Ale on zaraz się rozłączył. I choć Joanna próbowała dzwonić wielokrotnie, nie odebrał. Wysłał wiadomość – nie dzwoń, spotkamy się, wszystko wyjaśnię.
Nie wiedziała, co ma zrobić ze sobą. Dzwonić do kogoś? Do koleżanek? Do dzieci? Nie docierała do niej ta sytuacja, nie mogła w to uwierzyć. Jeszcze pół godziny wcześniej delektowała się sierpniowym popołudniem w ogrodzie. Uwielbia sierpień i tę porę przed zachodem słońca. Światło jest wówczas takie miękkie i takie złociste, siedziała na tarasie w fotelu i patrzyła jak urzeczona. Czuła się szczęśliwa, spokojna, spełniona.
- Jesteśmy zamożnymi ludźmi, ja mam biuro nieruchomości, mąż własną, dużą firmę. Życie nie dawało mi w kość, myślałam, że tak będzie zawsze – mówi Joanna. - Spokojnie, zestarzejemy się razem bez wzlotów i bez upadków. Dzieci mamy dorosłe, są „na swoim”, dobrze im się układa.
Tak ona widziała ich wspólne życie. Marcin miał jednak inną wizję. Wtedy, w ten sierpniowy dzień, zdziwiło ją trochę, że wziął samochód. Powiedział, że pojedzie z psem do lasu, choć zwykle chodził na nieodległe pola, żeby pies się mógł tam wybiegać, bo mieszkają na przedmieściu. Ale nie zapaliła jej się w głowie żadna lampka, przyjęła to do wiadomości. Miała jeszcze chwilę posiedzieć w ogrodzie, a potem zacząć przygotowania do wspólnej kolacji. Jak zwykle, jak co dzień. Tyle, że ten dzień okazał się zupełnie inny, choć nic nie zapowiadało, że będzie ostatnim dniem jej małżeństwa.
- A potem pomyślałam, że musiał to planować, że szukał momentu, w którym zbierze się na odwagę – mówi Joanna. - Że nie wiedział, jak ma to zrobić, nie potrafił jednak ze mną szczerze porozmawiać.
Całą noc nie spała, poszła do pracy z podkrążonymi oczami, wymówiła się migreną. Do dzieci nie dzwoniła, nikomu nic nie powiedziała. Może gdyby żyła jej matka, zadzwoniłaby do niej. A tak, czuła się bardzo samotna.
- Marcin zadzwonił po południu, spytał, czy może przyjechać – mówi Joanna. - Chciał porozmawiać, zabrać kilka rzeczy. Zgodziłam się, chciałam wiedzieć, o co chodzi, chciałam przemówić mu do rozsądku.
Przyjechał bez psa, co jakby miało podkreślić, że nie ma zamiaru do domu wracać. Rozmowa nie była łatwa. Powiedział Joannie, że dalej tak żyć nie może, że czuje, jak powoli umiera. Że ten marazm, ta rutyna dosłownie go wykańcza. Że odszedł do kobiety, którą Joanna zna. Że to nie chodzi o wielką miłość, ale o wspólnotę dusz, o rzeczy, które ich razem kręcą.
Tak, Joanna ja znała. Prawniczka, w jej wieku, czasami korzystali z jej usług.
- Byłam zdziwiona, że nie było młodszej, bardziej atrakcyjnej. Tylko Beata. Stara panna, koścista, nie dbająca o zmarszczki, o to by się odmładzać – mówi Joanna. - Zawsze dobrze ubrana, to fakt. I kobieta nietuzinkowa. Biega maratony, wspina się na skałki, lata paralotnią. Ją wybrał, bo mieli „wspólnotę dusz”.
To prawda, Joanna nigdy nie chciała żadnych ekstremalnych atrakcji. Nie miała ochoty na wysiłek fizyczny, nie uprawiała żadnych sportów. Propozycje męża, by popłynąć na spływ, iść na trekking po górach, zawsze zbywała. Wolała pławić się w wygodzie, pojechać do SPA, leżeć z drinkiem nad basenem.
- Ale przecież mu nie broniłam, mógł jechać gdzie chce i robić, co chce – mówi Joanna. - Ale on powiedział, że nie bawiły go samotne wypady, że pewne rzeczy chce się przeżywać z kimś wspólnie.
Nie wie, kiedy Marcin związał się z Beatą, jak długo się spotykali. Nie pytała, to już nie miało znaczenia. Mąż powiedział jej, że rozwodu nie chce, że mają spory majątek, nie ma sensu go dzielić, i tak go wezmą dzieci. Więc jeśli Joannie taki układ nie przeszkadza, to nie muszą iść do sądu. Że zostawi jej dom, że niczego nie chce. Zabierze tylko trochę ubrań i osobistych drobiazgów. I psa, bo pies jest jego, a Joanna i tak nie lubiła go nigdy za bardzo.
