„ Wstaję rano i jest mi niedobrze. Dosłownie. Wiem, że będę musiała zadzwonić do syna i zapytać, jak się czuje, czy wziął leki? On czasami nie odbiera. Jestem wówczas cała przerażona. Syn, który miał być nasza podporą, ma depresję. Tak, wiem, choroba nie wybiera. Ma 35 lat, na razie nie pracuje. Jest zdolny, skończył świetne studia. Zaczął robić w banku karierę. Za nasze oszczędności kupiliśmy mu na start mieszkanie w dużym mieście, gdzie jest aktualnie. Miał wszystko, żeby mieć dobre życie. Dwa lata temu odeszła od niego dziewczyna. Wiem, że to bardzo przeżył, był załamany. Ile godzin z nim rozmawiałam? Kiedy dzwonił, czasami nie miałam ochoty odebrać. Były momenty, że nie miałam siły go pocieszać. Kiedy cokolwiek radziłam, robił się wściekły. Mówił, że nie potrzebuje rad, jest dorosły, że wtrącam się w jego życie. Że chce tylko z kimś porozmawiać. Bałam się słowem odezwać. Pół roku temu rzucił pracę. Nie był w stanie żyć w takim kołowrocie. Jeździliśmy do niego, udało się w końcu namówić go na wizytę u psychiatry po kilku miesiącach takiej huśtawki. Drżałam o niego cały czas. Na szczęście bierze leki, jest już nieco lepiej. Ale i tak cały czas o nim myślę, martwię się każdego dnia.
U męża dwa miesiące temu zdiagnozowano raka prostaty. Na szczęście bardzo wstępne stadium, bo mąż bada się systematycznie. Jest po operacji, rokowania są bardzo dobre. Ale on nie chce o tym słyszeć. On już umiera. Codziennie. Zawsze był hipochondryczny, teraz się to nasiliło. Słucham non stop o jego chorobie i o jego samopoczuciu. Nie zdarzyło się, żeby wstał rano i zapytał, jak ja się czuję. Czy daję radę, czy wszystko OK. Nie, jest skupiony na sobie i tylko na sobie. Zaboli go cokolwiek, mówi, że ma już przerzuty. Jest smętny, zgorzkniały, nie mogę na niego w niczym liczyć. Bo jak mówi – on jest bardzo chory. Może też ma depresję, nie wiem, radziłam wizytę u psychiatry, ale nie chce iść. Zamiast cieszyć się, że może wygrać z chorobą, on cały czas żyje tym swoim rakiem.
A ja? Ja jestem u kresu sił. Znajomi pytają o zdrowie męża i zdrowie syna. Kiedy czasami próbuję się wyżalić, słyszę, że muszę dać radę, że muszę być dzielna. Że przecież wszystko idzie ku dobremu. Ku jakiemu dobremu, pytam? Syn nadal nie pracuje, żyje z oszczędności, bo jeszcze je na szczęście, ma. Ale co będzie dalej? Tego nie wiem. Boję się rozmawiać z nim na ten temat, bo zaraz się denerwuje. Z mężem też o tym nie rozmawiam, bo to on chce być w centrum uwagi i problemy syna bagatelizuje. Uważa, że stracił szansę na karierę na własne życzenie. To mąż jest naprawdę chory, ale nie syn.
Całe życie to ja dbałam o dom, większość obowiązków była na mojej głowie. Ale teraz zwyczajnie opadłam z sił. Piszę do was, bo chciałabym, żeby ludzie uświadomili sobie, że w rodzinach, gdzie jest choroba, ci pozornie zdrowi też potrzebują wsparcia. Nie są bezdusznymi robotami, które mają niespożytą energię. Czuję, że moje baterie są na wyczerpaniu. Tylko ja nie mam komu powiedzieć, że mam wszystkiego dość. Ja muszę być silna i dawać radę. Niestety, już nie daję. Ale ja nie mam prawa do słabości”
Marta