Oto jej historia:
„Córka ma 34 lata i dwie córeczki, cztero- i dwuletnią. Kilka miesięcy temu, po rozstaniu z partnerem, przeprowadziła się do nas, do rodziców. Tak naprawdę to on wyrzucił ją z mieszkania, a mieszkała u niego. Prawnie niczego nie zrobi. Nie byli też małżeństwem. Nigdy nie podobał mi się ten facet i ostrzegałam ją przed nim. Mówiła mi wtedy, że jest dorosła.
Była z nim sześć lat, wprowadziła się do niego. Mówiłam, żeby wzięli ślub, jak zaszła w pierwszą ciążę, bo żona to nie konkubina. Śmiała się ze mnie. Facet okazał się przemocowy, nie wytrzymała z nim, po ostatniej awanturze wyrzucił ją z dziećmi na bruk. Co miałam zrobić? Wzięłam ją do domu. To moje jedyne dziecko.
Mamy niewielkie mieszkanie, raptem trzy pokoje z kuchnią. Córka z wnuczkami mieszka w swoim starym pokoju. Ale przecież jest ciasno, więc ani rzeczy się tam nie mieszczą, a dzieci latają po całym domu. Wszędzie jest bałagan, rozrzucone zabawki, ciągły krzyk, pisk, awantury, kłótnie, jak to z dziećmi.
Ja już tego nie wytrzymuję nerwowo. Wnuczki wpadają do naszej sypialni, niszczą moje kosmetyki, buszują po szafach. Upominam je, krzyczę, ale to tylko dzieci. Ja i mąż pracujemy, nie jesteśmy już młodzi, chcielibyśmy trochę spokoju. Pytam się więc córki, kiedy się wyprowadzi? Słyszę, że nie ma za co. Zarabia około 4 tys. złotych na rękę, ma 500 plus. Mówi mi, że za wynajęcie jakiekolwiek dwupokojowego mieszkania musiałaby z opłatami zapłacić około 3 tys. złotych. A na to ją nie stać, nie przeżyje za resztę. On jej nic nie płaci na dzieci, dopiero ma iść sprawa do sądu.
I tak siedzi nam na głowie. Odprowadza dzieci do przedszkola i do żłobka, wraca z nimi po pracy, siedzi w telefonie, a wnuczki szaleją po domu. Kiedy zwracam jej uwagę, to słyszę „najlepiej je zabij, mnie z nimi, będziesz mieć święty spokój”. Twierdzi, że ma depresję, ale do psychiatry iść nie chce. W domu niczego nie robi, to ja sprzątam, gotuję, piorę.
Mam już dość, dość takiego życia, dość córki i serdecznie dość wnuczek, które przecież bardzo kocham. Jestem za stara na to, by zajmować się małymi dziećmi, chcę wrócić po pracy do czystego domu, mieć ciszę i spokój. Ja naprawdę nie wiem, co mam zrobić. Byłam u pani psycholog, ona mówi, że „mam postawić granice”. Dobre sobie, jak ja mam to zrobić? Spakować ją i dzieci i wystawić za drzwi? Przecież to niemożliwe. Koleżanki mi mówią, że to moje dziecko, że muszę córce pomóc. Ja nie twierdzę, że nie, ale prawda jest taka, że nie widzę sensownego wyjścia z tej sytuacji. Mieszkania jej nie kupię ani nie wynajmę, bo na to nas nie stać. Mąż jest równie wściekły, znika codziennie z domu, chodzi gdzieś z kolegami. Nie mamy już własnego życia. I tylko sama siebie pytam, ile czasu matka powinna zajmować się dorosłym dzieckiem?”