- Rozmawialiśmy, ale ja się czułam, jakbym grała w jakimś filmie. To jest nie do opowiedzenia. Ktoś, kto tego nie przeżył, nie jest w stanie zrozumieć – mówi Joanna. - Ja się czułam, jakby to nie o mnie chodziło, jakbyśmy rozmawiali o kim innym.
Marcin obiecał, że sam z dziećmi pogada. Że wszystko im wyjaśni. Przepraszał Joannę za sposób, w jaki odszedł, ale bał się, że inaczej nigdy nie podejmie tej decyzji.
- Potem zabrał trochę rzeczy i sobie poszedł, a ja zostałam w naszym wielkim domu sama. Poczułam ból, dosłownie taki fizyczny, poczułam w sobie wielką pustkę, myślałam, że zwariuję – wspomina Joanna. - Zaczęłam się dusić, dostałam chyba ataku paniki. A potem wszystko mi przeszło. I trzeba było zacząć składać na nowo swoje życie.
Długo nie mogła się pozbierać. Dzieci dzwoniły, wiedziała, że też są w trudnej sytuacji. Kochają ojca, zawsze im imponował. Joanna nie chciała psuć tych relacji. Znajomym wytłumaczyła dość oględnie, że postanowili się z Marcinem rozstać.
- Ja nie mam przyjaciółek, nie wierzę w te kobiece przyjaźnie, szczególnie że zawsze byłam raczej obiektem zazdrości – mówi Joanna. - Nie dzwoniłam więc do nikogo, nie wypłakiwałam się w telefon i chyba lepiej. Nie chciałam być ofiarą. Postanowiłam raczej szukać odpowiedzi na pytanie, co w życiu jest ważne.
Zainteresowała się duchowością, zaczęła czytać, jeździć na warsztaty. Czas mijał, powoli przyzwyczaiła się do nowej sytuacji. Dwa lata później i to też był piękny sierpień, pojechała na warsztat na Mazury. Tam poznała Marka.
- Facet w moim wieku, wdowiec, żona nagle zginęła w wypadku – mówi Joanna. - Też chciał zrozumieć sens tego wszystkiego, też szukał odpowiedzi, ukojenia bólu.
Zaczęło się od rozmów. Były cudowne. Siedzieli na łące, w tym samym ciepłym świetle, które ona wspomina z dnia rozstania. Rozmawiali o tym, że tak naprawdę człowiek nie wie, kiedy jest ten ostatni szczęśliwy moment, kiedy wydarzy się coś, co w pył wszystko zetrze. Że tak rzadko ludzie żyją piękną chwilą, nie doceniają tego, co mają tu i teraz. Marek też pamiętał ten telefon z policji. Żona była w szpitalu, jeszcze żyła. On moment wcześniej wybierał jakieś meble w katalogu. Żona chciała zmienić wystrój salonu. Pojechał do szpitala, żona już odeszła.
- Rozmawialiśmy o sensie życia, o wartościach, o karmie i jej prawach – wspomina Joanna. - O tym, że jak coś się kończy, to znaczy, że musiało się skończyć i nie da się tego zatrzymać.
Przyjaźń przerodziła się w coś więcej i choć dzieli ich blisko 200 kilometrów, często się spotykają. Nie myślą o wspólnym zamieszkaniu, o stałym związku. Codziennie ze sobą rozmawiają, jeżdżą do siebie.
- Ja czuje się przy nim bezpiecznie, rozmawiamy o rzeczach, o których nigdy z Marcinem nie rozmawiałam – mówi Joanna. - Żyję nagle w jakimś innym wymiarze i jeśli dziś ktoś by mnie spytał, czy żałuję, że mąż mnie zostawił, to odpowiem, że nie. Bo poznałam zupełnie inne życie, innych ludzi. Jestem wolnym człowiekiem, robię, co chcę. I to jest piękne. Ale mam szczęście, że mam pieniądze. Nie ma co tego ukrywać.
Wahała się, czy opowiedzieć swoją historię, ale zdecydowała się zadzwonić.
- Bo wie pani, ja przeczytałam artykuł o pani Ewie, którą mąż nagle zostawił w Wigilię. Ja myślę, że ona nadal ma w sobie złość, a to w niczym nie pomaga – mówi Joanna. - Agresja budzi agresję, zła energia do nas wraca. Mnie po odejściu męża spotkało dużo dobrego. Ją też spotka, jeśli zmieni nastawienie do świata. Ja jestem tego pewna.
Magdalena Gorostiza
Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione
Historię Ewy możecie przeczytać tu https://www.onet.pl/styl-zycia/kobietaxl/maz-wyszedl-w-wigilie-po-papierosy-nie-wrocil-wyslal-sms-a/djx91yf,30bc1058