczył. Ale ja do końca życia będę miała wyrzuty sumienia. Że tak naprawdę zostawiłam go w wielkiej potrzebie.
Magdalena Gorostiza
Chcesz, żebyśmy opisali twoją historię? Napisz do nas redakcja@kobietaxl.pl